Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drewno - jego pierwsza miłość

Lech Klimek
Roman Bodak od lat siedemdziesiątych XX wieku prowadzi warsztat, w którym z topornych drewnianych kloców powstają łyżki, maselnice, misy, a czasem piękne zabawki dla dzieci.

- Tato to powinien zostać kamieniarzem, urodził się w Bodakach i to by było naturalne - mówi z uśmiechem Roman Bodak. - Poznał jednak mamę, ona była z Leszczyn, a tam robiono w drewnie. Wasyl Bodak, ojciec Romana, założył swój warsztat, gdzie robił wyroby z drewna w swojej rodzinnej wsi, Bodakach. Prowadził go przez całe życie, wytwarzał drewniane przedmioty codziennego użytku. Powstawały tam również proste drewniane zabawki, jakie starsi z nas pamiętają pewnie jeszcze ze swojego dzieciństwa. Koguciki trzepoczące skrzydłami, toczydełka z dwoma kręcącymi się laleczkami, kominiarczyki sprawnie pokonujące drabinę czy też koniki na biegunach.

W wolnych chwilach Wasyl lubił robić rzeczy odmienne, coś wyrzeźbić, powoli popracować dłutem w drewnie. Te jego umiejętności okazały się bardzo przydatne w czasie wojny. Gdy jego sąsiedzi wykonywali ciężkie prace dla Niemców on w swoim warsztacie pracował, też dla Niemców, ale w materiale, który znał i kochał, w drewnie. Po wojnie rodzina Bodaków doświadczyła losów, jakie były udziałem wielu z tych terenów, tułaczka, poniewierka, ale też powrót do rodzinnego gniazda. Roman, najstarszy syn, od dzieciństwa pomagał w warsztacie. Początkowo było to napędzanie tokarki. W tamtych, powojennych czasach maszyna napędzana była siłą ludzkich mięśni, nie było prądu. Do jej uruchamiania służyło urządzenie przypominające nożny napęd maszyn do szycia, tylko w znacznie większej skali.

- Kręciłem tokarką, ale ja, dzieciak, nie bardzo dawałem radę, choć bardzo się starałem - wspomina Roman. - Tato bardzo sobie cenił moją pomoc, często gdy robił takie okrągłe podkładki na masło z dziurką w środku, sadzał mnie na tokarce, na długim łożu, dawał do ręki drucik i i ja łapałem odcinane krążki - dodaje z uśmiechem. - To nie była ciężka praca, ale tato w tym czasie uczył mnie liczyć - kontynuuje - dzięki tym lekcjom nie miałem w szkole problemów z matematyką.

Po podstawówce Roman rozpoczął naukę zawodu, został czeladnikiem, a potem mistrzem obróbki drewna. Pracował razem z tatą. W Bodakach długo nie było prądu, Roman z ojcem zbudowali na potoku konstrukcję, jaka znana jest z młynów wodnych, tama i wielkie młyńskie koło napędzane wodą. Obroty koła poprzez system przekładni przenoszone były na tokarkę. - To był świetny pomysł - mówi Roman - był tylko jeden problem, wielkość potoku. Po całonocnym napełnianiu zbiornika wody wystarczało maksymalnie na dwie godziny pracy - relacjonuje. - Tak więc koniec końców i tak przez większość dnia musieliśmy napędzać tokarkę sami. Roman pracował z ojcem do ślubu, gdy przeniósł się do żony, która mieszkała w Ropicy Górnej. W 1975 roku rozpoczął pracę na swoim. Warsztat znacznie różnił się od tego ojcowskiego, większy, nowocześniejszy, zatrudniający sześciu pracowników. - W tamtych czasach niby byliśmy indywidualnymi przedsiębiorcami, ale jednak w okowach kolektywizacji - wspomina Bodak. - Pracowałem dla spółdzielni rzemieślniczej, oni zatwierdzali wzory wyrobów i wskazywali odbiorców.

Lata 70. i 80. również dla Romana nie były najłatwiejsze. Braki w zaopatrzeniu, trudności z uzyskaniem pełnowartościowego materiału do produkcji to była codzienność. Po zmianach ustrojowych też bywało różnie, w czasach gdy z produkcji galanterii drzewnej nie dało się wyżyć, Roman razem z synem Danielem robili schody. To jednak była tylko odskocznia o tego, co dla rodziny Romana stanowi podstawę egzystencji, warsztat, a w nim tokarki, frezarki do drewna. To, co wychodzi spod jego ręki może się wydawać na pierwszy rzut oka produkcją masową, każdy wyrób jest inny. Roman nie używa w pracy noży zespolonych, kształt każdemu produktowi nadaje oddzielnie. Nóż prowadzi ręcznie, a wszystkie maszyny są jego pomysłami tak jak noże czy frezy.

- Coraz mniej robię zabawek - z rozrzewnieniem mówi Bodak. - Rynek wymusza takie postępowanie - dodaje. - Mam kilka projektów nowych zabawek, pewnie z czasem je zrobię, pojawią się na moim stoisku - kontynuuje. - Mam też te stare, koniki, laleczki kręcące się gdy dziecko pcha mały wózek, trzepoczące skrzydłami koguciki. - Gdy sprzedaję zabawkę, słyszę od kupujących, że mieli takie w dzieciństwie i chcą, by ich dzieci czy wnuki też się takimi bawiły - relacjonuje Bodak. W warsztacie Romanowi pomaga córka Mirosława. Jak mówi, stoi w kolejce do nauki toczenia w drewnie, ale ciągle ktoś ją wyprzedza, więc skupia się na tym, co wychodzi jej najlepiej, na pięknych kolorowych zdobieniach. Syn pracuje za granicą, wnuk studiuje, choć w czasie wakacji pomaga dziadkowi i widać, że ma dobrą rękę do drewna. Gdy pytam Romana Bodaka o następcę, ten tajemniczo się uśmiecha, a jego siedzącej obok córce świecą się oczy i uśmiech rozjaśnia twarz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska