MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Izolatka to nasz Dom. Historia ze szpitala w Jaroszowcu

Redakcja
Pan Kazimierz jest w izolatce od trzech miesięcy
Pan Kazimierz jest w izolatce od trzech miesięcy Anna Kaczmarz
Maria ma 46 lat. Od ponad 18 miesięcy, chora na ciężką odmianę gruźlicy, mieszka w ciasnej izolatce szpitala w małopolskim Jaroszowcu. Kazimierz zajmuje izolatkę obok od 3 miesięcy - pisze Katarzyna Ponikowska.

Godzina 7.30 - śniadanie. Potem obiad o godz. 12.30 i kolacja o 17 . I łykanie leków. Trzeba to zrobić tak, żeby pielęgniarka widziała. To plan dnia. Tu wyznaczają go posiłki. Innych zajęć praktycznie nie ma. Nie ma też kontaktu z innymi pacjentami. Są tylko cztery ściany.

***
W Wojewódzkim Szpitalu Chorób Płuc i Rehabilitacji w małopolskim Jaroszowcu poza tradycyjnymi salami są trzy izolatki - salki o wymiarach trzech metrów na trzy. Wyglądają tam samo. Szpitalne łóżko, dwie szafki i krzesło. Jest też łazienka, bo pacjenci nie mogą korzystać z tej ogólnodostępnej. I to wszystko. Pacjenci mogą mieć swój telewizor, radio, magnetofon, ale na wyposażeniu sal szpitalnych takiego sprzętu nie ma.

***
54-letni pan Kazimierz spod Myślenic, który trafił do Jaroszowca już ponad trzy miesiące temu, telewizor ma.
- Czy się nudzę? Mogę oglądać filmy, programy, jakoś da się przeżyć - mówi. W łazience ma kuchenkę. Na posiłki nie narzeka, ale dzięki kuchence, kiedy chce może sobie zaparzyć kawę czy herbatę. Ale największą atrakcją dnia jest wyjście na patio, znajdujące się na tyłach budynku. - Czasem trzeba się dotlenić. No i jest okazja porozmawiać z uroczym personelem - pan Kazimierz nie traci humoru.

***
Pani Maria z Ukrainy ma 46 lat. W izolatce mieszka już ponad półtora roku. Telewizora nie ma. Ani radia. Był przez chwilę, oglądała programy telewizyjne po polsku, ale się popsuł. Nie chciała nowego. Choroba uszkodziła jej słuch i ciężko się jej ogląda telewizję. - Na samym początku czasem wychodziła na zewnątrz, ale przestała. Chyba jest na tyle świadoma choroby, że boi się zarazić innych - mówi Małgorzata Pacia, pielęgniarka oddziałowa z oddziału gruźlicy. Mimo tego co ją spotkało, Maria stara się jednak zachować pogodę ducha i nie ma do nikogo pretensji.

***
Budynki szpitala w Jaroszowcu ukryte są wśród drzew. Bez samochodu trudno tu dotrzeć. Autobusy i busy kursują tu rzadko.
Przekraczamy bramę główną. Po prawej stronie niewielki budynek z napisem na drzwiach "Izba zmarłych". To nie nastraja zbyt optymistycznie.

- Niestety, śmiertelność w naszym szpitalu to jakieś 13 procent. Rocznie tracimy 40-60 pacjentów na około 400 przyjętych - nie ukrywa Krzysztof Grzesik, dyrektor szpitala.

Po prawej stronie widać długi parterowy budynek - oddział gruźlicy. Tu leżą najciężej chorzy pacjenci. Jest tu około 70 łóżek. Wszystkie zajęte! Jedna część przeznaczona jest na pacjentów prątkujących, druga dla nieprątkujących. My idziemy do tej pierwszej, gdzie jest największe ryzyko zarażenia się.

***
Dostaję specjalną maseczkę i zielony fartuch. Pielęgniarka zwraca mi uwagę, żebym nie stawiała torebki na podłodze. Tu wszędzie są prątki gruźlicy. - Panie nie zakładają maseczek? - pytam zdziwiona. - Tylko gdy jestem przeziębiona i mam osłabiony organizm - odpowiada Małgorzata Pacia, która pracuje na oddziale już 30 lat. - Oczywiście, że się boję choroby. Tu personel żyje jak na bombie, w każdej chwili możemy zachorować i trafić do jednej z izolatek - mówi Małgorzata Pacia.
Prątki mogą bowiem występować w organizmie człowieka i uaktywnić się, powodując chorobę, dopiero w sytuacji osłabienia pracy układu immunologicznego. Dlatego na gruźlicę często zapadają właśnie osoby starsze. Młody, zdrowy organizm jest w stanie obronić się przed chorobą.

W izolatkach sa osoby z najcięższymi i najbardziej agresywnymi odmianami gruźlicy. W dwóch przypadkach jest to właśnie gruźlica typu beijing, zwana też gruźlicą z Chin. Tak jak u pani Marii. O ile gruźlica lekowrażliwa jest chorobą wyleczalną w sześć miesięcy, to leczenie beijinga zajmuje około dwóch lat i jest kilkadziesiąt razy droższe i dużo bardziej uciążliwe dla chorego.

***
Pani Maria przyjechała do Polski w marcu 2012 roku. Za pracą. Z zawodu jest szwaczką, na Ukrainie bezrobotną. Postanowiła spróbować w Polsce. Pracę znalazła w Giebułtowie (gmina Wielka Wieś). Ale do Polski jechała jednocześnie z myślą o operacji na płuca. - O tym, że mam gruźlicę, wiedziałam już na Ukrainie. A ponieważ pracowałam w Polsce legalnie, pracodawca zapewniał mnie, że mogę wykonać tutaj tę operację - wspomina.

Pierwszy raz pani Maria zachorowała na gruźlicę w 2006 roku. W 2009 dwa razy przyplątało się do niej zapalenie płuc.
W połowie kwietnia 2012, kiedy pani Maria była już w Polsce, jej stan się pogorszył. 23 kwietnia trafiła do Szpitala Jana Pawła II w Krakowie. Stamtąd przetransportowano ją do Jaroszowca.

- Izolatka to miejsce na krótki pobyt. Ale jakoś sobie radzę - nadrabia miną pani Maria. Choć miała ostatnio moment załamania i odmówiła leczenia. - Tak bardzo tęsknię za rodziną… Wszyscy są we Lwowie. Chciałam wyjechać z Polski i leczyć się na Ukrainie - wyjaśnia. Ale szybko dotarło do niej, że tu ma jednak większe szanse na wyleczenie. - Ufam lekarzom w Jaroszowcu. Boję się, że na Ukrainie nie będą umieli mnie wyleczyć, bo nie mają takich leków i fachowców - dodaje kobieta.
Ma mnóstwo wolnego czasu. Dużo czyta książek po ukraińsku i rosyjsku. Ale i w języku polskim, szczególnie prasę. - Przy okazji uczę się języka. Mam na to dużo czasu - mówi. Z rodziną ma kontakt głównie telefoniczny. We wrześniu odwiedziła ją córka, ale nie było łatwo dostać wizę. - Pomógł nam mój pracodawca - mówi pani Maria.

***
Jak mówi dyrektor szpitala Krzysztof Grzesik, leczenie gruźlicy typu beijing jest bardzo trudne. - Leczymy pacjentkę od ponad 1,5 roku. Najpierw było dobrze, potem choroba znów się odezwała. Teraz dostaje bardzo silne leki. Marzymy o tym, żeby ją wyleczyć - mówi.

Kobiety nie można leczyć w domu, bo mogłaby zarażać. Można się zarazić pijąc wodę ze wspólnej szklanki, poprzez pocałunki. Gruźlica z Chin nie jest w Jaroszowcu nowością. W trzeciej izolatce leży 70-letni mieszkaniec podkrakowskiej wsi, u którego chorobę zdiagnozowano we wrześniu tego roku. W sierpniu zmarł 60-latek z Krakowa, też chory na beijinga.
W całej Polsce od 2001 roku było 17 przypadków tej odmiany gruźliwcy.

- Gruźlica nie jest chorobą biedy, jak się dawniej uważało. Jest chorobą podróży. Jedzie turysta do Chin, je w przydrożnym barze i tak może się zarazić. A że coraz więcej podróżujemy, mamy więcej chorych - podkreśla dyrektor Grzesik.
Maria: - Moje plany? Chcę się wyleczyć i wrócić do domu. Ale o własnych siłach, autobusem, nie karetką.Największe marzenie? Być zdrową.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska