Była gwiazdą na wschodzie, która według Ewangelii św. Mateusza, wskazała drogę do Betlejem. Do tej pory nie udało się jej zidentyfikować. Nie mogła być kometą, choć tak bywa najczęściej przedstawiana. W tamtych czasach komety oznaczały nieszczęście i nikt, a zwłaszcza mędrcy, nie poszedłby jej śladem. Według XVII-wiecznego niemieckiego astronoma, Jana Keplera, była wynikiem koniunkcji, czyli ustawienia się w jednej linii dwóch planet - Jowisza i Saturna.
Z kolei współczesny amerykański matematyk A.J. Morehouse twierdzi, że na jej pojawienie się złożyły się aż trzy zjawiska - koniunkcja Jowisza i Saturna oraz dwie supernowe, czyli eksplodujące gwiazdy. Najbardziej śmiałe teorie każą w niej widzieć statek kosmiczny. Dzisiaj, żeby dotrzeć do Betlejem, nikt nie patrzy już w niebo.
280 kroków długości
Wystarczy wpisać nazwę w samochodowym nawigatorze, a GPS doprowadzi cię do celu "zakręt po zakręcie". Po co się dziś jedzie do Betlejem? Może po to samo, co dwa tysiące lat temu. Po to, żeby Coś się narodziło. Chociażby miałaby to być tylko opowieść o jedynej mieszkającej tam rodzinie, bo to polskie Betlejem na Kaszubach jest …jednorodzinne. I białe, jak przystało na polską tradycję, bo w końcu gdzie jak gdzie, ale w Betlejem to już na pewno święta powinny być białe. Więc jest śnieg sięgający powyżej kostki i podwójna tablica: Betlejem Betlejem.
Mogą się różnić oficjalne "polskie" i kaszubskie nazwy innych miejscowości, ale nie Betlejem. Jest krótsze niż najkrótsza ulica na Rynku. Żeby je przejść wzdłuż, wystarczy tylko 280 kroków. Dlatego nikt nie liczy go na kroki, tylko na hektary. Wtedy wychodzi ponad dziewięć hektarów - na tylu właśnie gospodaruje rodzina Czapiewskich, jedynych jego mieszkańców. To ich dom stoi na mickiewiczowskim "wzgórku" po lewej. Za chwilę w jego drzwiach pojawi się Teresa, żona, matka i babcia. Uśmiechnie się i przeprosi, że w domu remont, po czym zaprosi cię do środka. Zawoła też Ewelinę, swoją synową, która przyjdzie z najmłodszym domownikiem, 7-miesięcznym Krzysiem. To już piąte pokolenie w Betlejem.
Mieszkacie tu jak w Betlejem
- Spóźniliście się kilka miesięcy - mówi Teresa. - Moja teściowa powiedziałaby wam więcej o tym miejscu. To jej rodzice kupili tutaj ziemię. Ja przyszłam tutaj za mężem.
Seniorka rodu, Leokadia Czapiewska, zmarła w tym roku mając 96 lat. Była kilkuletnim dzieckiem, kiedy jej rodzice odkupili niewielką parcelę z pobliskiego majątku w Gapowie. W 1927 roku świętowali tu swoją pierwszą Wigilię. Kilka dni później czekała ich pierwsza kolęda. I to właśnie ten ksiądz, którego imienia nikt już, niestety, nie pamięta, żegnając się z nimi powiedział: "Mieszkacie tu jak w Betlejem". Tak w tych okolicach zwykło się nazywać miejscowości o słabych zabudowaniach, przypominające raczej stajenkę betlejemską niż wieś.
I do tej właśnie nazwy przywykli rodzice Leokadii i ich sąsiedzi, a potem ona sama i jej mąż. Przywykli nawet urzędnicy. Tyle że za pierwszym razem do obwieszczenia Wojewódzkiej Rady Narodowej wpisali ją z błędem. To był rok 1951 i nazwa Betleem bynajmniej partyjnych nie raziła. Jedenaście lat później błąd naprawili …wojskowi, którzy na swojej mapie umieścili już Betlejem. I chociaż Czapiewskich w Betlejem raczej przybywało, niż ubywało, to w 2006 roku, kiedy przyszło w gminie do głosowania nad ustaleniem dodatkowej nazwy w języku kaszubskim, okazało się, że oficjalnie nikt nie jest tam zameldowany. A skoro nie jest zameldowany, to nie musiał się wypowiadać w rozpisanej wcześniej ankiecie. I tak właśnie Betlejem bez udziału jego jedynych mieszkańców dorobiło się podwójnej nazwy i tablicy, której wcześniej nigdy tam nie było.
Terkot kołowrotka u Pana Boga za piecem
Niewykluczone, że to właśnie najmłodszy Krzysio jest jego pierwszym oficjalnym mieszkańcem. Właśnie spadł jego pierwszy śnieg w życiu. I czekają go pierwsze święta. Jest jeszcze za mały, żeby spróbować wędzonej kaczki, którą Teresa właśnie zaniosła do wędzenia. Prawie wszystko, co potrzebuje na świąteczny stół, ma na swoim podwórku, w chlewie i w oborze. Rok temu trzymała jeszcze gęsi, a wcześniej kozy i owce. W domu terkotał wtedy kołowrotek, na którym babcia Lodzia robiła dla całej rodziny skarpety. Takich prawdziwych wełnianych skarpet już nigdzie nie znajdziesz. Znajdziesz za to w Betlejem kobiety, które ci powiedzą, że lepszego Betlejem też już nie znajdziesz.
- Nie wiem, jak jest w tych innych, ale tu masz same skarby - przekonuje Teresa. - Masz rodzinę, ziemię i święty spokój. Nikt ci tu nie przeszkadza. Żyjesz tu jak u Pana Boga za piecem.
Nawet ci betlejemscy mężczyźni - mąż Zenek i dwaj synowie, Mariusz i Janusz, mąż Eweliny i ojciec Krzysia, też jakby z lepszej gliny ulepieni.
- Nie piją, nie palą, i do tego każdy ma spokojny charakter - wylicza ich zalety Teresa.
Bo czym tu się denerwować, skoro każdy ma pracę, a w domu kobiety o wszystko się zatroszczą. W dodatku nie wypada, żeby jedyna rodzina w Betlejem nie żyła po bożemu, czyli bez miłości i szacunku. Są jeszcze takie domy, jak ten, w którym na powitanie mówi się "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", tak naturalnie jak w innych mówi się "Dzień dobry". I gdzie dla obrazu Matki Boskiej zawsze znajdzie się miejsce na ścianie. I gdzie nikt nie traci wiary, nawet gdy twój synek umiera ci w dwa dni po narodzeniu. Tak właśnie było z Józefem, synkiem Teresy. On jedyny w rodzinie miał "betlejemskie" imię. Oprócz trzech synów były jeszcze trzy córki: Ewa, Mariola i Ania, która dopiero na drugie ma Maria. Nieżyjąca już babcia Leokadia była jak na razie jedyną kobietą, która została na ojcowiźnie.
- Mój mąż tu został i nasi synowie też, a córki od Czapiew-skich zawsze szły w świat - mówi Teresa. - Może Krzyś też tu zostanie…?
Kaszubski rosół, bigos i pampersy dla Maryi
Krzyś na razie za najlepsze miejsce na świecie uważa kolana swojej mamy i babci, swoje "koniki na biegunach" do bujania. Bo w wieku 7 miesięcy nie ma się jeszcze zbyt wielu wymagań od życia, które z dnia na dzień staje się jednak coraz ciekawsze. Na przykład taki śnieg albo taki duży aparat fotograficzny, od którego nie może oderwać oczu. Chociaż nie do końca wiadomo, czy bardziej fascynuje go aparat, czy może jego właściciel.
Ten chłopiec sprzed dwóch tysięcy lat z Betlejem był jeszcze młodszy od niego, kiedy trzej mędrcy ze Wschodu przynieśli mu swoje dary. Złoto, które miało symbolizować władzę królewską, kadzidło - władzę boską, a używana do uśmierzenia bólu i do namaszczania ciał zmarłych mirra - przyszłą śmierć męczeńską.
Z czym dziś poszłyby kobiety z polskiego Betlejem do tamtej stajenki?
- Na pewno nie z pustymi rękoma, ale też nie z królewskimi skarbami - mówi Ewelina. - To musiałoby być coś naszego, z Kaszub. Potrawę może jakąś, żeby posmakowali. Rosół, bigos… Maryi przydałoby się też coś do pielęgnacji Dzieciątka. I na pewno pampersy.
Bo tam było przecież małe dziecko i dwoje dorosłych, którzy w tamtym Betlejem nie mieli niczego. Ani domu, ani ziemi. A tu w Betlejem swoje mleko i jajka mają, a jeszcze niedawno Teresa nawet swój chleb piekła. Tylko choinkę na święta będą musieli kupić, bo w ich lesie tylko buki rosną, ale grzyby na wigilijną zupę grzybową już własne. Za to lato ma tutaj smak truskawki, bo część pola, ta nie zajęta przez zboże, ziemniaki i warzywniak, to właśnie ich plantacja. Ale teraz jest zima, święta za pasem i o truskawkach nikt nie myśli. A jeśli jakiś cud miałby się wydarzyć w Betlejem, to na pewno nie truskawki zimą, tylko nowy dom dla Czapiewskich, bo ten już swoje lata ma. I chociaż nie jest z żadnego drewna, jak tamta betlejemska stajenka, tylko porządnym murowanym domem, to na sześć głów przydałby się jednak większy.
Narodziny miłości
- Czego więcej nam brakuje? - pyta retorycznie Teresa. - Chłopów mamy, dzieci mamy, nawet wnuków. Pieniądze? Luksusowe auto? Co mi po tym tutaj? A w mieście nikt z nas żyć nie chce. Tu mamy całe Betlejem dla siebie. Zdrowia tylko warto sobie życzyć, bo to jest najważniejsze.
Tego właśnie będą sobie dziś życzyli przy choince. I chociaż to Betlejem, wcale nie będą wypatrywali pierwszej gwiazdki, żeby zasiąść do wigilijnej wieczerzy. Z tym nie można się spieszyć i nie warto też czekać. Usiądą, kiedy wszyscy będą już przy stole, a wszystko na nim. Zjadą się córki z mężami i wnukami: Natalią, Julką, Weroniką, Marcinem i bliźniakami: Szymonem i Tomkiem. Może na Wigilię nie będą jeszcze w komplecie, ale jutro, pojutrze na pewno tak, bo rodzina w Betlejem zawsze była święta. A wśród świątecznych kartek pewnie będzie ta wysłana przez kobietę, która kilka lat temu przeczytała w gazecie artykuł o ich Betlejem i od tamtej pory zawsze wysyła im życzenia.
- Zapraszałam ją do nas, ale jeszcze u nas nie była - mówi Teresa. - Może jak zaproszę ją przez waszą gazetę, to w końcu nas odwiedzi. Skoro wy przyjechaliście, to ona też przyjedzie.
I może siedząc przy świątecznym stole ktoś z nich włączy telewizor, w którym oprócz mszy w Bazylice Bożego Narodzenia pokażą jeszcze zwykłych mieszkańców Betlejem, Palestyńczyków, odgrodzonych murem od takiego życia jak to w polskim Betlejem.
I może jakiś dziennikarz przypomni słowa papieża Benedykta XVI, które wypowiedział w tym miejscu w maju tego roku: "Choć mury można łatwo zbudować, wszyscy wiemy, że nie trwają wiecznie. Mogą zostać obalone". I jeszcze to, że koniecznie trzeba usunąć mury, "które budujemy wokół naszych serc", bo jeżeli Coś ma dziś się narodzić, to przecież tylko tam, w sercu. I może tak naprawdę Betlejem jest tylko jedno, skoro w tym palestyńskim ktoś polską ręką napisał na murze: "Stoimy po tej samej stronie muru". Bo kto by dzisiaj chciał, żeby jego Bóg urodził się w obozie dla uchodźców, w którym namioty niewiele różnią się od stajenki.