Praca przez kilka dni z rzędu, bez możliwości normalnego odpoczynku czy snu. Godziny spędzane w pociągach, które pracodawca uznaje za „czas wolny”. I w końcu wynikające z tego niezapłacone nadgodziny. To główne zarzuty zarówno konduktorów, jak i inspektorów pracy, którzy kontrolowali spółkę Wars. Pracownicy są zdesperowani: kilku z krakowskiego Warsu poszło do sądu. Podobnie jak ponad 30 ich kolegów z Gdyni. Skarżą się teraz, że są zastraszani, odkąd zaczęli walczyć o swoje.
Mirosław Starzec pracuje w krakowskim oddziale Warsu. W krakowskim sądzie pracy walczy o 34 tys. zł za nadgodziny z trzech ostatnich lat. Na razie wezwał pracodawcę do tzw. próby ugodowej. - Nie da się opisać, co z nami wyprawiają - podkreśla.
I opisuje: na trasie Kraków-Świnoujście-Bielsko-Świnoujście-Kraków jazda trwa 91 godzin. Za taką podróż konduktor dostaje 569 zł brutto. Za trasę Kraków-Kołobrzeg-Lublin (91 godzin) - 577 złotych brutto.
- Pracodawca twierdzi jednak, że nie jesteśmy cały czas w pracy, że połowa tego to odpoczynek. Z tym, że często przespać się nie ma gdzie, poza tym nadal przecież jesteśmy poza domem i w pracy - irytuje się Starzec. Inny konduktor (nazwisko do wiadomości redakcji) opisuje to tak: - Przyjeżdżamy na miejsce, np. nad morze, wagon odstawiany jest na bocznicę kolejową. Trzeba posprzątać przedziały. A potem można gdzieś się położyć w przedziale. Tylko że w lecie jest strasznie gorąco, a w zimie na czas postoju pociągu wyłączone jest ogrzewanie. Nie ma dostępu do prysznica, nie można skorzystać z toalety. Poza tym wagon jest czasem przestawiany. Nie da się spać w takich warunkach. A pracodawca twierdzi, że to „odpoczynek” - mówi pracownik.
W krakowskim sądzie pracy złożone zostały wezwania do zapłaty nadgodzin. Tomasz Surówka ze Związku Zawodowego Kolejarzy Małopolskich: - Reprezentuję też kolejarzy z innych spółek, sytuację w Warsie poznałem dopiero w tamtym roku. I włosy mi stanęły dęba - mówi związkowiec. Wysłał do pracodawcy pisma z prośbą o wyjaśnienia dotyczące warunków pracy, odpoczynku, liczenia pensji.
4 kwietnia zarząd spółki Wars odpisał: „System czasu pracy, którym objęci są konduktorzy Wars S.A., jest zgodny z przepisami kodeksu pracy”. Zarząd podkreśla także, że już podjął konkretne działania, np. przypomina konduktorom, że w czasie odpoczynku nie są zobowiązani do wykonywania pracy, „a także, w miarę możliwości mogą opuszczać pociąg”.
- To są jakieś kpiny! - irytuje się jeden z konduktorów.
System naliczania pensji i pracy obowiązuje we wszystkich oddziałach spółki. Został opracowany w Warszawie. Inspekcja Pracy w Gdyni, która badała jego działanie po skardze konduktorów z Wybrzeża, potwierdziła to, co mówią krakowscy pracownicy Warsu.
W raporcie z kontroli czytamy m.in., że przepracowane godziny zapisane w tzw. kartach pracy nie odpowiadają rzeczywistemu rozkładowi pracy. I że pracodawca nie prowadzi ewidencji godzin przepracowanych ani godzin nadliczbowych. Inspektor stwierdził w końcu, że wprowadzony przez Wars sposób obliczania pensji „powoduje zaniżanie wysokości wynagrodzenia pracowników”. Mimo że kontrola miała miejsce dwa lata temu, jej zaleceń spółka nie wprowadziła w życie do dziś.
Zarząd spółki nie zgadza się ani ze zdaniem pracowników, ani ze zdaniem inspektorów pracy. - Wars S.A. przedstawiła przed sądami pracy swoje stanowisko, w którym zakwestionowała słuszność ustaleń z kontroli Państwowej Inspekcji Pracy przeprowadzonej w oddziale w Gdyni - podkreśla rzeczniczka spółki Edyta Płuciennik-Skalska. Dodaje, że inspektorzy nie słuchali zdania zarządu, tylko samych pracowników. - Ponadto spółka zaprzecza, jakoby nie wypłacała pracownikom należnych im wynagrodzeń z tytułu pracy w godzinach nadliczbowych. Wars S.A. wywiązuje się ze swoich obowiązków, a roszczenia konduktorów są nieuzasadnione - kwituje rzeczniczka.