Weźmy np. ulicę, którą trzeba zaśnieżyć, gdy temperatura jest na plus. W tanich filmach puszcza się armatkę śnieżną i prószy po wierzchu. W filmach porządnych (a „Kantor” porządnym ma być) buduje się ze styropianu zaspy i dopiero te zaspy śniegiem pokrywa, żeby było wrażenie zaśnieżenia fest, zaśnieżenia całkowitego i dojmująco ponurego, tak się bowiem utarło, że to, co w polskich filmach stare, smutne jest cholernie i pewnie trochę w tym prawdy. Tam, gdzie jest parkomat, trzeba postawić słup ogłoszeniowy, na którym wojenne plakaty z poprzednich ujęć zakleja się tymi z za Jaruzelskiego. Wnętrza muszą się lepić, więc scenograf pokrywa ściany mieszanką coli (nie markowej, bo za droga) i piwa, tylko że tego piwa nie za dużo, bo brzydko pachnie.
Ludzie chętnie wynajmują mieszkania do filmu, bo stawki są niezłe. Ostatnio ekipie udało się znaleźć mieszkanie zupełnie idealne, w którym już żadnego brudu, żadnej coli nie trzeba, podobnie jak domalowanych pęknięć na ścianach. Było to lokum zupełnie jak za Kantora. Właściciel z góry dostał zaliczkę, którą niestety spożytkował na godne przyjęcie ekipy filmowej, jako to: równanie ścian, gruntowanie, malowanie na biały połysk, nowoczesne gniazdka i odważne, futurystyczne elementy dekoracyjne.