W górach przestałem już wracać uwagę na krakające nad głową ptaki, ale w miniony weekend na Babiej Górze przeżyłem spore zaskoczenie. Na południowych zboczach pomiędzy Gówniakiem a Diablakiem przyleciało przynajmniej trzydzieści ptaków. Wpierw podejrzewałem, że gdzieś niżej leży truchło jelenia, ale nie. Ptaki zataczały koła, wykręcały ósemki i ani myślały lądować na ziemi. Niektóre z nich szybowały w parach, inne pojedynczo. Wyczyniały beczki i przewroty przez głowę. Od czasu do czasu krakały donośnie. Miałem wrażenie, że następuje rotacja. Niektóre odlatywały, a nich miejsce nadciągały kolejne. Taki kruczy spęd, którego nie mogłem racjonalnie wytłumaczyć.
Na gody za późno, uczty też nie było. Przyjąłem wersję rekreacyjną. Nad rozgrzanymi zboczami Babiej powstawały kominy ciepłego powietrza. Starczyło rozłożyć skrzydła, a można było szybować w przestworzach bez wysiłku. Jak widać kruki, były zdolne do czynnego wypoczynku. Polatać na pożegnanie lata, wygrzać pióra przed zimą. Po południu, słońce osłabło, kominy powietrzne osłabły i kruki zniknęły.
