To były najtrudniejsze chwile w życiu Tadeusza Budzika. W ułamku sekundy stracił przytomność. Serce przestało pracować. Minuty dzieliły go od śmierci. A jednak żyje. Krew nie do końca przestała krążyć. Bernadetta nie mogła biernie czekać, aż przyjedzie karetka pogotowia. Ratowała tatę tak, jak to zapamiętała z zajęć w szkole. Przed oczami jak we śnie przelatywały fragmenty seriali telewizyjnych, których bohaterowie też nie raz ratowali czyjeś życie. Na jawie, w wyścigu z czasem, stawką było życie rodzonego ojca. Wygrała.
Bernadetta wcale nie uważa się za bohatera. Musiała zrobić co w jej mocy. I tyle. Jasne, że jest szczęśliwa, bo przecież ojciec żyje. Ale nie chce wokół siebie sensacji.
Na dobre i na złe
Ciepły majowy wieczór w Trzemesnej koło Tuchowa. Bernadetta już się spakowała na następny dzień do szkoły. W telewizji właśnie miał się zaczynać serial "Na dobre i na złe". Pobiegła szybko umyć zęby, żeby nie opuścić ani fragmentu ulubionego serialu. W łazience, przez uchylone okno, dobiegł ją przeraźliwy krzyk z podwórza.
Jej ojciec miał jeszcze przed domem co nieco do zrobienia. Naprawiał coś w jednej z maszyn. Robiło się ciemno, więc potrzebował światła. Jedną ręką sięgnął po wtyczkę od lampy, drugą po przedłużacz. To ostatnie co zapamiętał. - To był koniec, jak urwany film - opowiada.
Pierwsza pomoc
Z rodzinnej Trzemesnej Bernadetta codziennie dojeżdża do Skrzyszowa. Kończy drugą klasę gimnazjum. W szkole co roku, na wiosnę organizowane są zajęcia z pierwszej pomocy dla uczniów. Ostatnie były w marcu. Wpierw teoria - algorytm udzielania pierwszej pomocy, a potem praktyka. - Każdy uczeń ma możliwość poćwiczyć z fantomami, które swego czasu otrzymaliśmy od fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - mówi Robert Wadycki, dyrektor szkoły.
Bernadetta raz miała okazję spróbować, jak fachowo uciskać klatkę piersiową. - Na zajęciach tak wielkiej uwagi do tego wszystkiego się nie przywiązywało. Teraz wiem, że trzeba, bo to ma naprawdę wielkie znaczenie - mówi.
Zimna krew
Rażony prądem Tadeusz Budzik padł na ziemię. Jego krzyk wywabił z domu całą rodzinę. W sumie z siedem osób. Córka przybiegła prosto z łazienki. - Tato nie oddychał, nie miał pulsu - mówi. Jej brat zadzwonił po pogotowie. Dyspozytor polecił, by uciskać klatkę piersiową porażonego. Ludzie stali jak sparaliżowani. Z wyjątkiem Bernadetty. Zadziałała jak w dobrze wyćwiczonym odruchu. Pochyliła się nad ojcem i zaczęła rytmicznie uciskać jego klatkę piersiową. Nie słuchała co się wokół dzieje. Liczyły się tylko uciski i to kiedy przyjedzie karetka. - Modliłam się, wierzyłam, że się uda - dodaje.
Luki w pamięci
Ambulans był w Trzemesnej po 10 minutach. Ratownicy zaintubowali leżącego, przywrócili akcję serca. I na sygnale popędzili do szpitala.
Przez pierwszą dobę Tadeusz Budzik był w śpiączce farmakologicznej. Wybudzenie przebiegło bez problemów. Ale przez kilka pierwszych dni miał kłopoty z pamięcią. - Ludzi bez problemu poznawałem, ale wszystko co mówili zaraz potem gdzieś ulatywało - mówi. - Cały ten pobyt w szpitalu pamiętam jak przez mgłę.
Teraz jest już znacznie lepiej. Ale to nie jest tak, że wypadek nie pozostawił po sobie śladu. To poparzone dwa palce lewej dłoni i wypalone przez elektryczny łuk dwie dziury w klatce piersiowej. No i pojawiły się problemy z sercem. Zaburzenia rytmu, których wcześniej nie było. Ale pan Tadeusz ma nadzieję, ze od lipca wróci do pracy za kierownicą autobusu w Tarnowie.
Takich trzeba promować
O wydarzeniu w Trzemesnej momentalnie zrobiło się głośno w całej okolicy. Informacja dotarła też do wójta Marcina Kiwiora. - Dziewczyna rewelacyjnie się spisała. Nie można przejść obok takiego wyczynu obojętnie - mówi. - Dlatego samorząd postanowił ją nagrodzić i zapromować, żeby inni brali z niej przykład.
Kiedy dyrektor szkoły zapytał o jakiej nagrodzie Bernadetta marzy, ta tylko skromnie spuściła oczy. Pozostało czekać na niespodziankę. W środę, w urzędzie gminy nastolatka dostała laptopa. Co chciałaby robić w przyszłości? Do tej pory myślała o zawodzie związanym z żywieniem. - A może lekarz? - zastanawia się teraz. - Medycyna? Nie zabronię - uśmiecha się ojciec.
To przypadek godny wielkiej pochwały
Rozmawiamy z Witoldem Dudą, Mistrzem Polski Ratowników Medycznych, szefem dyspozytorni pogotowia w Tarnowie
15-latka z Trzemesnej uratowała życie ojcu?
Na pewno resuscytację przeprowadziła prawidłowo, skoro krótko potem udało się przywrócić tętno i oddech poszkodowanego. To przypadek godny wielkiej pochwały.
Zna pan szczegóły tej akcji?
Tak, odsłuchałem też zapis dramatycznej rozmowy telefonicznej ze zgłoszenia tego wypadku. Dojazd karetki z Tuchowa do Trzemesnej musiał zająć te 10 minut. Dyspozytor polecił więc dzwoniącemu, żeby odłączyć źródło prądu i udzielił wskazówek jak udzielać pomocy. W stanie zagrożenia życia obowiązkiem dyspozytora jest także udzielenie instrukcji telefonicznej. Jeśli ludzie chcą i potrafią wykonywać polecenia, ma to olbrzymie znaczenie.
A gdyby nikt nie widział jak prowadzić resuscytację?
Często po różnego rodzaju zdarzeniach udaje nam się przywrócić oddech i akcję serca poszkodowanego. Ale pojawia się pytanie, czy jego mózg będzie żył. 3 do 5 minut to maksymalny okres bez krążenia, jaki jest w stanie przetrwać. Dlatego właśnie tak kapitalne znaczenie ma zachowanie się świadków.
Uciskając klatkę piersiową jesteśmy w stanie podtrzymać krążenie krwi w organizmie?
Częściowo tak. Tak zwany pośredni masaż serca to około 30 procent krążenia, jakie ma miejsce w przypadku normalnej pracy serca. Zapewnia ono jednak minimalny przepływ, który jest w stanie dotlenić mózg.
Co 30 ucisków trzeba wykonać po dwa wdechy?
Tak, choć często ludzie, z różnych powodów, nie decydują się na metodę usta-usta.
W Trzemesnej akcja udała się dzięki nastolatce.
I bardzo się z tego cieszę. To dowodzi, że ćwiczenia od najmłodszych lat są potrzebne.