Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci Jamrów nie piszą testów, nie siedzą w ławkach. Uczą się, gdy chcą

Katarzyna Gajdosz
Anna i Szymon Jamro nie posłali swoich dzieci do szkoły. Uczą je w domu i na wycieczkach. Decyzję ministerstwa o obcięciu subwencji na edukację domową uznają za niesprawiedliwą.

Szymon i Anna Jamro ze Stróżówki postanowili, że nie poślą dzieci do tradycyjnej szkoły. Takiej z ławkami, tablicą i panią nauczycielką. W powiecie gorlickim są jedyną tzw. rodziną homeschoolersów (sami uczą swe dzieci w domu).

Dzisiaj przyznają, że powodów takiej decyzji było kilka - trochę politycznych, trochę społecznych. Gdyby im znaleźć wspólny mianownik, byłby on taki: - Sami chcemy i jesteśmy w stanie pokazać naszym dzieciom świat - mówi Szymon Jamro, mieszkaniec Stróżówki, tata szóstki dzieci. - Poza tym, dlaczego ktoś, kto nigdy nie widział na oczy mojego dziecka (chodzi o ministra edukacji), nie zna go, ma decydować, czego, kiedy i w jaki sposób ma się ono uczyć, w dodatku nie pytając rodziców o zdanie - podkreśla.

Decyzję o domowej edukacji potomstwa podjęli sześć lat temu.

- Bądźmy szczerzy, system edukacji, zaprojektowany 200 lat temu jako świecka kuźnia kadr do fabryk i manufaktur, przestał spełniać swoje zadanie. Dodatkowo wszystkie reformy, jakie przeszła szkoła przez ostatnich kilkanaście lat, mocno ograniczyły rolę wychowawczą nauczyciela, który przestaje być autorytetem i mistrzem - uzasadnia mężczyzna.

Od 1 stycznia wsparcie finansowe dla uczniów kształcących się poza murami szkolnymi jest mniejsze o 40 procent. Jamrów to jednak nie zniechęca. Szymon Jamro ze Stróżowki koło Gorlic nigdy nie miał wątpliwości, że edukacja domowa jest najlepszą formą nauki. Jego żona Anna nie była przekonana, ale podjęła się zadania uczenia swoich dzieci w domu.

Dzisiaj oboje twierdzą, że skoro żaden z ministrów nigdy nie widział na oczy ich dzieci i nie zna ich, nie powinien decydować, w dodatku nie pytając rodziców o zdanie, kiedy i w jaki sposób mają się one uczyć. Sceptyków przekonują: - To była najlepsza decyzja w naszym życiu - mówią zgodnie. Ich dzieci również są zadowolone. Zwykle słyszą od swoich rówieśników słowa zazdrości.

To, czego inni uczą się dziesięć miesięcy, oni opanowują w cztery

- W końcu nie musimy jak oni pisać sprawdzianów i mamy więcej wolnego czasu - przyznaje 11-letni Seweryn. Maksymilian (12 l.), Seweryn (11 l.), Wiktoria (9 l.) i Krzysztof (5 l.) zgodnie z przepisami, choć nie chodzą do szkoły, muszą być do jakiejś zapisani.

Rodzice wybrali dla nich placówkę w Koszarawej koło Żywca, która pod opieką ma więcej takich uczniów. Obowiązkiem dzieci jest zdać egzamin z podstawy programowej na koniec roku. - Opanowanie tej podstawy zajmuje nie więcej niż cztery miesiące - przyznaje pani Anna, utwierdzając w przekonaniu, że w edukacji domowej można osiągnąć więcej.

Każdy przerobiony z mamą blok zadań jest podsumowywany. Sprawdzenia dokonuje tata, zazwyczaj wieczorem. Jest także recenzentem recytowanych wierszy. Gdy pytam, kto jest surowszy w ocenie, piątoklasista Seweryn odpowiada rezolutnie: - Rodzice nie dają nam ocen, więc trudno mi powiedzieć - ucina.

Wolny czas dzieci Jamrów wykorzystują na przyjemności, które dostarczają im dodatkowej wiedzy i umiejętności. W praktyce wygląda to tak, że pani Anna przygotowuje swoim „uczniom” materiały potrzebne do opanowania podstawy programowej, a dzieci uczą się jej najczęściej zimową porą. Gdy robi się cieplej, więcej czasu spędzają poza domem.

Wakacje w marcu albo październiku

- Możemy jeździć na wakacje, gdy inni muszą chodzić do szkoły. Zabieramy ze sobą książki i jak trzeba, uczymy się w trasie. Bez ograniczeń - mówi Maksymilian.

Rodzice wymyślają wycieczki zgodnie z zainteresowaniami dzieci. Gdy uczyli się przyrody, wyjeżdżali do zoo, parków narodowych czy choćby w góry, na łąki, gdzie zbierali kwiaty i liście, a następnie sprawdzali w zielnikach rozpoznane gatunki roślin.

W domowej kuchni razem z tatą przeprowadzają doświadczenia, na domowym sprzęcie poznają zasady fizyki. Zresztą każda czynność, rodzinny wyjazd to także okazja do nauki - czy to historii, czy geografii, biologii, wiedzy o społeczeństwie itp.

Świat trzeba poznawać praktycznie

- Dzieci najszybciej rozwijają się, jak mają siedem, osiem, dziewięć lat. Jak się ten czas zmarnuje, to potem trudno go nadrobić - mówią.

Pan Szymon zdradza, że zdarza mu się łapać różne zwierzęta - rzecz jasna te, które można i które dadzą się schwytać - pokazuje dzieciom. Bo przecież łatwiej zapamiętać budowę owada oglądając go żywego, niż patrząc na rysunek w książce. Albo inny przykład: - Stawiamy na praktyczne poznawanie świata. To o wiele ciekawsze - mówią.

Będąc we Francji, odwiedzili grób Fryderyka Chopina czy Marii Skłodowskiej-Curie, wcześniej zapoznając się z ich biografiami. - Chcemy pokazać dzieciom ważne osobistości i to, jaką drogę musieli przejść ci ludzie, by odnieść sukces - mówi Anna Jamro, dodając, że amerykańskie badania dowodzą, iż dzieci, które przeszły edukację domową, osiągają w życiu znacznie więcej.

Rodzina wykorzystuje też możliwości, jakie daje couchsurfing. Zapraszają do siebie do domu obcokrajowców. Gościli już osoby z Gwadelupy, Holandii, Chin. W ten sposób mają okazję poznawać obce kultury i praktykować język angielski. - Gdy chcemy wyjechać z rodziną, wybieramy wymianę domów. W ten sposób łatwiej podróżować dużej rodzinie - przyznaje pani Anna.

Jamrowie mają jeszcze dwójkę młodszych dzieci - Olę (4 l.) i Konstantego (2 l.) oraz kolejne w drodze. Choć maluchy nie są jeszcze objęte obowiązkiem szkolnym, chętnie towarzyszą rodzeństwu podczas lekcji.

Bon ma być lekiem na oświatowe problemy

Ministerstwo Edukacji Narodowej zdecydowało niedawno o obcięciu subwencji oświatowej o 40 proc. na dzieci korzystające z edukacji domowej. - Moje dzieci są zapisane do szkoły, bo taki jest obowiązek. Szkoła z tego tytułu ponosi dodatkowe koszty - stwierdza Jamro.

Szkoła bowem nie tylko organizuje końcowy egzamin, ale również warsztaty i konsultacje dla rodziców. Pieniądze z subwencji przeznacza także na warsztaty tematyczne dla dzieci. - Teraz, obawiam się, że nie będzie na to środków ­- mówi Szymon Jamro, uznając, że to nierówne traktowanie obywateli, co jest sprzeczne z Konstytucją.

- Czy z tego tytułu będę płacił też mniejsze podatki? - pyta retorycznie. Receptę na poprawę jakości szkolnictwa widzi w jego sprywatyzowaniu. - A przynajmniej we wprowadzeniu bonu oświatowego - dodaje. - Rodzice dostawaliby od państwa bon w wysokości obecnej subwencji i mogliby nim dysponować na cele edukacyjne swoich dzieci.

współpraca Halina Gajda

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska