- Nie pamiętam momentu zderzenia z ziemią, ale kilka sekund poprzedzających katastrofę - tak. Wiadomo było, że coś złego dzieje się z samolotem. Dźwięk, który wydawał silnik, był dziwny, ale miałem nadzieję, że uda się nam wylądować awaryjnie - wspomina tragiczny wypadek Marek Haczyk.
5 lipca w katastrofie samolotu w Topolowie pod Częstochową zginęło 11 osób. Byli to spadochroniarze, którzy zamierzali oddać skoki ćwiczeniowe. Marek Haczyk był ich instruktorem.
- To byli moi przyjaciele. Często o nich myślę. Niektórych znałem bardzo dobrze, z jednym chłopakiem skakałem od początku, czyli prawie 10 lat. Oddaliśmy prawie 1500 skoków - mówi pan Marek.
Po zderzeniu samolotu z ziemią instruktor stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, próbował opuścić wrak płonącego samolotu. Pomogli mu w tym mieszkańcy Topolowa.
- Dostałem nowe życie. Jestem bardzo wdzięczny ludziom, którzy przyszli mnie ratować. Kiedy tylko pewniej stanę na nogi, na pewno pojadę, żeby podziękować im osobiście. Szczególnie dziękuję panu Zdzisławowi Głowinkowskie-mu i pan Romanowi Koziołowi oraz wszystkim innym, których nazwisk nie znam.
Do szpitala pan Marek trafił w bardzo ciężkim stanie, z poważnymi urazami kończyn oraz kręgosłupa. Właśnie dlatego przewieziono go na oddział neurochirurgiczny w Szpitalu im. Św. Łukasza w Tarnowie. Skomplikowanej operacji podjął się ordynator tego oddziału dr Andrzej Maciejczak.
- Operowałem wiele skomplikowanych urazów kręgosłupa, ale z takim spotkałem się po raz pierwszy. To było poważne złamanie i skręcenie kręgosłupa. Na szczęście nie doszło do całkowitego porażenia kończyn. Podczas operacji uwolniliśmy nerwy pacjenta od ucisku. W ciągu kilku dni udało nam się postawić pana Marka na nogi. Jest bardzo dzielnym pacjentem - mówi dr Andrzej Maciejczak.
To nie koniec leczenia. Na razie pacjent opuścił oddział neurochirurgii. Przez kolejne tygodnie będzie przebywał na oddziale rehabilitacji tarnowskiego szpitala. Dojście do pełnej sprawności może potrwać od kilku do kilkunastu miesięcy.
- Mam bojowe nastawienie do rehabilitacji - mówi pan Marek. - Na pewno chciałbym powrócić do swojej dawnej sprawności, ale czas pokaże, jak będzie. Jeśli mi się to uda, nie wykluczam, że jeszcze kiedyś założę spadochron. To nie był przecież wypadek spadochronowy, tylko lotniczy. Skoki tutaj nie zawiniły - dodaje Marek Haczyk.
Doktor Andrzej Maciejczak dodaje, że jest wielce prawdopodobne, że za kilkanaście miesięcy po wypadku nie będzie już śladu. Podkreśla, że pacjent jest silny psychicznie i mocno zmotywowany, a to bardzo istotny czynnik podczas rehabilitacji. a
CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!