To, że jeden z porywaczy i zabójców ks. Popiełuszki milicyjną karierę rozpoczynał w KW MO w Tarnowie, kojarzą dawni opozycjoniści. Nie pamiętają, by Pękala przesłuchiwał kogokolwiek z działaczy. Więcej wiedzą o nim dawni koledzy po fachu. Pod koniec lat 70. mijali się codziennie na korytarzach ówczesnej Komendy Wojewódzkiej MO w Tarnowie.
- Młody chłopak, ale ambitny - mówią o byłym SB-ku. Szczególnie rozmowni jednak nie są. Bo i nie ma się czym chwalić.
W mundur Milicji Obywatelskiej Pękala wskoczył w wieku 25 lat. Była jesień 1977 r. Dopiero od dwóch lat istniało województwo tarnowskie, a struktury bezpieki wciąż się rozbudowywały.
W katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa w Instytucie Pamięci Narodowej znajdujemy adnotacje, że Leszek Pękala pracował w Wydziale "T", sekcji I "A" Komendy Wojewódzkiej MO w Tarnowie. - To był wydział techniki operacyjnej. W komendzie mieli odizolowane miejsce, pracowali za podwójnymi kratami - opowiada były funkcjonariusz. W 1981 r. Pękala awansował do Warszawy.
19 października 1984 znienawidzony przez komunistyczne władze ks. Jerzy Popiełuszko wracał z Bydgoszczy do Warszawy. Oprawcy czekali na niego przy drodze, niedaleko wioski Górsk. Przynajmniej jeden miał na sobie mundur milicyjnej "drogówki". Pretekstem do zatrzymania miała być kontrola trzeźwości. Kierowca, Waldemar Chrostowski, zdołał uciec. Ks. Jerzy został skrępowany. Porywacze wrzucili go do bagażnika. 30 października z Wisły koło Włocławka wyłowiono jego zwłoki. Ręce księdza były skrępowane tak, by poruszając nimi, zaciskał pętlę na szyi. Według biegłych ciało nosiło ślady torturowania.
Podczas śledztwa i procesu Pękala umniejszał swoją rolę w porwaniu i zabójstwie. Usłyszał wyrok 15 lat więzienia. Całego odsiadywać nie musiał. Po 6 latach i dwóch amnestiach był wolny.
Dziś ma 63 lata. Wiadomo, że już dwukrotnie zmienił nazwisko, ostatnie to Paweł Nowak. Od początku zapewniał, że z zabójstwem księdza nie miał nic wspólnego.
Według naszych źródeł Pękala mieszka obecnie w Tarnowie. - Gdybyśmy jednak nawet minęli się na ulicy, nie poznałbym go - powtarzają nasi rozmówcy.