W Oświęcimiu ścierają się dwie opcje odnośnie postawy Unii w bieżącym sezonie. Jedna głosi, że trzeba się cieszyć tym, co jest, bo przecież minione rozgrywki oświęcimianie zakończyli na 8. pozycji, więc kręcenie się wokół „pudła” trzeba uszanować. Z kolei inni podkreślają, że skoro działacze skompletowali kadrę najsilniejszą do kilku lat, to wystarczy na zawojowanie ligi, w której poza zasięgiem wydaje się być jedynie mistrz Polski - GKS Tychy.
Tymczasem w klubie przy Chemików znowu daje się słyszeć głosy, że to kibice napompowali atmosferę sukcesu, którą teraz zespół ma trudności udźwignąć. Sytuacja w tabeli jest „ciasna”, więc równie szybko można powrócić na podium. Wróćmy jednak do atmosfery sukcesu. Ona po prostu napompowała się sama przez sprowadzenie do grodu nad Sołą zawodników, jakich w historii klubu jeszcze nie było, czyli Słoweńców i Kanadyjczyka oraz graczy z klubów, które poprzedni sezon zakończyły na podium. Chodzi o obrońców Patryka Noworytą (Comarch Cracovia, wychowanek oświęcimskiego klubu, a „Pasy” to wicemistrz Polski- przyp. red.) i Jakuba Wanackiego z GKS Katowice, brązowego medalisty. Mecze hokejowe w Oświęcimiu znowu stały się wydarzeniami nie tylko nad Sołą, ale i w ościennych miejscowościach, bo z nich na trybunach zasiadają kibice. Opowiadanie o presji wydaje się być zatem śmieszne, bo sprowadzeni do Oświęcimia zawodnicy grali wcześniej na wyższym poziomie, pod większą presją i o znacznie ambitniejsze cele.
Tymczasem zespół po słabym początku, który odebrano jeszcze w kategorii „docierania” się zespołu, wszedł na wysokie obroty, jednak potem znowu zaczął grać w „kratkę”. Wprawdzie zakwalifikował się do turnieju finałowego Pucharu Polski, bo miał szczęśliwy układ gier, czyli zaległy mecz ze „szkółką” PZHL, a więc pewne punkty i dlatego po dwóch rundach fazy zasadniczej (po tym etapie rozgrywek ustalano kwalifikację do Pucharu Polski – przyp. red.), oświęcimianie zameldowali się na trzecim miejscu, a do Pucharu Polski kwalifikowały się pierwsze cztery zespoły.
Kibiców najbardziej bolą porażki poniesione we własnej hali, a chodzi o mecze ze Stoczniowcem Gdańsk, JKH GKS Jastrzębie, Podhalem Nowy Targ, czy Zagłębiem Sosnowiec. Tylko w tych meczach Re-Plast Unii uciekło 10 punktów. Gdyby udało się je zaksięgować, oświęcimianie byliby na szczycie tabeli, a nie są to wszystkie porażki we własnej hali. Była też z Katowicami (0:1) przy rekordowej frekwencji 3 tysięcy widzów! - W „moich” czasach, kiedy Unia była wiodącą siłą w ekstraklasie, porażki przed własną widownią były nie do pomyślenia – wspomina Waldemar Klisiak, dyrektor sportowy oświęcimskiego klubu, były reprezentant Polski, olimpijczyk z Albertville. - Pewnie, że w sporcie nikt nie ma patentu na zwycięstwa. Jednak wówczas porażki Unii w Oświęcimiu miały wymiar incydentalny. Zdarzały się zwykle w grudniu, kiedy zespół już zaczynał przygotowania fizyczne pod play-off. Mimo, że nogi nie zawsze chciały nas nosić, rywale, jak już wygrali w Oświęcimiu, okupili sukces kawałem zdrowia. „Odchorowywali” go w kolejnych dwóch, czy nawet trzech kolejkach, kiedy gubili punkty.
Jeśli porażki z Jastrzębiem i Podhalem można uznać na pechowe i na tym poprzestańmy, to w meczach przeciwko Stoczniowcowi czy Zagłębiu postawa oświęcimian pozostawiła wiele do życzenia. Tak samo było w szczęśliwej wygranej nad Toruniem.
Zawodnicy w pomeczowych wypowiedziach tłumaczyli się, że trudno się sprężyć na rywali z dolnych rejonów tabeli. Z drugiej strony, po porażkach jedną bramką powtarzają, że liga jest bardzo wyrównana i - poza Naprzodem Janów i Kadrą PZHL – każdy w mniej może wygrać z każdym. Zatem – skoro liga jest wyrównana – dlaczego są kłopoty z mobilizacją na niektórych rywali? Odpowiedzi na to pytanie powinien udzielić sztab szkoleniowy, który przebywa z zawodnikami na co dzień.
Nikt nie oczekuje w Oświęcimiu mistrzostwa Polski. Jednak sprowadzenie dużego zaciągu zawodników oraz trenera, który miał kontakt z elitą światowego hokeja, pozwalało mieć nadzieję, że Unia będzie miała swój styl, jak choćby za czasów Szweda Charlesa Franzena. Ów szkoleniowiec odmienił oświęcimian niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To był zespół grający agresywnie, walczący przez całe spotkanie o każdy centymetr lodu, nie bojący się walki na bandach. Tymczasem Unia Zupancicia niczym nie różni się od tej z poprzednich lat, czyli brak jej powtarzalności. Jeśli zespół z Chemików miał słaby początek, to potem powinien już tylko iść do przodu, choćby małymi krokami, ale regularnie. Skoro oświęcimianom brakuje powtarzalności i wiele spotkań przegrywają w końcówkach, to należy sobie dzisiaj zadać pytanie, jak zamierzają walczyć w play-off, gdzie już nie chodzi o punkty, lecz o zwycięstwa. W fazie zasadniczej po porażce w dogrywce lub rzutach karnych dostaje się punkt pocieszenia. W play-off, gdzie walczy się już o medale, trzeba umieć „przepchnąć” mecz na swoją korzyść. Tymczasem w obozie oświęcimian nie widać lidera, no, może poza Clarkiem Saundersem, ale on w pojedynkę meczu nie wygra, choćby dokonywał w bramce cudów, bo jego koledzy muszą jeszcze strzelać gole, a z tym jest problem, choć na papierze Unia ma siłę ognia.
Kibice z trybun widzą, którzy zawodnicy nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Działacze pewnie też, choć oficjalnie nie chcą operować nazwiskami. Zresztą nie tędy droga. Wygrywa i przegrywa drużyna. Chodzi o to, żeby zespół miał coraz lepsze wyniki, bo na razie częściej daje się słyszeć różnego rodzaju wymówki, a one nigdy nie są miarą sukcesu.
Re-Plast Unia Oświęcim – Zagłębie Sosnowiec. KIBICE, otoczka...
Hokej. Re-Plast Unia Oświęcim przegrała z Zagłębiem Sosnowie...
Hokej. Re-Plast Unia Oświęcim pokonała Energę Toruń, ale naj...
Hokej. Re-Plast Unia Oświęcim pokonała Podhale Nowy Targ, cz...
