- Dopiero wchodzi Pan w dorosłą piłkę, a przed bramką rywali potrafi się zachować jak rasowy napastnik. To właśnie Pana dwa gole przesądziły o wygranej Soły na własnym boisku nad Orlętami Radzyń Podlaski 2:1.
- Nie spodziewałem się takiego rozwoju wypadków. Skoro jednak udało mi się przeciągnąć szalę meczu na naszą stronę, to wypada się tylko cieszyć.
- Będzie Pan jakoś świętował ten sukces?
- Kulinarnie. W nagrodę za obie bramki dostałem od gospodarza cały pojemniczek kiełbasek rożna. Owszem, mam w planach popracować nad masą ciała, ale nie w ten sposób. Ale, co tam, niecodziennie strzela się dwa gole w trzecioligowym meczu mając zaledwie 19 lat. Raz mogę zaszaleć.
-To nie były Pana pierwsze trafienia w tym sezonie, nieprawdaż?
- Nie. Tydzień wcześniej zdobyłem bramkę w Tarnowie, w wygranym dla nas meczu 2:0. Wtedy ustaliłem wynik spotkania, na pięć minut przed jego zakończeniem.
- Zatem imponuje Pan skutecznością niczym napastnik, a występuje na prawej obronie. Zawstydza pan napastników...
Trzeba chwytać sytuację na boisku „za rogi”. Jeśli jest okazja, trzeba starać się ją wykorzystać. Tylko o tym myślę.
Dopiero czwarty mecz gra Pan w wyjściowym składzie, a zdobył trzy bramki. Jaka jest recepta na skuteczność?
- Na pewno nie jadam ciastek, jak to robi kolega z drużyny Przemek Knapik (śmiech), choć pewnie chętnie spróbowałbym wyrobów z jego rodzinnej cukierni. Na pewno w moim przypadku kluczową sprawą jest umiejętność odcięcia się od stresu. Być może niektórzy chłopcy w moim wieku byliby spięci nagłym otrzymaniem szansy. Tymczasem ja swoją staram się wykorzystać, choć nie twierdzę, że każdy mecz do tej pory wyszedł mi idealnie. W debiucie przeciwko KSZO także czułem się rewelacyjnie. Wygraliśmy 4:1. Najgorszy dla mnie był mecz w Krośnie, gdzie przegraliśmy z Karpatami 1:2.
- Czy prawa obrona jest Pana nominalną pozycją?
Najczęściej byłem ustawiany na pozycji stopera. Pewnie z racji mojego wzrostu. Jednak po wypadnięciu ze składu przez kontuzję Dawida Wadasa, trener na środek obrony zdecydował się postawić Kamila Szewczyka. Wolał tam mieć doświadczonego gracza, a dla mnie znalazł miejsce na prawej obronie. Nie do mnie należy wybór pozycji. Trzeba umieć odnaleźć się tam, gdzie trener postawi.
- Jak długo jest Pan w składzie pierwszego zespołu?
- Już prawie dwa lata jestem włączony do szerokiej kadry seniorów, ale występowałem głównie w rezerwach oraz rozgrywkach juniorskich. Owszem, mam już za sobą pierwsze seniorskie przetarcie na trzecioligowych boiskach. To był jednak epizod w meczu przeciwko Hutnikowi Kraków, wiosną 2015 roku, zagrałem kilka minut. Podobnie było w tym sezonie, przeciwko Wiernej, w wygranym przez nas meczu 4:0.
- Czy jest Pan wychowankiem Soły?
- Nie. Pochodzę z Kęt, położonych o kilkanaście kilometrów od Oświęcimia, w stronę Bielska-Białej. To pewnie dlatego od szóstej klasy gimnazjum trafiłem do szkółki piłkarskiej Podbeskidzia. Jednak od drugiej klasy liceum zdecydowałem się na przeprowadzkę do Soły, gdzie była mocna pierwsza drużyna, a i szkolenie młodzieży było wzorcowe. Małymi krokami pokonywałem kolejne szczeble w klubie. Juniorzy, rezerwa, a teraz pierwszy zespół. W każdym meczu staram się zasłużyć na zaufanie trenera.
- Czy ma Pan w rodzinie jakieś piłkarskie tradycje?
- Owszem, tata grał w Hejnale Kęty, także w III lidze. Można powiedzieć, że w naszej rodzinie historia zatoczyła koło. Tata poznał III ligę śląską na początku lat 90. minionego stulecia. Wtedy Hejnał występował w grupie bielsko-katowicko-opolsko-częstochowskiej.
- Na jakiej pozycji tata występował?
-Oczywiście na obronie. To u nas rodzinna tradycja.