Dwa lata temu postanowiłem własnym sumptem wyremontować chodnik przed domem. Udałem się
do tzw. ZDiT-u po zezwolenie, wziąłem pana Franka i pana Edka, pożyczyłem przyczepkę, kupiłem
w Rudawie pod Krakowem kostkę brukową i za trzy dni miałem nowy chodnik.
Po tygodniu zaszczycił mnie swoją obecnością sam p. Kozdronkiewicz i oświadczył, że ten chodnik rozwali, bo dzielnica (on był wtedy przewodniczącym Dzielnicy I Krakowa) ma w planach remont chodnika na całej ulicy i te moje kostki - gdyby je zostawić - wyglądałyby nieestetycznie.
Wyjaśniłem mu, że sąsiedzi nie mogą doprosić się trotuaru od lat, ja nie lubię o nic prosić, a jeśli złapię kogokolwiek - włącznie z nim - jak niszczy albo przerabia moje dzieło, to przegonię!
Kozdronkiewicz pogroził, poszedł sobie, kostka moja ma się świetnie, a chodniki sąsiadów nadal się rozsypują.
Tyle warte było jego słowo.
Ostatnio, jako jeden z radnych, odrzucił projekt dotacji na uroczysty koncert z okazji 75-lecia Krzysztofa Pendereckiego. Byłby to pierwszy od lat gest pojednawczy, próba zatarcia niesmaku sprzed lat. Powiedział: "Dla kotleta i kolacji z Majchrowskim nie warto (...). Uważam, że te pieniądze
są bardziej potrzebne na dokończenie remontu szpitala przy ulicy Wielickiej".
Patrząc na swój chodnik, na miejscu szpitala raczej bym na te 100 tys. nie liczył. A niesmak, panie radny, przez takie "kotlety", pozostanie.