Dwieście stronic książki to efekt niezwykle ciekawej rozmowy dwóch znawców tamtego okresu w muzyce młodzieżowej. Marcin Jacobson należy do najbardziej znanych animatorów polskiej sceny muzycznej. Współtworzył ruch Muzyka Młodej Generacji i festiwal w Jarocinie. Był menedżerem grup Dżem, TSA, Krzak, Proletariat i Wu-Hae, a także Martyny Jakubowicz i Johna Portera. Jest też cenionym publicystą i redaktorem.
Marek Karewicz to jeden z najbardziej znanych w Europie fotografików muzycznych, ale też konferansjer, didżej, dziennikarz i... bon vivant, przez pół wieku brylujący na festiwalach, imprezach muzycznych i warszawskich salonach. Karierę zaczynał w połowie lat 50., był więc czynnym uczestnikiem narodzin polskiego show-biznesu. Sam mówi, że z wielkich świata jazzu nie udało mu się sfotografować jedynie Louisa Armstronga, ale za to... pił wódkę z Rolling Stonesami!
Z opowieści Karewicza, inicjowanej pytaniami Jacobsona, można się dowiedzieć, jak funkcjonowała polska estrada w latach 60. i 70. XX w. Książkę czyta się jednym tchem, ponieważ słynny fotografik jest też wspaniałym gawędziarzem i ma prawdziwy dar opowiadania. Jego historie z życia gwiazd rodzącego się w Polsce rock'n'rolla są pełne życia, humoru, a czytelnik znajdzie w nich mnóstwo wcześniej niepublikowanych informacji dotyczących najważniejszych wydarzeń i postaci tamtych czasów.
Co najważniejsze, nie są to tylko pochwały, Karewicz dzieli się bowiem z czytelnikami obserwacjami i komentarzami często krytycznymi lub kontrowersyjnymi. To przezabawna, a zarazem fascynująca opowieść o tym, jak w czasach komunistycznego absurdu i zniewolenia, hartowała się polska estrada i kim byli z bliska ludzie, których przeboje pamiętamy po dziś dzień.
Oczywiście, nie brakuje w opowieści Karewicza wielkich gwiazd polskiej i światowej estrady. Czytając książkę, dowiemy się o kulisach zagranicznej kariery Czesława Niemena - w tym dlaczego nie dotarł on na wystawne przyjęcie u swego słynnego kolegi, Roda Stewarta. Krakowski wątek wprowadzają do opowieści Karewicza przygody zespołu braci Zielińskich - Skaldowie - w sowieckiej Rosji. Okazuje się bowiem, że podczas wypadu grupy za naszą ówczesną wschodnią granicę, jeden z jej członków trafił do... radzieckiej "psychuszki". Z kolei muzycy żegnającej się właśnie z fanami Budki Suflera pojawią się przy okazji jednego ze swych dawnych koncertów, kiedy to ku swemu zdumieniu musieli zagrać... wśród sedesów.
Napisz do autora:
[email protected]
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+