Jan Bolesław Bielatowicz urodził się w Nisku 16 listopada 1913 roku. Jego ojciec Marian - ceniony lekarz, będąc człowiekiem nad wyraz ciekawym świata, zmieniał często miejsce zamieszkania. Ostatecznie Bielatowicze osiedlili się w Tarnowie na stałe, gdzie ojciec otrzymał posadę lekarza powiatowego.
Młodość, a właściwie dzieciństwo Jana, to nieustanne wędrówki po zaułkach Tarnowa, miłość do babki Florentyny Chodzińskiej, która była dla ciekawskiego nastolatka mentorem i wyznacznikiem wszystkiego - dobrego i złego - co bardzo często opisywał w swoich opowiadaniach.
Uczęszczał do I Gimnazjum, szkoły przepełnionej wielowiekowymi tradycjami, duchem Szujskiego, Brodzińskiego, Jaracza i wielu innych uczniów, którzy wynieśli imię tej starej uczelni na karty wielkiej historii. Często zaznaczał, że w murach Brodzińskiego nauczył się wszystkiego, co pomogło mu w późniejszych latach przetrwać wojnę i trudy emigracji.
W wieku dziesięciu lat założył pisemko "Dunajec", w którym publikował pierwsze teksty krytyczne i nieporadne próby literackie. Na poważniejsze próby pisarskie odważył się za kilka lat, gdy związał się z międzyszkolnym pismem młodzieży tarnowskiej "Czyn", do którego pisał felietony, będąc już studentem UJ.
Jan Bielatowicz nie był typem młodego i natchnionego literata chadzającego własnymi drogami, zamyślonego i zamkniętego w innym świecie. Jego wesołe i towarzyskie usposobienie, skłonność do wdawania się w różne awantury i ciągłe poszukiwanie nowych przygód, często sprowadzały na krewkiego młodzieńca poważne kłopoty, kończące się nawet w sądzie. Znany był w kręgach studenckiego Krakowa z odważnych wystąpień na wiecach i manifestacjach, ale też z dziwnej powagi jaką emanował w felietonach literackich. Śmiał się z tego, że ma rude włosy, a jednocześnie współczuł "rudzielcom". Ta dwoistość natury Bielatowicza pozostała przy nim aż do śmierci.
Na uniwersytecie, gdzie studiował polonistykę, związał się z narodową demokracją i był działaczem Młodzieży Wszechpolskiej, co tłumaczy publikowanie tekstów najczęściej w pismach katolickich. W 1937 uzyskał tytuł magistra polonistyki. Pracował dalej jako dziennikarz, opracował i wydał antologię poezji ludowej, do której słowo wstępne napisał profesor Stanisław Pigoń.
W kwietniu 1939 roku ożenił się ze swoja pierwszą miłością - Ireną Drożdżówną. Po wybuchu wojny przeszedł całą gehennę polskiego żołnierza-tułacza - od węgierskich obozów karnych, poprzez Jugosławię i Turcję, Armię Polską na Bliskim Wschodzie, Monte Cassino i Tobruk. W 1946 roku osiadł na stałe w Anglii, spoglądając do końca, w stronę Tarnowa.
Tuż przed śmiercią wydawnictwo emigracyjne Veritas wydało znamienną dla Tarnowa "Książeczkę" Jana Bielatowicza, która z powodów czysto politycznych nie trafiła do Polski i przeleżała wiele lat w zupełnym zapomnieniu. Pytany o powód małej popularności książki, autor z nieodłącznym, figlarnym uśmiechem odpowiadał:
- Rzecz jest wspominkarska, drobnomieszczańska. Nienowoczesna, nie freudowska, nie kafkowska, ani nawet nie naśladująca Gombrowicza. Najchętniej sprzedałbym dwieście egzemplarzy tej książki za sto funtów jakiemuś mecenasowi z Tarnowa. Zbiór opowiadań powstawał wiele lat i nietrudno w tych minipowieściach, pełnych tarnowskiego klimatu nie dostrzec po części Wańkowicza - "Tędy i owędy" i Gomulickiego - "Wspomnienia niebieskiego mundurka".
W 1986 roku Stanisław Mysona, jeden z przyjaciół Jana Bielatowicza, napisał "Skąd mogę powiedzieć o narodzinach "Książeczki"? Nim zaczął ją pisać, napisał list do swojej siostry Anuli Bielatowiczowej, żeby przyszła do mnie i żebym jej wyrysował ulice i nazwy tarnowskie, bo on sobie wszystko zapomniał. Tak się rodziła ta "Książeczka", nie z samej głowy, nie z pamięci. W tym czasie - opowiadała - był u mnie pewien inżynier, który powiada tak - proszę pani, po co rysować plan? Ja jutro przyniosę mapę Tarnowa z monografii Simchego, wydrę z książki i poślę to pani. - Co się potem narobiło! Za kilka dni spotykam w Tatrzańskiej znajomego profesora ze Szkoły Ogrodniczej, tej samej, w której uczyła pani Anna Bielatowicz- Niesiołowska, najstarsza siostra Jaśka. Odwołuje mnie na bok i mówi - Coś pan narobił, panie. Zrobiliśmy zebranie grona profesorskiego, nie dopuściliśmy do tego, żeby nasza koleżanka wysłała do Anglii plan Tarnowa, pan chce ją narazić na straszny proces".
Kilka lat po wydaniu angielskim "Książeczka" ukazała się w Tarnowie, jako nieoficjalne wydawnictwo, dosłownie z powielacza tarnowskich księży Filipinów. Dopiero w 1986 roku, 21 lat po jego śmierci, wydawnictwo PAX wydało dzieło Bielatowicza jako podwójny zbiór "Książeczki" i "Opowiadania starego kaprala". Ciężko chory, na wpół sparaliżowany walczył do końca. Nie miał siły podpisywać książki i po cichu poprosił, by najbliżsi pochowali go bez przemówień.
Szkoda, że Bielatowicz bardzo rzadko jest uwzględniany w krajowych podręcznikach literatury, antologiach krytyki i historii literatury. Być może dlatego, że pisał staromodnym językiem i że jego erudycja oraz wartościowanie wynikały z przekonania o istnieniu podstawowego, niezbywalnego kanonu etycznego dla wszystkich - napisał krytyk "Przeglądu Polskiego", Jerzy Gizela, w 2003 roku. Czy tak było w istocie? Na pewno tarnowskie opowiadania Bielatowicza zaistniały w naszym mieście na stałe, bo jak napisał o autorze Melchior Wańkowicz - "I znowuż kiedy ukazywała się w jakiejś knajpce, w którymś z miast, jego pulchna postać, wydająca okrzyki na widok butelki whisky, kiedy zastanawiał się, w którym miejscu we Włoszech najlepiej oceniają wieprzowinę i rozczulał się nad miłym obyczajem Włochów pojadania w podróży, znowuż się przeobrażał w brata-łatę, kompana lubego, który zjechał tu z Tarnowa.
Tarnów bowiem jest w pojęciach tego gawędziarza-regionalisty pępkiem świata… Jak Tarnów w Polsce, tak w wojsku pępkiem wszystkiego był jego trzeci batalion, od biedy jego Brygada Karpacka".
(za "Zielony Jasiek" - Jacek Głomb)