Historia lubi zataczać koło, ale w tym wypadku... musi być na wesoło
Prekursorką pracy społecznej i życia kulturalnego w Raciechowicach była Kazimiera Rouppert, dziedziczka raciechowickiego dworu. Dzięki jej zaangażowaniu w Raciechowicach powstał amatorski ruch teatralny. Ta inicjatywa dała początek czemuś niezwykłemu. Otóż w 1933 roku raciechowiccy artyści wystąpili na scenie Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie ze sztuką Stanisława Wyspiańskiego "Wesele". Było to wielkie wyróżnienie, bo nikt z żadnej okolicznej miejscowości nie dostąpił takiego zaszczytu. Mieszkańcy okolicznych wiosek oprócz wiekopomnego występu na deskach krakowskiego teatru, grali też dla mniejszej widowni, w raciechowickim dworze. Lokalna społeczność uwielbiała te przedstawienia.
- Pamiętam, że Kazimiera Rouppertowa zrobiła wiele dobrego. Nigdy nie odmawiała pomocy. Jak ktoś chorował to zawsze było wiadomo kogo wołać. Ale to nie tylko to. Dbała też o to, żeby ludziom się nie nudziło. Otworzyła w dworze teatr. Pamiętam jak przez mgłę, że były tam występy i dużo ludzi się schodziło - mówi nam jedna z najstarszych mieszkanek Raciechowic, Stanisława Stojek.
"Ciocia" - Stefania Kędrynowa trzymała wszystko w ryzach
Miłość do teatru, śpiewu i wspólnych wędrówek przetrwała okres wojny. Co prawda artyści działali z pewnymi przerwami, lecz ich artystyczny duch nigdy nie umarł. Jedna z poważniejszych prób reaktywacji lokalnego teatru miała miejsce na przełomie lat 60 i 70 ubiegłego wieku. Wówczas Stefania Kędrynowa - zwana przez wszystkich "ciocią" postanowiła rozbudzić w sercach mieszkańców miłość do teatru. Lecz nie tylko do niego. We wspomnieniach mieszkańców była kobietą niezwykle pracowitą. Mimo swojego wieku nie szczędziła sił pracując na polu.
- Ciocia Kędrynowa była znana ze swojej wielkiej pracowitości. Ona wszystko robiła własnymi rękami. Pracowała na roli do późnych godzin nocnych. Mało to razy, gdy wszyscy już spaliśmy, ktoś stukał na okno? Zaspana mama otwierała drzwi zdziwiona, a tam ciocia. "Co tu robisz o tej porze" - pytała mama. "Właśnie skończyłam plewić" - odpowiadała ciocia, która nie czekając na zaproszenie, wchodziła do domu i rozpoczynała dyskusje - wspomina pani Maria Sewiło.
Zaczęła od przedszkola, skończyła na teatrze
Mimo tak wielu obowiązków, które brała na swoje barki, nie zabrakło jej również sił na rozwój życia kulturalnego Raciechowic. Stefania Kędryna postanowiła reaktywować raciechowicki teatr, jednak i ta historia miała drugie dno, mianowicie nim to się stało, "ciocia" dążyła do tego, by w Raciechowicach otworzyć przedszkole.

- Kobiety najgoręcej popierały tę sprawę. Uznały, że w naszej wsi przedszkole powinno się udać, że jest na tyle dzieci i lokal musi się znaleźć. Kol. Stefania Kędrynowa jako instruktorka CH.T.P.D. przyrzekła, że w zarządzie wojewódzkim wystara się o jak największą pomoc finansową, ale też przedstawiła i wszystkie trudności jakie nas czekają - pisała w swoich zapiskach.
Wielkim problemem, który jednak stanął jej na drodze było pozyskanie pieniędzy. "Ciocia" wpadła jednak na ciekawy pomysł.
- M. Serafinowa i S. Kędrynowa poddają wniosek żebyśmy wyszukali dobre sztuki i zagrali przedstawienie. Wszyscy to uchwalili a koledzy jeszcze na drugim zebraniu dali wniosek, żebyśmy urządzili zabawę taneczną gdyż tą drogą to najszybciej możemy zdobyć fundusze. Kol. Kędrynowa już wyszukała sztukę ludową bardzo ładną pt. "Swaty", ćwiczymy ją i grają sami członkowie Koła Ch.T.P.D.: Maria Serafin, Maria Obidowicz, Prażuch Anna, Stefania Kędryna, Krysia Flakówna, Śmigla Stanisław, Suchta Józef, Dudzik (...), Kędryna Jan, Ślęczka Kazimierz, Dudzik Antoni. Praca idzie bardzo dobrze, pomimo to, że wszyscy którzy grają poza jedną Krysią to są ludzie żonaci, mają swoje obowiązki, rodzinne, gospodarcze i społeczne. Ale wszystko to są ludzie bardzo obowiązkowi, społeczni jeśli się czegoś podejmą to muszą wykonać. Tym bardziej, że idzie o dobro naszych wiejskich dzieci - opisuje.
Dalej w jej zapiskach czytamy: - Zaczynamy od zera. Nie ma stolików, krzesełek, naczyń, pomocy naukowych. Ustalamy, że najpierw muszą być mebelki, bo nie mają na czym dzieci ani siedzieć, ani jeść. Zwracamy się z prośbą do naszych kolegów stolarzy - Jan i Władysław Kędryna (bracia) chociaż nie zajmują się specjalnie stolarką jednak zgodzili się zrobić dla przedszkola te stoliki i krzesełka po zniżonej cenie. Wzięli tylko pieniądze na materiał i połowę pieniędzy za robotę, co nam bardzo pomogło w naszym budżecie. Te mebelki były zrobione bardzo solidnie i służyły w przedszkolu więcej jak 20 lat. Przedstawienie nam się udało bardzo dobrze. Graliśmy dwa razy w szkole, gości było dużo to i dochód był niezły. Najważniejsze to, że wszystkim sztuka się bardzo podobała bo tam było dużo śpiewu to prawie jak operetka. A tak się pięknie zakończyła chóralnym śpiewem. Ponad ładne obce kraje, ładne gaje, piękne gaje. Milsze mi są nasze strony i kraj Polski ulubiony - pisała Stefania Kędryna.
Na końcu "ciocia" opisywała też: - Potem odegraliśmy jeszcze 2 sztuki i już zdobyliśmy pieniądze na wyposażenie przedszkola. Oczywiście z tym co nam dopłacił wojewódzki zarząd CH.T.P.D. 15 000 zł. I tak połączyliśmy piękne z pożytecznym. Grając przedstawienia daliśmy ludziom miłą i kulturalną rozrywkę, a nawet i naukę, a my mogliśmy wyposażyć i uruchomić pierwsze i prawdziwe przedszkole w Raciechowicach. Jest to rok 1946.
Próby i występy
We wspomnieniach mieszkańców, którzy do teatru "cioci" Kędrynowej dołączyli nieco później, bo na przełomie lat 60 i 70 minionego wieku, próby do występów nie odbywały się już w dworze, lecz w lokalnej strażnicy lub po prostu w jej domu.

- Bardzo pilnowała tych naszych ról. Myśmy ćwiczyli a ona słuchała. Ale chyba wszyscy tu możemy się zgodzić, że ona często na tych próbach zasypiała. I to wcale nie tak dyskretnie. Ale ... niech no tylko się ktoś pomylił w swojej kwestii to zaraz otwierała oczy i poprawiała. Taka już była ... - mówi pan Wiktor Murzyn.
Wystawianych sztuk było wiele, lecz w pamięci mieszkańców Raciechowic szczególnie zapadła jedna - "Przygody dobrego wojaka Szwejka". Wówczas w lokalnym teatrze grało około 15 osób, do sztuki lokalnych artystów przygotowywała Maria Borowicz. Jedni swoje role pamiętają znakomicie do dziś. Inni potrzebuję chwili do namysłu, by przypomnieć sobie, kogo wówczas grali.
- Najbardziej nikt nie chciał zostać Szwejkiem, czyli zagrać roli głównej. Dlaczego? Bardzo prosta sprawa. Główny bohater musiał się nauczyć blisko 16 stron tekstu. Pech chciał, że padło na mnie. Zapierałem się, ale cóż z tego. Pani Borowiczowa, powiedziała, że muszę to być ja i nie było już co dyskutować. Jakoś się tego wszystkiego nauczyłem, bo nie było wyjścia - mówi pan Wiktor Murzyn.
Z kolei pan Wacław Stojek wspomina, że grał oficera. Pani Irena Kuchta - służącą, a pani Maria Sewiło - panienkę.

Profesjonalne stroje, a za kulisami sufler
- Mieliśmy suflera, ale z tym suflerem to też ciekawa sprawa była. Wiadomo, że pomagał, ale nie zawsze tak jak trzeba. Jak już mówiłem, miałem strasznie długie kwestie do nauczenia się i czasami coś mi z głowy wypadało. Owszem, słyszałem suflera, tylko co mi z tego, jak on chyba nie słyszał tego co dzieje się na scenie i mówił zupełnie inne kwestie. W takim wypadku trzeba było improwizować. Ja starałem się zawsze mówić dalej, taki miałem na to sposób. Nawet jak coś zapomniałem to i tak mówiłem. Ważne, że ludzie się śmiali. To było najważniejsze - dodaje pan Murzyn.
Jak opowiadają dawni aktorzy raciechowickiego teatru, dekoracje i stroje trzeba było załatwić we własnym zakresie. Każdy przykładał się do tego, by wszystko było dobrze i ciekawie przygotowane.
- Niektóre stroje wypożyczaliśmy z Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Tam pracował mój brat, więc pomagał nam to wszystko załatwić. Ale ... z tym teatrem to też taka sprawa, że prawie każdy miał w rodzinie kogoś, kto w Teatrze Słowackiego pracował. Ja czasami jeździłam do Krakowa oglądać jak tam grają aktorzy. Bardzo mi się to podobało - wspomina pani Sewiło.

- Pani Borowiczowa, która nas przygotowywała do naszego najsłynniejszego występu, to był naprawdę dobry człowiek. Ciekawostką jest, że ona w Krakowie grała w teatrze z Karolem Wojtyłą. Naprawdę wiedziała, jak to wszystko prowadzić. Ona też próby do występów w swoim domu nam organizowała - dodaje pani Maria Sewiło.
Później teatrem zajął się Marian Ligęza. Następnie przyszła już proza życia. Aktorzy zaczęli się wykruszać, bo pierwsza miłość, bo ślub, bo dzieci, bo obowiązki ... We wspomnieniach mieszkańców, jeszcze w latach 80' minionego wieku była podjęta próba reaktywacji teatru. Wówczas w Komornikach wystawiono przedstawienie, jednak jak opowiadają mieszkańcy, było ono zbyt smutne i nie do końca spodobało się widzom.
- To nie mogło się udać, bo nie było na wesoło, a ludzie lubią się pośmiać - mówią mieszkańcy.
- Kiedy my graliśmy to przecież nie było telewizji, dlatego te przedstawienia były bardzo popularne. Graliśmy nie tylko w Raciechowicach, ale jeździliśmy też do pobliskich miejscowości jak np. do Lipnika, Żerosławic ... później wracaliśmy na nogach, bo wiadomo, po przedstawieniu zawsze była zabawa - dodaje pan Wacław Stojek.
- Zawsze mieliśmy pełną salę. Nasze przedstawienia były też biletowane i mimo to ludzie chcieli przychodzić - dodaje pani Kuchta.

Po kilkudziesięciu latach teatr znów zaczyna działać
Pod koniec 2024 roku temat teatru powrócił. Członkinie Koła Gospodyń w Raciechowicach postanowiły dać tej sprawie jeszcze jedną szansę. Temat powrócił już wiele miesięcy temu, jednak dopiero pod koniec roku udało się skompletować zespół i wystawić pierwszą sztukę.
- Kiedyś otworzyłam kronikę Raciechowic i tam właśnie natrafiłam na wspomnienia Stefanii Kędrynowej. Zadałam sobie pytanie - dlaczego teraz czegoś takiego nie stworzyć? Każdy z nas jest ciągle zabiegany, tylko dom, dzieci i praca. A to przecież może być fajna odskocznia. Zaczęłam przeglądać gotowe scenariusze. Natrafiłam na całkiem fajny plan jasełek na wesoło. Dawałam sobie jednak na zaplanowanie tego wszystkiego około rok - dwa. Jednak okazało się, że to wszystko poszło dużo szybciej. Gdy czytałam scenariusz to już w głowie układałam sobie, kto kogo może zagrać: były policjant- policjanta, wójt-wójta, była dyrektorka przedszkola - nauczyciela, fizjoterapeuta - lekarza. Staraliśmy się, by faktycznie każdy grał poniekąd siebie. Tak dobieraliśmy osoby - mówi nam Lidia Ścibor.

- Największy problem polegał na tym, żeby przekonać tych ludzi. Wiadomo jakie każdy ma wyobrażenie o jasełkach - są dla dzieci. My musieliśmy naszym potencjalnym aktorom uświadomić, że to wcale nie będzie występ dla dzieci, wręcz przeciwnie. Początkowo niektórzy niechętnie się zgadzali, jednak po jakimś czasie, gdy już powoli zaczynał powstawać fajny zespół, coraz więcej osób deklarowało swój udział. Specjalnie wybraliśmy możliwie krótki scenariusz, by nasi aktorzy nie mieli obaw, że czegoś nie zdążą się nauczyć. Z czasem okazało się, że aktorów jest na tyle dużo, że scenariusz spokojnie możemy wydłużyć - dodaje Kinga Pasternak.
- Nasi aktorzy to były osoby w wieku od 30 do ... 70 lat! I wbrew pozorom, np. sześćdziesięciolatkowie grali dzieci. Teraz łącznie mieliśmy około 30 aktorów, do tego około 20 strażaków z OSP Raciechowice, a także wsparli nas członkowie Koła Gospodyń i Gospodarzy Beskidzki nurt Krzyworzeka (KGiG Beskidzki nurt Krzyworzeka). Udało nam się przygotować jasełka, które trwały blisko godzinę. Widownia bardzo nalegała, by wystawić jasełka chociaż jeszcze raz, niestety nie udało nam się już tego zrobić - dodaje Michalina Murzyn.
Nowe pokolenie raciechowickich aktorów dodaje, że po tak dużym i pozytywnym odzewie, jaki był na jasełkach, nie można osiąść na laurach. Nieśmiało już planują kolejny występ, który może pojawi się już latem. Podobno swój udział w kolejnych jasełkach zapowiedzieli nawet księża z miejscowej parafii.

Część dawnych aktorów również widziała przedstawienie nowego pokolenia.
- Było pięknie. Zabawnie. Widownia była pełna, tak jak kiedyś - mówi pani Kuchta.
