Donald Guerrier twierdzi, że Franciszek Smuda jest dla niego jak ojciec. Ale nie posłuchał jego "ojcowskich" rad i zamiast wracać do formy w Krakowie, poleciał do Miami na zgrupowanie kadry Haiti.
Post użytkownika Wilde Donald Guerrier.
Skrzydłowy Wisły zmaga się z urazami właściwie od początku przygotowań do sezonu. Kiedy wyleczył jedną kontuzję, nabawił się kolejnej. W efekcie w tym sezonie zagrał dla Wisły tylko 17 minut w meczu z Lechem. - Dzień później chciałem pobiegać indywidualnie z trenerem przygotowania fizycznego. Wykonałem kilka sprintów, po czym nagle poczułem ból w udzie i upadłem. "O Boże" - jęknąłem i łzy mi poleciały - wspomina tamten moment. Nabawił się urazu mięśnia uda.
Jeszcze w zeszłym tygodniu Haitańczyk sam twierdził, że nie jest w pełnej dyspozycji. - Raczej tak w 50 procentach - mówił. - Psychicznie czułem się fatalnie, bo nie znoszę być poza składem. Nawet gdyby to był skład FC Barcelony. Myślałem sobie: "zaraz normalnie umrę", bo tak bardzo kocham grać w piłkę, a tu kolejna przerwa.
Post użytkownika Wilde Donald Guerrier.
Trener Franciszek Smuda chciał, by Guerrier nie leciał na zgrupowanie kadry Haiti do Miami, tylko został w Krakowie i spokojnie budował formę. Tak, by był gotowy na starcie z Legią Warszawa.
- Trener zapytał, czego ja bym chciał, więc powiedziałem, że chcę grać dla mojego kraju. Rozmawialiśmy jak ojciec z synem. Smuda stwierdził, że jego zdaniem lepiej byłoby gdybym został, bo dopiero wracam do formy po kontuzji. On zawsze chce dobrze dla swoich piłkarzy - mówił jeszcze w czwartek Guerrier. Zadeklarował, że w takim razie zostanie w Krakowie. Najwyraźniej jednak zmienił zdanie, bo w niedzielę leciał już do Miami.
- Ostateczną decyzję o zdolności zawodnika do gry w meczach reprezentacji i tak powinien podjąć lekarz kadry - wyjaśnił tę nagłą woltę rzecznik Wisły Maksymilian Michalczak.
Razem z Guerrierem na zgrupowanie kadry Haiti udał się Emmanuel Sarki, który niedawno postanowił, że chce grać dla kraju swoich przodków. Pomoc Nigeryjczykowi w realizacji tego marzenia zadeklarował właśnie Guerrier. Jak przekonał haitańską federację, że w ich kadrze powinien grać nie jeden wiślak, ale dwóch?
- Ludzie na Haiti mi ufają. Zawsze byłem w porządku wobec federacji i drużyny narodowej. Tym bardziej że regularnie pomagam dzieciakom w mojej ojczyźnie - kupuję jedzenie, szkolne przybory - tłumaczył Guerrier.
Wszystko to robi za pośrednictwem swojej fundacji DG 77. - Nie wymaga to gigantycznych nakładów finansowych. Za tysiąc dolarów można pokryć wszystkie koszty związane z rocznym pobytem jednego dzieciaka w szkole. Pomagam też młodzieżowym drużynom na Haiti, kupując buty sportowe, czy tego typu rzeczy. Teraz też kupiłem z tuzin par butów sportowych - podkreślił.
O charytatywnej działalności Guerriera, jak o każdym jego kroku, można dowiedzieć się z jego licznych profili internetowych. Internet to żywioł Haitańczyka. Potrafi robić sobie fotki "selfie" nawet spod sklepu osiedlowego i wrzucać je do sieci. Obfotografowuje też psa, którego nazwał - a jakże - Maks 77. Nie zgadza się jednak z zarzutami, że przesadza z aktywnością w mediach społecznościowych.
- Nie mam tych kont aż tak wiele. Często ktoś się za mnie podaje. A w dzisiejszych czasach to normalne, że piłkarze mają swoje fanpage. Nawet Ronaldo czy Robert Lewandowski. Czasem zdarzało się zresztą, że przedstawiciele innych klubów kontaktowali się ze mną poprzez mój fanpage - argumentuje.
Choć przyznaje, że trener Smuda rozmawiał już z nim na ten temat. - Mówił: daruj sobie trochę ten internet, wyluzuj. Próbuję, ale nie zapominajmy, że jestem z dala od mojego kraju i muszę się jakoś kontaktować z rodziną. Problemem nie jest samo udzielanie się na portalach społecznościowych, tylko to, by zawodnik jednocześnie był skoncentrowany na swoich obowiązkach. I ja jestem skoncentrowany - zapewnia. - W Polsce jest inna kultura, ale nie zapominajcie, że pochodzę z Ameryki, jestem bardziej otwarty.
Mimo że Smuda często ma do niego różne "wychowawcze" uwagi, Haitańczyk ma o szkoleniowcu jak najlepsze zdanie. - Zawsze, gdy wchodzę na boisko, Smuda daje mi ekstramotywację. To jest takie uczucie, jakbyś spał sobie, a nagle Bóg cię budzi ze snu i podrywa do walki. Wtedy czuję, że wstępuje we mnie sto procent siły. Jakbym przechodził jakąś transformację! Taki szkoleniowiec jak Smuda jest jak skarb dla drużyny - przekonuje.