Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Droga przeklęta. Znicze i wygięte barierki

Katarzyna Janiszewska, Katarzyna Ponikowska
Na pogrzeb chłopców, którzy  zginęli od kołami tira, przyszła cała wieś
Na pogrzeb chłopców, którzy zginęli od kołami tira, przyszła cała wieś Katarzyna Ponikowska
Wielki tir po prostu zmiótł ich z drogi. Prosto pod koła nadjeżdżającej z naprzeciwka ciężarówki. Tomek zginął na miejscu. Pawła i Michała próbowano reanimować. Przemek walczy o życie. Wszyscy młodzi, radośni, chcieli się bawić, mieli swoje plany, marzenia. I nagle koniec. Ale do tej tragedii wcale nie musiało dojść. Mieszkańcy Zedermana leżącego na drodze z Krakowa wiele razy już ostrzegali, że ta droga jest niebezpieczna, że ciągle ktoś na niej ginie

Nieruchoma cisza panuje w domach, z których odchodzą bliscy. Czas nagle spowalnia, jakiś bezwład i marazm wkrada się w każdy zakamarek. O czym tu mówić? Że się kochało, że taki dobry i uczynny, że będzie go brakować? To truizmy, oczywistości. Lepiej jest milczeć, bo co tu powiedzieć? Kiedy i tak żadne słowa nie oddadzą bólu i rozpaczy.

Jakby klątwa jakaś

Z nich czterech,Tomek umarł pierwszy. Na miejscu. Nie było go jak ratować. Nie wzięli go nawet do szpitala.

- Tak długo leżał na drodze - mówi rodzina. - Tę drogę, przeklętą chyba, trzeba by wysadzić, zetrzeć w pył, unicestwić! Żeby nie było przejazdu, żeby nikt już tam nie stracił życia.
Bo Tomek nie był tak zupełnie pierwszy. Najpierw, 14 lat temu, zginął jego stryj. Miał wtedy dokładnie tyle lat, co Tomek - 24. Młodość, początek życia. I koniec. Później tata Tomka. A teraz Tomek. Wszyscy oni w odstępie siedmiu lat, w ten sam sposób, na przestrzeni jednego kilometra.

- Czy myśmy co komu zrobili, to kara za grzechy? Jakieś fatum? - pyta Danuta Syguła, babcia Tomka. - Tego się nie da zrozumieć, wypowiedzieć. No bo jak tu uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się przypadkiem? Że jedną rodzinę los tyle razy doświadcza bez powodu? Skąd taka niesprawiedliwość?

- Tylko w Tomku miałem oparcie - Tadeusz Syguła przeciera ręką zapadłe oczy, które co chwilę wilgotnieją. - Straciłem i syna, i zięcia. Ale się człowiek na wnuka oglądał, że dorasta, taki pomocny, chętny, w polu co trzeba, to zrobi. Nie, że leżał brzuchem do góry. Mówił: dziadek, ty nie chodź, odpocznij sobie. Wnuk mi tylko został. A teraz nic mi już nie zostało.

- On był mój, najukochańszy! Taki dobry, uczynny - przez łzy mówi matka, Elżbieta Kocjan.
Ciężko pracował, a co zarobił, to rozsądnie wydawał. Nie przehulał, nie przepił, nie roztrwonił. Kupił sobie telewizor, komputer, a ostatnio, jakoś pod koniec czerwca, golfa w czarnym kolorze. Jego oczko w głowie, wymarzony. Nie zdążył się nim nacieszyć.

Mnie to się widzi, że wróci

Zederman to wioska przy drodze krajowej nr 94. Na ziemi przy tej ruchliwej drodze stoją znicze. Metalowa barierka jest w tym miejscu wygięta. W tym miejscu nie ma latarni, chodnika, pobocza. Tylko rów. Nie ma jak uciekać, odskoczyć na bok. Była czwarta nad ranem, gdy wracali z dyskoteki w Rabsztynie. O tej godzinie jest jeszcze ciemno.

Może kierowca ciężarówki ich nie zauważył? A może rozpędzony, nie wyhamował, choć po obu stronach drogi wyrastały już domy? Najpierw pola, i nic wokoło, a później nagle zaczyna się wioska. A tu każdy się spieszy, nerwowe klaksony popędzają tych powolniejszych. Nikt nie chce tracić czasu.
- Czy pani sobie wyobraża, z jaką prędkością on jechał, ten kierowca tira? Skoro chłopców wyrzuciło na drugą stronę ulicy? - Agnieszka Byczek, ciotka Tomka, nie może ukryć złości. - Zmiótł ich naczepą wprost pod koła auta jadącego z naprzeciwka. I jak oni muszą wyglądać? Już Tomka nawet w trumnie nie zobaczymy.

Babcia: - Taki był śliczny, jak był mały, miał kręcone włoski. Do taty, wypisz wymaluj, podobny. Wszyscy się nim zachwycali. Mnie to się widzi cały czas, że on zaraz z roboty wróci. Ale jak sobie później rozmyślę, że już go nie ma…

- Czuwałam wtedy w nocy - mówi matka. - Zawsze, jak wychodził późno, trochę się niepokoiłam. Wiedziałam, że Tomek nie zabrał ze sobą kluczy. Więc czekałam, aż zadzwoni do drzwi. Ale nie dzwonił. Rano przyszedł kolega syna. Zdarzył się wypadek - powiedział. Pojechaliśmy do szpitala. A Tomka tam nie było...

Nie miałam przeczucia...

To miejsce widać doskonale z okien małego domku, w którym mieszka Ewa Sioła. Ale ona nic nie słyszała. Ani potwornego huku i pisku opon hamujących na jezdni. Ani wycia syren karetek pogotowia i policji. Całego tego rumoru, zamieszania, pośpiechu sanitariuszy, krzyków. Spała. Okna były szczelnie zamknięte.

- Ja synowi wtedy mówiłam wieczorem: po co będziesz szedł na tę dyskotekę, nie chodź - wspomina Ewa Sioła. - Lepiej idź jutro do pracy. Ale ja tak często mówiłam. Nie miałam żadnego przeczucia, nic - dodaje, jakby sobie wyrzucała, że nie przewidziała tego, co się stało, że syna nie ustrzegła.

I milknie. Mały, skromny pokoik w suterenie wypełnia jakaś nieznośna ciężkość.

Przemek nie garnął się do nauki, to fakt. Nie miał do tego głowy. Zatrudnił się w firmie budowlanej. Wolał do pracy, jak już raz posmakował pieniędzy. Bo w domu nigdy się nie przelewało. Nie było luksusów. Rodzice na emeryturze, a tu sześciu chłopaków trzeba utrzymać.

Wesoły, lubił pożartować, luzem brał życie - mówią o nim przyjaciele. Skończył dopiero 19 lat, najmłodszy z całej czwórki. Wszędzie go było pełno. Chciał się bawić, cieszyć. On jeden nie zginął. Ale jego stan jest krytyczny.

- Lekarze twierdzą, że nie ma już nadziei - Ewa Sioła wciśnięta w fotel, gdy to mówi, jakby kurczy się w sobie. - Już go nie uratują. Taki jest pokiereszowany. Cud tylko trzyma go przy życiu.
- A ja się modlę, żeby umarł, jakby miał być dziadem! - dodaje brat, Dawid.
- Nie mów tak, będziesz miał swoje dzieci, to zobaczysz!
- Ale mamo...
- Przestań!... - i znów cisza.

Gdybym poszedł z nimi...

Wtedy, w ten piątek, spotkali się wszyscy pod sklepem. Często się tam spotykali. Siedzieli na ławeczce, śmiali się, żartowali.

Tomek chwilę wcześniej wrócił z pracy. Początek weekendu, jutro ma wolne, wyskoczy wieczorem gdzieś z chłopakami.

- Babcia, co jest do jedzenia? - rzucił, przechodząc obok jej drzwi. - Pobiegł na górę. Wykąpał się, przebrał. Posłuchał muzyki, coś tam pograł na komputerze. Do kogoś chyba też dzwonił, nieważne. Na dole czekał kolega. Tomek wrócił jeszcze po kurtkę. I poleciał.

Przemek to samo: szybki obiad, prysznic i był gotowy do wyjścia. W ten piątek wesoły, uśmiechnięty, w dobrym humorze, jak zwykle zresztą.

Michał miał rozmowę kwalifikacyjną do pracy w kopalni, ale to dopiero w poniedziałek. W weekend może się jeszcze rozerwać, skoczyć na dyskotekę. Tak ostatni raz, na zakończenie lata.

Paweł wrócił właśnie z poligonu, miesiąc go w wiosce nie było. Mieli o czym gadać. Spotkanie czterech muszkieterów. Od dziecka się znali, zawsze wszystko razem.

- Normalnie, to tygodnia nie było, żebyśmy się nie spotkali - opowiada Sebastian Sioła, kuzyn Przemka. - Na grilla razem, na dyskotekę. Mieliśmy w lesie takie swoje miejsce. Zrobiliśmy sobie ławeczki, stoliki. Przy ognisku piekliśmy kiełbaski. Ostatnio trochę mniej się spotykaliśmy. Bo praca, narzeczona.

A w ten piątek wszyscy naraz się spotkali. Sebastian wpadł pod sklep tylko na chwilę, jakoś przed dziesiątą. Chłopaki namawiali, żeby szedł z nimi, zrobią sobie pożegnanie wakacji. Ale on w sobotę musiał do pracy.

- Gdybym poszedł z nimi... pewnie wracalibyśmy razem - zamyśla się. - Ja, tak mogę powiedzieć, pochowałem nie kolegów, tylko braci.

- To były najlepsze chłopaki z Zedremana - dopowiada Dawid. - Już takich kumpli nie będzie.

Położą go w mundurze

Dopiero po roku służby Paweł miał dostać mundur galowy. Ten mundur wisi już w jego szafie. Z zielonego sukna, ciężki, gruby, owinięty plastikowym workiem, żeby się nie zniszczył. Musieli mu go w wojsku szyć na miarę. Bo Paweł wysoki, prawie dwa metry wzrostu, to i nogi długie. Do tego munduru ma białą koszulę, czarne buty, czapkę rogatywkę. Tak będzie pochowany.
Paweł był w wojsku ratownikiem medycznym. Poszedł na ochotnika. Lubił, żeby się coś działo. Chwilę czekał na przydział, nie chciał być daleko od domu. W lutym zwolniło się miejsce w Krakowie. Zaczął studia na Akademii im. Frycza Modrzewskiego.

Był honorowym dawcą krwi, zapisał się też w bazie szpiku kostnego. Bo on po prostu każdemu chciał pomagać. Na swoim profilu, na jednym z portali społecznościowych zapisał słowa Alberta Einsteina: "Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia".

- Syn zawsze mówił, że jakby nie było tyle nauki, toby poszedł na lekarza - opowiada Zofia Kordaszewska. - Kiedyś nad morzem konar się urwał i spadł na dziecko. To Paweł pierwszy tam był i je reanimował. Taki był jego cel.

Trochę mu to ratownictwo odradzała. A on poklepał ją po ramieniu, powiedział: Zofciu - bo tak mamę pieszczotliwie nazywał - ty się nic nie martw, to jest sens mojego życia.
Niedawno zrobił prawo jazdy na motor. Planował, że jak tylko odłoży trochę pieniędzy, to sobie jakiś kupi. Już miał się zapisywać na kurs latania paralotnią. Nie znosił nudy. Do szczęścia potrzebował adrenaliny, wtedy był w swoim żywiole. Nie przyglądał się życiu z boku. To nie w jego stylu.

Ktoś leży na drodze!

Magda Mączka już nie mogła doczekać się na powrót brata. Dziewięć lat starsza od niego, to ona, można tak powiedzieć, go wychowała.

- Rodzice pracowali w polu, a ja po szkole opiekowałam się rodzeństwem - opowiada dziewczyna. - Nieraz to mnie nerwy brały. Że inne dziewczyny mogą sobie latać, biegać, bawić się, a ja muszę braci pilnować.

W piątek na przyjazd Pawła ugotowała obiad: ryba, ziemniaki, surówka. Niby nic nadzwyczajnego, ale brat nie był wybredny, wszystko mu smakowało. A na sobotę zaplanowała biszkopt z kremem i galaretką. Za słodkościami to Paweł wprost przepadał.

- Aż piec się chciało, bo tak się umiał delektować - uśmiecha się smutno. - Jadł, jadł, a nie tył. Wszystko się po nim rozchodziło. Wtedy nawet, w piątek, wskoczył na wagę i mówi: kurczę, znowu nic nie zgrubłem.

Pogadali chwilę, ale nie za długo. Paweł dopiero w połowie września miał jechać do Drawska Pomorskiego. Jeszcze się zdążą nabyć razem.

- Wcześniej cały tydzień mi się śniło, że mama wraca znad morza - przypomina sobie pani Magdalena. - A wiedziałam, że to jeszcze nie teraz. Myślę sobie, co mi się tak dziwnie śni? Pewnie chce nam zrobić niespodziankę i wróci wcześniej…

W sobotę rano obudził ją mąż i powiedział: Magda, był wypadek. Ktoś na pewno nie żyje. Pojechali z młodszym bratem, Darkiem, szukać Pawła. To nie Paweł tam leży - zadzwonili do niej. W Olkuszu też go nie było. Dopiero w Krakowie. Do ostatniej chwili Magda miała nadzieję, że Paweł żyje.

- Nikt z rodziny nie chciał mi o tym powiedzieć - płacze pani Zofia. - Bali się. W końcu zięć zadzwonił. Od razu coś mnie w sercu piknęło. Coś się musiało stać. Powiedział: Paweł nie żyje. Jak to? Co to za brednie! Nie docierało to do mnie. Całą drogę \ znad morza do domu o tym myślałam. Nic nie mówili o Darku. A ja wiedziałam, że oni z Pawłem wszędzie chodzili razem. Jechałam, trzymałam telefon w ręce i bałam się zadzwonić. Bałam się. że powiedzą, że on też...

- Cały czas widzę Pawła, jak podskakuje na schodach - wspomina siostra. - Takie długie te nogi miał, że po cztery stopnie brał naraz. Hop, hop i już był na górze. Zawsze z żartem coś powiedział. I nikt się nie obrażał, każdy wiedział, że Paweł lubi żartować. Gwizdał, śpiewał, lubił się wygłupiać.

Zastanawiał się, czyby nie pojechać na misję. To był ostatni rzut. A on przecież lubił pomagać, lubił, jak coś się działo.

- Mówię mu: coś ty, zgłupiał? Zginiesz tam i co będzie? - wspomina pani Zofia. - A on na to: mamo na drogę człowiek wyjdzie, przed dom, i może zginąć.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Pogryzł kontrolera MPK, nie wiedział, że ma HIV

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska