W nocy z poniedziałku na wtorek na przejściu granicznym w Medyce było spokojnie. Co kilka minut busami, samochodami lub pieszo granicę przekraczali kolejni uchodźcy, w tym osoby z Afryki i Bliskiego Wschodu. Ruch w drugą stronę był mniejszy, ale na Ukrainę wciąż wracają mężczyźni.
- Zostawiłem pracę i rodzinę w Kętrzynie (woj. warmińsko-mazurskie – red.), bo trzeba walczyć za Ukrainę – mówi nam jeden ze spotkanych mężczyzn. Ma ze sobą tylko jedną torbę.
Inni, jak Włodzimierz, postanowili zostać na granicy i pomagać w przekazywaniu pomocy humanitarnej.

Niektórym czekającym na bliskich udzielają się nerwy. Dla zagranicznych telewizji wypowiadała się m.in. Luba. Dziękuje ukraińskim żołnierzom, ale też głośno i zdecydowanie wyraża pretensje do ukraińskich służb granicznych, bo ma informacje, że w długich, sięgających kilkunastu kilometrów kolejkach czeka także wiele kobiet z dziećmi. Ona sama, jak mówi, czeka 80 godzin…

Nadal zatłoczony jest dworzec PKP w Przemyślu, do którego docierają co kilka godzin kolejne pociągi z Ukrainy
Przybywa w nich dużo więcej osób, niż teoretycznie mogą pomieścić. Z dworca jadą dalej, ale wiele osób dopiero szuka informacji, czym i kiedy. Pomagają polscy wolontariusze w kamizelkach.
PKP uruchomiła dla uchodźców dodatkowe połączenia.
– Do Katowic i do Wrocławia – mówią nam kolejarze z Przemyśla czekający aż ich pociąg się zapełni, co trwa dość długo.
Czwórka czarnoskórych studentów, którzy uciekli z Charkowa, wraca do Rzeszowa. Postanowili jechać taksówką, które w obecnej sytuacji mają jednak utrudniony dostęp do placu przed dworcem.