Dziwna wojna
Zaczęło się od „dziwnej”, czy „śmiesznej wojny” – z francuska „drôle de guerre”. Francja, podobnie jak Wielka Brytania, już 3 września 1939 r. wypowiedziała Niemcom wojnę, wywiązując się ze swoich zobowiązań sojuszniczych wobec Polski. Działania wojenne były jednak minimalne, by nie rzec, pozorowane. A 12 września – gdy jeszcze broniła się Warszawa, a wschodnia część kraju była w polskich rękach – Francuzi z Anglikami orzekli w Abbeville, że Polska już praktycznie upadła więc nie udzielą jej realnej pomocy. Być może francusko-brytyjska niemoc przyspieszyła decyzję Stalina o wkroczeniu 17 września Armii Czerwonej. Z pewnością pozwoliła Hitlerowi na opanowanie Polski do końca i spokojne szykowanie się do inwazji na froncie zachodnim.
Przez kolejne miesiące Francja pozostawała z Niemcami w stanie wojny, ale z nimi nie walczyła. Rzesza zyskała czas, by uzupełnić straty – większe niż się spodziewała – z kampanii wrześniowej i przerzucić siły na zachód. Francuzi czuli się dosyć pewnie, z najliczniejszą armią Europy, z umocnieniami Linii Maginota. Spodziewano się, że Niemcy mogą uderzyć przez neutralną Belgię – wtedy doborowe siły francuskie na północy kraju miały wkroczyć na terytorium belgijskie, by tam zatrzymać napastników. Zakładano, wzorem I wojny światowej, że najważniejsze będzie odparcie pierwszego ataku, a potem walka na wycieńczenie w wojnie pozycyjnej. Bój ten Francja, dysponująca zasobami imperium kolonialnego oraz wsparciem Wielkiej Brytanii, spodziewała się wygrać.
Kłopot był taki, że te dwadzieścia lat od wielkiej wojny wiele zmieniło w koncepcji prowadzenia walki. Postęp techniczny pozwalał na rozwój jednostek pancerno-motorowych i lotnictwa. Wrzesień 1939 r. dowiódł skuteczności samodzielnych uderzeń formacji pancernych i jednostek zmotoryzowanych, co zapowiadało tzw. blitzkrieg, czyli wojnę błyskawiczną. Tymczasem w armii francuskiej czołgi rozrzucano między poszczególne dywizje. Nie chciano słuchać stosunkowo młodego płk. Charlesa de Gaulle’a, apelującego o unowocześnienie armii.

Gajewska o poparciu wyborców dla Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze
W społeczeństwie niemało było też nastrojów antywojennych. W czasie I wojny światowej Francja poniosła ogromne straty. Zginęło blisko półtora miliona żołnierzy. Wielu Francuzów było przekonanych, że na drugą taką stratę naród nie może sobie pozwolić. Pacyfistyczne hasła głosili też komuniści – bo przecież Niemcy były wówczas sojusznikami Stalina. W efekcie 29 września 1939 r. Francuska Partia Komunistyczna została zdelegalizowana, a jej szef, Maurice Thorez, schronił się w Moskwie.
Wiosna 1940
Hitler chciał uderzyć na Europę Zachodnią jeszcze jesienią 1939 r., uznano jednak, że wiosenny atak – po uzupełnieniu strat i doprecyzowaniu planów – będzie korzystniejszy. Najpierw, 9 kwietnia, Niemcy napadły na Danię i Norwegię. Kilkunastotysięczna armia duńska poddała się po dwóch godzinach oporu i stracie kilkunastu żołnierzy. Dłużej poszło z Norwegią – niemal do końca maja bronił się na północy kraju Narvik, z niemałym udziałem Polaków z Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich.
Jeszcze w trakcie walk w Norwegii, 10 maja 1940 r., rozpoczęła się realizacja Planu Żółtego („Fall Gelb”). Niemcy najechali Holandię, Luksemburg i Belgię. 1. Armia francuska razem z Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym wkroczyła do Belgii, zaczęła się bitwa o Flandrię. Gdy ta trwała, 12 września stało się coś nieoczekiwanego, kolejne zgrupowanie niemieckie przedarło się przez Ardeny – pasmo górskie na granicy belgijsko-francuskiej, rzekomo niedostępne dla wojsk pancernych. To było pierwsze zaskoczenie. Drugie było takie, że Niemcy zamiast iść od razu na zachód, na Paryż, ruszyli na północ, w stronę kanału La Manche, by odciąć od reszty Francji wojska walczące w Belgii. Te znalazły się w kotle. By uratować choć część tej armii, na przełomie maja i czerwca przeprowadzono desperacką ewakuację do Wielkiej Brytanii z plaż Dunkierki – objęła 235 tys. brytyjskich i 115 tys. francuskich żołnierzy. Reszta dostała się do niewoli.
Wobec widma porażki zmieniono dowództwo. 19 maja naczelnego wodza gen. Maurice’a Gamelin zastąpił gen. Maxime Weygand. Gamelin miał 68 lat, Weygand 73 lata – rówieśnik Piłsudskiego. Decyzje należały do bohaterów I wojny światowej – tylko że teraz byli to już starcy. By wzmocnić rząd stanowisko wicepremiera powierzono jeszcze większemu i jeszcze starszemu bohaterowi – 84-letniemu marsz. Phillipe’owi Pétain. Nic to nie pomogło. Niemcy rozpoczęli 5 czerwca ofensywę nad Sommą, a dziesięć dni później zajęli bez walki Paryż. Rząd już wcześniej się ewakuował – w stronę atlantyckiego Bordeaux, skąd mógłby odpłynąć do Algierii i w oparciu o kolonialne zasoby kontynuować walkę.
Premier Paul Reynaud był zdeterminowany by walczyć dalej, choćby z Afryki. Gen. Weygand oświadczył jednak: „Chcecie walczyć do końca, otóż właśnie nadszedł koniec”. A marsz. Pétain oznajmił: „Nie opuszczę ziemi ojczystej” – co oznaczało, że nie będzie prowadził wojny z kolonii. Premier podał się do dymisji, a Pétain poprosił Niemców o warunki rozejmu. Kapitulacja brzmi przykro, więc nazwano to zawieszeniem broni – „armistice”. Pétain podpisał je w tym samym wagonie kolejowym w Compiègne, w którym 11 listopada 1918 r. poddawały się Francuzom wojska niemieckie. Ot, taki rewanż. Warunki były upokarzające. Północna część Francji wraz z wybrzeżem atlantyckim dostawała się pod niemiecką okupację. Na południu, ze stolicą w Vichy, powstało kadłubowe Państwo Francuskie z Pétainem na czele, podporządkowane Rzeszy. Alzacja i Lotaryngia zostały przyłączone do Niemiec. W Rzeszy pozostały blisko 2 miliony francuskich jeńców wojennych, których losem mógł później Hitler szachować Pétaina.
Udział Polaków
Nie jest tak, że cała armia francuska źle walczyła. Zawiodły przede wszystkim koncepcje strategiczne i sposób wykorzystania wojska. Dobrze radził sobie w walkach nad Sommą de Gaulle – mianowany już generałem – na czele 4. Dywizji Pancernej. Znakomicie broniła się armia alpejska, skutecznie odpierając ataki włoskie po dołączeniu Mussoliniego do wojny. W całej kampanii 1940 r. zginęło ok. 90 tys. Francuzów – co stanowi poważną daninę krwi. Swoją kartę zapisali też w tej wojnie Polacy, których ponad 80 tys. służyło wówczas we Francji.
Polskie wojsko zaczęto odtwarzać niemal od razu po klęsce wrześniowej i powstaniu rządu gen. Władysława Sikorskiego. Jego kadra była tworzona z żołnierzy polskich, którzy przedarli się różnymi drogami z zajętej przez Niemców Polski. „Turyści Sikorskiego”, jak o nich mówiono. Drugim źródłem rekruta była emigracja polska we Francji. Pamiętajmy, że przed wojną Polacy stanowili drugą po Włochach grupę imigrancką. W kopalniach Nordu często łatwiej było usłyszeć język polski niż francuski. Zetknięcie zawodowych oficerów i żołnierzy z kraju z polskimi robotnikami z Francji – często o lewicowych poglądach – czasem było niełatwe, ale stanowiło o charakterze odtwarzanego Wojska Polskiego. Głównym ośrodkiem formowania polskich jednostek, był obóz w bretońskim Coëtquidan.
„Słoneczko wyżej, Sikorski bliżej” – mawiano w Polsce, licząc że wiosną 1940 r. odtwarzane Wojsko Polskie razem z Francuzami pobije Niemców i wyzwoli kraj. Ale tej wiosny to Niemcy bili Francję, a Polacy ginęli w jej obronie. W momencie niemieckiego ataku często nieprzygotowane jeszcze polskie oddziały szły na wojnę na różnych odcinkach frontu, podlegając formacjom francuskim. 1. Dywizja Grenadierów gen. Bronisława Ducha walczyła w Lotaryngii, a w rejonie Terytorium Belfort, nad rzeką Doubs, w Alzacji i Jurze walki toczyła 2. Dywizja Strzelców Pieszych gen. Bronisława Prugar-Ketlinga. W Szampanii dzielnie walczyła 10. Brygada Kawalerii Pancernej gen. Stanisława Maczka. Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich gen. Zygmunta Szyszko-Bohusz, mającą już za sobą kampanię norweską z Narvikiem, miała bronić tzw. Reduty Bretońskiej – zakładano, trochę jak w przypadku naszego przedmościa rumuńskiego, że mocno broniony Półwysep Bretoński umożliwi kontynuację walki przy zapewnieniu stałej komunikacji z Wielką Brytanią. Plan zorganizowanej obrony Reduty pozostał jednak na papierze. W Bretanii walczyły też formowane dopiero zawiązki 3. i 4. Dywizji Piechoty. Dodajmy udział polskich lotników czy pododdziałów przeciwpancernych rozlokowanych przy jednostkach francuskich. Do podporządkowanych Francji oddziałów należy też zaliczyć czterotysięczną Samodzielną Brygadę Strzelców Karpackich płk. Stanisława Kopańskiego, sformowaną w Syrii, czyli na francuskim terytorium mandatowym.
W obronie naszego sojusznika zginęło według różnych szacunków od 1,5 do 4 tys. polskich żołnierzy. Z ponad 80-tysięcznego Wojska Polskiego we Francji udało się ewakuować do Wielkiej Brytanii ok. 25 tys., nieco ponad jedną czwartą. 2. Dywizja Strzelców Pieszych w całości przeszła do Szwajcarii – ok. 13 tys. żołnierzy zostało internowanych licząc, że nadejdzie moment, kiedy wrócą do walki z Niemcami. Doczekali tam końca wojny. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich nie dała się rozbroić podległym Vichy Francuzom i przeszła do brytyjskiej wówczas Palestyny. Weźmie udział w walkach w Afryce Północnej, ze słynnym Tobrukiem na czele, a później dołączy do Armii Polskiej z ZSRS gen. Władysława Andersa współtworząc 2. Korpus Polski.
Koniec nadziei
Po „dziwnej wojnie” przyszła „dziwna klęska” – jak ją nazwał jeszcze w czasie okupacji wybitny francuski historyk Marc Bloch, zamordowany przez Gestapo w czerwcu 1944 r. za działalność w ruchu oporu. Po tej klęsce Francuzi szli dwiema drogami. Jedni, za Pétainem, drogą kolaboracji. Inni, za de Gaullem, drogą walki, w „résistance” bądź w regularnych jednostkach tzw. Wolnej Francji – analogicznych do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Na wieść o „armistice” wielu Francuzów, tak żołnierzy, jak i cywilów, okazywało radość – wojna się skończyła! Dla Polaków było inaczej: „Zapanowało przygnębienie – czytamy w zbiorze relacji z 1. Dywizji Grenadierów – Nadzieja, z którą tworzyła się nowa armia polska, nadzieja walki z Niemcami w oparciu o Francję runęła”.