Jako młody chłopak piłkę zaczynał kopać piłkę w dzielnicy Ermita de la Salut, której najbardziej znanym obiektem jest niewielka kaplica. Gdy wiele lat później, w 2012 roku, wracał do Gimnàstic de Tarragona jako pierwszy trener miejscowej drużyny mówił w lokalnych mediach, że w parku, gdzie on zaczynał swoją przygodę ze sportem, teraz za piłką uganiają się jego dzieci. Stamtąd jest już niedaleko – dokładnie nieco ponad pół kilometra - na stadion Nou Estadi, miejsca najczęstszych spotkań z kolegami w dzieciństwie.
- Całe wakacje spędzaliśmy, śledząc przygotowania do sezonu pierwszej drużyny. Czasami zamienialiśmy się też w chłopców do podawania piłek, jak któryś z zawodników kopnął niecelnie - wspomina Kiko.
Jego przygoda z „Nastic”, jak kibice nazywają miejscową drużynę, zaczęła się w 1982 roku. Wybrali się do klubu w pięciu, by zapisać się do grupy młodzieżowej - on, jego brat i jeszcze trzech kolegów. Przyjęty został tylko Kiko. Jeśli wierzyć przekazom medialnym sprzed kilku lat, stało się to w dość szczególnych okolicznościach. Mimo pełni lata, młody Francisco przyszedł do klubu w koszulce z długim rękawem, bo chciał w ten sposób ukryć... gips na ręce. Trenerzy Basterra i Madariaga zauważyli jednak przede wszystkim coś innego - że Kiko miał talent i warto było go zaangażować.
Czasy w klubie były jednak trudne, Ramirez wspominał, że na całą grupę zawodników mieli zaledwie dwie futbolówki. - Zdarzały się dni, że udało się zaledwie cztery razy dotknąć piłki w trakcie gry – opowiadał na łamach „Diari de Tarragona”. W kość dawał też odległy dystans, który trzeba było pokonać z instytutu Comte de Rius, gdzie się uczył, do boisk treningowych Budellera. Najpierw przemierzał tę drogę pieszo, a potem, gdy wujek podarował mu motocykl, było już znacznie łatwiej.
Ramirez szybko wspinał się po klubowej drabinie, do pierwszej drużyny trafił w wieku 19 lat. Zapewnia, że jest wdzięczny ówczesnemu prezesowi Ramonowi Sicartowi, który podpisał z nim pierwszy kontrakt – na kwotę 15 tysięcy peset miesięcznie.
Po latach, po spróbowaniu swoich sił w innych klubach m.in. w Maladze, wrócił do Tarragony jako drugi trener.
Przyznaje, że jako zawodnik nigdy nie myślał o tym, aby zostać trenerem.
- Kiedy sam grałem, miałem w głowie tylko to, żeby wystąpić na mundialu, albo żeby otrzymać ofertę z dużego klubu. Wszyscy mieliśmy wówczas takie marzenia - wspomina. Zawsze jednak chciał być liderem. - Jestem trzeci z siedmiu braci, ale dwóch starszych zawsze mówiło, że to ja starałem się rządzić – wyjaśnia.
Zawsze też dążył do tego, aby szatnia, którą prowadzi, była pełna życia, nie chciał, żeby zawodnicy spotykali się tylko na treningu i szybko wracali do domu. Stąd pomysły na integrację drużyny, jak ten w klubie CD Castellón, gdzie ostatnio pracował - poprosił piłkarzy, by wyszli na boisko w barwnych przebraniach [obejrzyj WIDEO].
Jednym z niezapomnianych momentów w jego karierze trenerskiej jest 1/16 finału Pucharu Króla sprzed ponad dwóch lat. W grudniu 2014 prowadzony wówczas przez Kiko Hospitalet najpierw przegrał u siebie z Atletico 0:3, ale na Vicente Calderon w Madrycie zremisował 2:2 (dwa gole Mario Mandżukicia z Atletico).
Gdy Kiko Ramirez opuszczał drużynę Castellon na początku lipca ubiegłego roku, mówił, że jest „bardzo zawiedziony” postawą działaczy klubu. Rozstanie nastąpiło w burzliwej atmosferze, z naprędce zorganizowaną konferencją prasową... na środku ulicy.
O co poszło? Zdaniem Kiko o brak zaufania, zapisy w kontrakcie, które był dla niego nie do przyjęcia i o pieniądze. Hiszpan twierdzi, że z nowej umowy wynikało, iż klub mógłby się go pozbyć już w październiku, gdyby drużyna nie była w czołowej „szóstce” w tabeli albo w grudniu, gdyby nie znalazła się na miejscu dającym awans do wyższej klasy (2a Division B).
- Gdybym to podpisał, wydałbym na siebie wyrok śmierci - mówił Kiko dziennikarzom. Dziwił się również, dlaczego działacze utrzymywali, iż do przedłużenia kontraktu nie doszło z powodów finansowych. - Klub postanowił się mnie pozbyć, chociaż jeden ze sponsorów, który nam bardzo pomagał w ostatnim sezonie, oferował, że podwoi dla mnie wynagrodzenie - twierdził, dodając, że Castellon był wówczas winny piłkarzom pieniądze za trzy miesiące.
Najciekawsze jednak jest to, że Kiko zakończył tamtą konferencję słowami „do zobaczenia”. - Jestem przekonany, że jeszcze wrócę do Castellon - mówił.