Jak było - dobrze wiecie. Jarosław ruszał z kampanią wyborczą, więc poszedł do spożywczego, co się rozumie samo przez się. Kupił dwie bułki, trzy jajka, cukier w kostkach i zapłacił 55 złotych, co pozwoliło mu obarczyć premiera winą o szalejącą drożyznę. Przebiegle nie wziął flaszki wódki, bo alkohol ciągle jest relatywnie tani. Przy okazji szef PiS wyznał, że nie chciał iść do Biedronki, gdzie ceny są rzekomo niższe, bo to sklepy dla biedoty, a zwykli ludzie robią zakupy w takich właśnie jak on osiedlowych punktach. Dla spin doktorów Tuska taka wypowiedź była jak rzucona głodzonemu psu nie kość, a całe golonko (16,90 za kg w Kauflandzie). Premier szybko oświadczył, że on to do Biedronki regularnie zasuwa z całą rodziną i rzeszą znajomych.
W tym momencie zgodnie opadły szczęki dyrektorom kreatywnym największych agencji reklamowych, bo takiej kampanii wyborczej, pardonsik, reklamowej jeszcze w swoim życiu nie widzieli. Wzięły w niej udział znane gęby, pokazano ją we wszystkich największych telewizjach, a nie trzeba było wydać na nią ani grosza. No i ten przekaz: Biedronka - sklep tani i dla elit. Sami widzicie - ja tu też kryptoreklamę uprawiam. Za friko!
Coś jednak w tym wszystkim zgrzyta. Politycy to dziwni ludzie, wyborców mają za idiotów i myślą, że nikt fałszywych nut nie wychwyci. Hm, to ciekawe założenie, zważywszy że tym razem pogubili się w swoich piarowskich gierkach jak angielscy turyści w udającej dworzec Galerii Krakowskiej. Jarosław w sklepie wyglądał przecież tak, jak człowiek lodu odmrożony po pół wieku, któremu naukowcy pokazują, jak przez czas jego hibernacji zmienił się świat. A Donald? Widzę go oczyma duszy, jak w każdej wolnej chwili "z całą rodziną i znajomymi" biegnie w podskokach do Biedronki. Wsuwa z namaszczeniem dwa zeta do wózka, a skupiona wokół niego rodzina i znajomi rozmarzonymi oczami wodzą po półkach.
Kasia Tusk z wdziękiem w ruchach i radością w oczach ściąga z palet zgrzewki wody mineralnej, a potem zaciekawiona szpera w pudłach z ciuchami - od majtek po waciaki wszystko za 9,90 - znajdując inspirację do serii artykułów na swoim modowym blogu. Żona Małgorzata tańczy między półkami (ba, wszyscy tańczą jak w bolywoodzkim filmie) i śmiejąc się radośnie dorzuca zestaw do Creme Brulee (39,99), buty damskie czerwone (27,99), plafon ścienny (16,99) oraz śledzie kaszubskie (ceny nie znalazłem, nie ma w gazetce promocyjnej). Co tu dużo gadać, konsumpcyjna idylla!
A może niepotrzebnie się czepiam? A może rzeczywiście jesteśmy narodem głupców, których głosy zdobywa się robiąc zakupy w Biedronce? W zasadzie to do myślenia powinna mi dać już debata Leszka Balcerowicza z ministrem Jackiem Rostowskim o reformie Otwartych Funduszy Emerytalnych. Tak wszystkich zainteresowała, że najżywiej komentowaną po niej kwestią było, dlaczego Rostowski mówił do Balcerowicza per "Leszku".
Już dziś jestem więc w stanie wskazać zwycięzcę jesiennych wyborów. To znaczy nie licząc Biedronki. Wygra ta partia, której lider jako pierwszy zapuści wąsy a lá Małysz i skoczy z Wielkiej Krokwi. Ja najbardziej bym chciał, żeby to zrobił w wózku na zakupy.