Była środa wieczorem, 21 listopada. Pani Mariola z dwójką dzieci, siedemnastolatką Dominiką i o dwa lata młodszym Mateuszem, wrócili z kościoła, mieli tam msze w rodzinnej intencji. Ona krzątała się w kuchni, dzieci przygotowały się do lekcji w swoim pokoju. Przecież w czwartek rano mieli po prostu iść do szkoły.
- Było cicho, nic nie zapowiadało nieszczęścia - wpomina pani Mariola. - Chciałam sprawdzić, czy u dzieci wszystko w porządku. To tylko kilka kroków. W korytarzu przeraziłam się, był pełny dymu, na ścianach widziałam języki ognia - dodaje.
Dwa kroki i była u dzieci. Błyskawiczna decyzja - uciekamy. Tak jak stali. Do drzwi już się nie dało dojść, oknem, byle szybciej, byle dalej od niebezpieczeństwa. W domu była gazowa butla, w każdej chwili mógł nastąpić wybuch. - Mama wyskoczyła bez butów, ja też - wspomina Mateusz. - Tylko Dominika w pantoflach. To ona też jako jedyna wyniosła z domu telefon. Nawet się nie zastanawiała, natychmiast jeszcze w biegu zadzwoniła po straż - dodaje.
Wiedziała co robić, bo przecież jest strażakiem ochotnikiem. Nie tylko zadzwoniła po pomoc, pobiegła też do garażu, po gaśnicę, sama chciała gasić dom. Pierwsi na miejscu byli jej koledzy z OSP w Stróżnej. Zaczęli gasić drewniany budynek, równocześnie ratując stojący trzy metry od tego drewnianego ich nowy dom.
Mateusz pożyczył telefon, czuł, że musi natychmiast powiadomić tatę, nie było go, pracuje w delegacji, daleko od domu.
- Powiedziałem, co się stało, w słuchawce zapadła cisza - mówi chłopiec. - Po chwili tato łamiącym się głosem powiedział, że powie szefowi i jedzie. Był z nami po dwóch dniach - dodaje.
Pomimo wysiłków strażaków z domu nie udało się praktycznie nic uratować. - Już po wszystkim weszłam z nimi na pogorzelisko - wspomina pani Mariola. - Przecież nie miałam nawet dokumentów. Udało mi się je odnaleźć. Ocalały razem z torebką. To wszystko. Jeszcze telefon Mateusza. Nic wiecej - mówi, łamiącym się głosem.
Pierwszą noc mama z dziećmi spędziła u sąsiadów. Ich pomoc w te pierwsze godziny była nieoceniona. - Nad ranem, do domu gdzie spałam, wpadła sąsiadka - wspomina pani Mariola.- Drżącym głosem krzyknęła, pali się! Spojrzałam przez okno, nasz spalony dom stał znów w płomieniach - dopowiada.
Telefon, strażacy, kolejny stres. Gdy opadły pierwsze emocje rodzina podjęła decyzję. Nie ma co czekać, trzeba jak najszybciej rozpocząć wykańczanie nowego domu. Stał w stanie surowym zamkniętym. Pożar zniszczył w nim tylko okno. Dzieci zamieszkały u rodziny w Wilczyskach, dorośli w Sędziszowej. Pan Grzegorz, sam zaczął pracę. Przez dwa miesiące, które spędził w domu, położył na ścianach kartonowo-gipsowe płyty. Jest też instalacja elektryczna. Teraz musiał wrócić do pracy.
- Mama już tam zamieszkała - opowiada Mateusz. - Warunki są spartańskie, ale ona chce być na miejscu - dopowiada.
Wykończenie domu to studnia bez dna. A jest jeszcze studnia prawdziwa. - Jest, ale jakby jej nie było - mówi pani Mariola. - Próżno szukać w niej wody. Trzeba będzie zrobić nowy odwiert - dodaje.
W pomoc Warzechom włączyła się cała lokalna społeczność. Między innym Urszula Jabłońska, dyrektorka ZSO w Bobowej, do której chodzi Dominika. - Czułam, że to mój obowiązek - mówi z przekonaniem. - Dominika to świetna dziewczyna. Mimo nieszczęścia, jakie spotkało jej rodzinę, sama pomaga innym. Działała w Szlachetnej Paczce, była wolontariuszką WOŚP. To dobrzy ludzie, musimy im pomóc - dodaje.
Dzięki niej i pomocy Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym w Stróżach udało się uruchomić specjalny numer konta, na który można wpłacać pieniądze dla rodziny.
Numer konta do wpłat:
Bank PEKAO SA, nr konta: 82 1240 1558 1111 0000 0847 0410 z dopiskiem Mariola Grzegorz Warzecha.
Można również przeznaczyć 1% podatku dla FPON w Stróżach na numer KRS 0000028676 z dopiskiem Mariola Grzegorz Warzecha.
ZOBACZ KONIECZNIE
FLESZ: Koniec świata jest blisko?