Trzy miesiące kobieta spędziła na oddziale paliatywnym. Wraz z mężem czekała na swoją śmierć. Na szczęście trafiła do innego szpitala. A tam się okazało, że pani Maria nie ma złośliwego guza!
Proces cywilny w tej sprawie nabiera przed sądem rumieńców. W środę nie stawiło się dwoje świadków, w tym jeden z lekarzy. Oboje zostali ukarani grzywną po 500 zł. Do wyroku brakuje jeszcze opinii biegłych. Prawdopodobnie przygotuje ją zespół ekspertów z Zakładu Medycyny Sądowej z Łodzi. Sąd odroczył rozprawę do stycznia 2014 r. Wtedy też przesłucha trzech ostatnich świadków.
69-letnia dziś Maria Tomera-Szostak na początku 2011 r. zaczęła cierpieć na biegunki i wymioty. Zgłosiła się na oddział ratunkowy szpitala przy ul. Wrocławskiej, gdzie zalecono jej badania: USG brzucha, gastroskopię. Niczego nie wykryto.
Pogorszenie stanu zdrowia nastąpiło w czerwcu. Kobieta znowu poszła do tego szpitala i wtedy dowiedziała się, że ma nowotwór złośliwy. - Lekarz na komputerze mi pokazywał, jak bardzo rozsiany jest nowotwór. Była konieczna operacja wycięcia części jelita grubego - wspomina Stanisław, mąż kobiety.
15 czerwca kobieta trafiła na salę operacyjną, ale po kilku dniach musiano powtórzyć zabieg, bo pojawiły się komplikacje. Okazało się, że lekarze źle zespolili jelito. Skutek: ropa w jamie brzusznej, stan zapalny.
Pani Maria trafiła na oddział intensywnej terapii. I znowu dwa razy pod rząd pod nóż chirurgów. W lipcu skierowano ją na oddział paliatywny dlatego, że w zakładzie patomorfologii szpitala przy Wrocławskiej stwierdzono po biopsji, że kobieta ma nowotwór złośliwy, choć bez przerzutów.
- Usłyszałem od lekarzy, że stan żony jest bardzo ciężki, bez szans na wyleczenie. Poinformowali mnie, że na oddziale paliatywnym jest spokój i cisza - opowiada Stanisław Szostak.
Jego żona trafiła tu 12 lipca 2011 r. 69-latka przeżyła koszmar. Leżała na łóżku tuż przy sali pożegnań, gdzie rodziny żegnały zmarłych. Z dnia na dzień czuła się coraz słabiej, po lekach nasennych cały czas spała, leki psychotropowe powodowały, że była otępiała, miała problemy w kontaktach z innymi. Niewiele pamięta z tego okresu. Nie kojarzy nawet, by zawieziono ją na jednodniowe badania do Centrum Onkologii przy Garncarskiej. Czekała na kolejne badania, ale niewiele się działo.
- Gdy zapytałem lekarza, dlaczego nikt nie leczy żony, wytłumaczył mi, że na tym oddziale nie ma leczenia, tylko eliminowanie bólu. Zaproponował wsparcie psychologa - relacjonuje mąż pacjentki.
Wezwał on notariusza, żona spisała testament. Coraz częściej padało słowo hospicjum.
- Pożegnałam się ze wszystkimi - wspomina krakowianka. To trwało trzy miesiące - od 12 lipca do 9 września. Dopiero gdy Tomera-Szostak wypisała się do domu, a następnie trafiła do innego szpitala, okazało się po badaniach, że kobieta nie ma raka.
- Naszym zdaniem, podczas pobytu pacjentki przy Wrocławskiej popełniono trzy rodzaje błędów - mówi adwokat Janusz Sawicki. - Pierwsze były błędy diagnostyczne. Potem niewłaściwa prognoza, że jest nieuleczalnie chora. I wreszcie, zamiast podjąć kurację, lekarze zainicjowali leczenie paliatywne. Podawali jedynie środki przeciwbólowe.
Szpital odpiera zarzuty, płacić nie chce, czeka na wyrok.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+