Porażka w Suwałkach była dziesiątą z rzędu poniesioną przez kęczan. Do umiarkowanego optymizmu odnośnie wyprawy do lidera kęcki kibiców skłaniały wcześniejsze dwa mecze. KPS zaczął wygrywać sety. W Wałbrzychu jednego, a u siebie z Nysą nawet dwa, co miało przełożenie na zdobycie tzw. punktu pocieszenia. Poza tym, w przeszłości kęczanom dobrze walczyło się w suwalskiej hali. Raz potrafili tam wygrać, a pozostałe mecze, jak przegrywali, to dopiero po pięciosetowej walce.
- Zupełnie nie pojmuję tego, co się stało w Suwałkach – rozpoczyna Marek Błasiak, trener kęckich siatkarzy. - Przecież od strony organizacyjnej wszystko było dopięte na przysłowiowy ostatni guzik. Wyjechaliśmy na mecz dzień wcześniej, żeby w dniu zawodów zaliczyć rozruch. Zatem miałem wszelkie podstawy ku temu, że zespół podejmie walkę w hali lidera. Tak się jednak nie stało...
Ktoś może powiedzieć, że wszystko odbyło się zgodnie z planem, bo przecież na parkiecie spotkały się zespoły z przeciwnych biegunów tabeli. – Gdybyśmy zagrali z takim zaangażowaniem i determinacją, jak tydzień wcześniej u siebie z Nysą, nie musieliśmy przegrać w katastrofalnych rozmiarach _– uważa Błasiak. – Ślepsk tego dnia nie był poza zasięgiem. Jednak nie po raz pierwszy w tym sezonie mogliśmy coś ugrać, a wróciliśmy z niczym. Momenty dobrej gry to za mało na punktowanie w zapleczu ekstraklasy._
O słabej postawie kęczan niech świadczy fakt, że w ciągu trzech setów ugrali jedynie dwa bloki punktowe. Z kolei skuteczność kęckich ataków w Suwałkach nie przekroczyła 30 procent, więc rywale, nie walcząc pod presją, nie mogli nawet popełniać własnych błędów. – Nie pozostaje nam nic innego, jak nieustannie pracować na sporych obciążeniach, żeby w pełnej gotowości przystąpić do walki o utrzymanie w play–out _– trener Błasiak jasno stawia sprawę. – _Na razie mamy w drużynie stan alarmowy. Mamy na to trzy miesiące, żeby podciągnąć się w szwankujących u nas elementach siatkarskich o przynajmniej 20 procent. Za kilkanaście tygodni może okazać się, że odliczanie nam kolejnych porażek nie miało żadnego znaczenia. Wtedy z tego sezonu wyjdziemy z twarzą. Owszem, że istnieje też druga strona medalu, że jeśli będziemy się systematycznie pogrążać i – po drodze – nie zdobędziemy kilku punktów, zespół może stracić wiarę we własne możliwości, a wtedy w play–out nic nie zwojujemy.