Wczoraj płynęła tu jeszcze woda. Strażacy dowozili chleb łodziami. - Mamy problem z wałami na Szreniawie i nieco dalej na Wiśle - mówi Damian Gawlik. - Wozimy traktorami piasek w workach pod wały, a tam strażacy uszczelniają przecieki.
POWÓDŹ W MAŁOPOLSCE NA ZDJĘCIACH
W wiejskiej świetlicy rządzi Krystyna Kalina, sołtys Witowa. Ma do pomocy dwie dziewczyny Gosię Gawlik i Iwonę Gałkę. Przygotowują dla strażaków i mieszkańców wsi pomagających w utrzymaniu wałów gorącą herbatę, kanapki, odgrzewają przysłany przez gminę bigos. - Trzystu chłopa się przewaliło w środę i czwartek przez tę świetlicę - mówi Kalina. - Ale dajemy radę, najgorzej było w nocy z wtorku na środę. Woda ciekła przez wał na Szreniawie. Nasi Chłopcy bohatersko ratowali go przed przerwaniem.
Uszczelniali plandekami, potem obciążali workami z piaskiem. 12 tysięcy worków z piaskiem już poszło, pomagali nam strażacy z OSP w Miechowie, Słaboszowa, Miechowa. Jedziemy do Siedlisk w tej samej gminie. Strażacy noszą na plecach worki z piaskiem. Idą gęsiego koroną wału wiślanego około 300 metrów, rzucają worki w miejscach przecieku. I tak wkoło, bez przerwy od rana. Odpoczywają tylko w chwili, gdy brakuje piasku. Kiedy kipruje go ciężarówka, praca zaczyna się od nowa.
Helena Kałuża i Marzena Jagła mieszkają koło wału. - Nigdy takiej wody nie było, wszystko zalane, pola z kukurydzą, jęczmieniem - płacze pani Helena. - Na szczęście nie zalało nam domów. Mniej szczęścia mieli nasi sąsiedzi z Przemykowa. Jesteśmy już w tej wsi. Droga się kończy wielkim rozlewiskiem. Po lewej stronie stoją w wodzie cztery budynki. Po prawej tylko woda.
- Z poniedziałku na wtorek nas zalało - opowiada Paweł Głowacz. - Byłem z mamą do końca, ojca tylko wcześniej zawiozłem do kuzynki Dominiki Dąbskiej. On jest chory. O drugiej w nocy zaczęło nas topić. Uciekaliśmy na poddasze. Rano przypłynęli pod okno strażacy. O 10 zdecydowaliśmy się opuścić dom. Nikt się nie spodziewał potopu.
W 1997 roku była powódź stulecia i woda nie weszła do domów. Teraz było jej półtora metra. Schronienie znaleźliśmy u rodziny, tak samo jak nasi sąsiedzi. Tylko Markowie siedzą u siebie. Całkiem odcięci od świata. Dostać do nich można się jedynie od góry, od kościoła wąską ścieżyną. Idziemy. Błoto do połowy gumiaków, potem lepiej. Na narożniku domu tabliczka Przemyków 101 i ślad po wodzie sięgający prawie do okien.
- Woda przyszła zrobiła swoje i zostawiła nas z tym nieszczęściem - skarży się Czesław Marek. - Panie, mam pod osiemdziesiątkę, tyle samo żona. Mieszkamy sami, dzieci w Krakowie, pracują. Tu jest jak w raju, w każdy czwartek przyjeżdża samochód-sklep. Robimy zakupy, żyjemy. A teraz przyszła woda i zrujnowała wszystko, nawet piec w pokoju przechyliła. Żebym go nie podparł, to by się przewrócił. Astma mnie dusi, nie mogę nic robić. Co to będzie dalej.
Marek wspomina 1997 rok. Wtedy też była duża woda. Przez trzy miesiące nie mieliśmy swojej wody, kilka razy czyścili studnie. Ale wtedy mieliśmy zwierzęta, dziś jesteśmy sami, wystarczą nam te dwie butle po 5 litrów, które łodzią przywieźli strażacy. - Przeżyłam parę powodzi - wspomina Emilia Marek, 79 letnia kobieta. - Takiej nie było nigdy. Nakupiłam sobie pomidorów, groszku, kuzyn zrobił nam tunel foliowy. Posadziłam, namordowałam się, teraz wszystko pod wodą. Nic nie uratowaliśmy. Cały dom zalany. Błota po kostki. Jak w tym żyć.
Wracamy do Piotrowic. Most na Nidzicy rozgranicza województwo małopolskie i świętokrzyskie. Trzy domy stoją po dach w wodzie. - Tam nie ma nikogo, strażacy wywieźli ludzi i zwierzęta. Trzeba czekać aż opadnie - mówi spotkany na drodze mężczyzna.
Dojeżdżamy do Wroczkowa, to wieś pomiędzy Koszycami a Nowym Brzeskiem. Z drogi widać kilka zalanych domów. Są opuszczone. Tylko przy jednym trwa krzątanina. To Krzysztof Gara z żoną i piątką dzieci wrócili by zabrać co da się jeszcze uratować i wywieść do rodziny do Koszyc.
- Nie uciekaliśmy wcześniej, bo nikt się nie spodziewał takiej wielkiej wody - złości się sam na siebie Gara. Wystarczyła godzina i już byliśmy odcięci od drogi. To był koszmar. Jego matka Stanisława potwierdza, że mieszka w tym miejscu od 52 lat i nigdy nie było takiej wody. - Dlatego zostaliśmy, nikt nie wierzył, że będzie tak źle. - Wszystko zatopiło, nawet lodówki i telewizora nie udało się uratować - mówi zrezygnowana. Wicestarosta Proszowic Grzegorz Pióro podsumowuje: ewakuowaliśmy około 50 osób z tereny powiatu. Na szczęście sytuacja się stabilizuje, woda opada.