Mieszkańcy Klęczan od wiosny nie mogą spać spokojnie. Budzą ich bezpańskie psy, które wieczorami wychodzą z lasów. Watahę próbowali oswoić i dokarmiając, by łatwiej było ją wyłapać. To nic nie dało. Do dziś też nie doczekali się pomocy ze strony gminy w ujęciu psów.
- Nieustanne naleganie i podejmowane interwencje również na łamach „Gazety Krakowskiej”, by w końcu gmina zajęła się tą sprawą, obróciły się przeciwko nam - uważa Mariusz Smajdor, który wczoraj rano ponownie zwrócił się do „GK” o interwencję.
Po południu poinformował nas, że zamiast sprawą watahy, strażnicy gminni zajęli się kontrolą jego gospodarstwa. Chcą ukarać go mandatem w wysokości 5 tys. zł za nieszczelne szambo. - Moim zdaniem to odpowiedź gminy na moją chęć pomocy wszystkim mieszkańcom - żali się Mariusz Smajdor.
Jego dom jest najbliżej lasu, gdzie przebywa wataha. Kiedy wiosną psy zaczęły pojawiać się we wsi, ujadając nocami i poszukując pożywienia, mieszkańcy Klęczan zaczęli zwracać się do gminy o pomoc w wyłapaniu psów. Za radą Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Nowym Sączu Mariusz Smajdor wraz ze Stanisławem Brdejem zaczęli dokarmiać czworonogi. TOZ nawet ofiarował karmę.
- To dzikie psy, nieufne i sprytne. Trudne do wyłapania - mówiła „Gazecie Krakowskiej” prezes TOZ Agnieszka Szłapka. Dokarmianie ich służy oswajaniu, by łatwiej było je schwytać.
- Dzięki temu psy nie schodziły niżej do wsi. Ale też z ich powodu mieszkańcy przestali spacerować po lesie - zauważa Stanisław Brdej.
Mariusz Smajdor przekonuje, że teraz jest właściwy moment, by wyłapać watahę.
- Wystarczy w miejscu, gdzie dajemy im miski z jedzeniem, postawić zagrodę i siatki, by móc je schwytać - mówi. Sam nawet chciał kupić sprzęt. Potrzebował tylko pomocy gminnego pracownika.
Jakub Potoczek, kierownik gminnego schroniska w Wielogłowach, odpowiedzialny za wyłapywanie bezpańskich psów w Chełmcu, obiecał zająć się sprawą zaraz po interwencji „GK”. Kiedy rozmawialiśmy z nim wczoraj rano, poinformował, że błędem było dokarmianie watahy w Klęczanach. Chce wałęsające się psy wyłapać, ale w Trzetrzewnie. Wataha przechodzi przez las do tej miejscowości.
- Jestem umówiony z jednym z mieszkańców, który ma stodołę w pobliżu lasu. Tam zaczniemy zostawiać jedzenie psom i je złapiemy - przekonywał rano Potoczek, mówiąc, że zaraz skontaktuje się też z mieszkańcami Klęczan. Rzeczywiście, przyjechał do nich ze strażą gminną. - Mówiłem im, żeby nie karmili psów. A problem szamba to osobna kwestia i nie ma nic z tym wspólnego. Zwracałem im uwagę już w marcu, by coś z tym wyciekiem zrobili - tłumaczy „GK”.
Mariusz Smajdor obawia się, że z takim podejściem gminy, problemu watahy psów nie uda się rozwiązać. Właściciel stodoły w Trzetrzewinie też ma wątpliwości.
- Nie ma pewności, że to te same psy, co u nas. Trzeba je łapać i tu, i w Klęczanach- mówi pan Zenon.
OPINIE
Piotr Pasek, rzecznik prasowy Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Nowym Sączu:
Watahy psów stanowią realne zagrożenie dla ludzi, jak i dla zwierząt, w których środowisko nagle wchodzą. Niedawno w Marcinkowicach sfora psów rozszarpała żywcem sarnę, która złapała się w zastawione przez kłusowników wnyki.
Niestety, ustawa o ochronie zwierząt zabrania ich zabijania. Zresztą, który myśliwy chciałby strzelać do psów? To ich przyjaciele i towarzysze na polowaniach. Niewiele możemy pomóc, mamy związane ręce.
Możemy jedynie edukować i apelować do ludzi. Psy przecież w lesie nie wzięły się same z siebie. Ktoś je podrzucił, bo już nie miał ochoty opiekować się czworonogiem. A takie przypadki nasilają się w wakacje. Albo ktoś nie dopilnował i pies uciekł z posesji. Często na wsi się zdarza, że mieszkańcy puszczają psy wolno, a te idą tam, gdzie dostaną jedzenie. Ale później przeważnie wracają do swoich właścicieli.