Jan Kowalewski miał 18 lat, gdy w kwietniu 1941 r. za działalność konspiracyjną wpadł w Warszawie w ręce gestapo. Przewieziono go na Pawiak, a po roku do Auschwitz. I chociaż później był więźniem innych niemieckich obozów: Gross Rosen i Dachau – to właśnie największe piekło Niemcy zgotowali mu w KL Auschwitz.
Trafił w ręce osławionego dra Józefa Mengele, który prowadził na więźniach eksperymenty medyczne, m.in. wstrzykując im bakterie powodujące tyfus.
Adam Kowalewski uważa, że konsekwencją tych zabiegów pseudomedycznych jest jego niepełnosprawność – urodził się bowiem z porażeniem mózgowym. Twierdzi także, że cierpi na „syndrom drugiej generacji”.
Przed sądem mieszkańca Warszawy reprezentuje mec. Stefan Hambura, polski adwokat z Berlina, zaangażowany wcześniej m.in. w sprawę wytoczoną przez krakowianina Karola Tenderę, również więźnia Auschwitz, procesu niemieckiej telewizji ZDF za użycie sformułowania „polskie obozy”.
Adam Kowalewski chce, aby rząd Niemiec zapłacił mu 400 tys. złotych zadośćuczynienia, a do tego co miesiąc wypłacał
3 tys. zł renty (do czasu rozstrzygnięcia sprawy miałaby to być połowa tej kwoty).
KONIECZNIE SPRAWDŹ: