Przy blasku fleszy minister Andrzej Adamczyk w sobotę ogłosił rozpoczęcie budowy nowej linii kolejowej Podłęże - Piekiełko, która ma przyspieszyć podróż między Krakowem i Nowym Sączem oraz Zakopanem.
Czemu nie było pana wśród uczestników konferencji na nieczynnej stacji kolejowej w Mszanie Dolnej?
Zaproszenie przekazano mi telefonicznie około dwudziestej w piątek, a konferencja zaczynała się o dziesiątej w sobotę. Na sobotę miałem inne plany, których zmienić nie mogłem. Zresztą to co chciałem, już osiągnąłem, nie musiałem jechać, żeby kogoś namawiać.
Nie chciał się pan pokazać, jako ojciec sukcesu?
Swoją batalię o linię Podłęże - Piekiełko prowadziłem przez 16 lat. Zacząłem jako związkowiec, członek Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ Solidarność. Kontynuowałem to przez wszystkie swoje kadencje senatorskie. Jako pierwszy, jeśli nie jedyny, nieustannie wskazywałem, że linia jest ważna nie tylko lokalnie, ale dla sieci kolejowej całej Europy. Sądeczanie będą jej beneficjentami niejako przy okazji. W godzinę dojadą do Krakowa. I bardzo dobrze, bo wstyd jechać cztery godziny do miasta odległego jedynie o sto kilometrów. To przecież droga na Bałkany, która biegnie przez Muszynę.
To istotny skrót?
Bardzo istotny, zwłaszcza z przyczyn ekonomicznych, bo przez stację w Muszynie mogą jeździć pociągi załadowane towarem ważącym 2 tys. ton, a przez inne stacje pociągi o ładowności tylko 700 ton. To wynika z długości torów. A zatem jeden pociąg towarowy zrównoważy przejazd aż trzech pociągów przez każdą inną stację na granicy ze Słowacją. Argument ekonomiczny przekonywał, jak się okazuje, bardziej niż wołanie o szybszy dojazd sądeczan do pracy w Krakowie. No i mamy dwa w jednym.
[b]WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 10. Czym jest kiszka?
>>> Zobacz inne odcinki MÓWIMY PO KRAKOSKU
Follow https://twitter.com/gaz_krakowska