Pięcioro działaczy Klubu Młodych SP zebrało się we wtorek pod siedzibą krakowskiej prokuratury. Mieli ze sobą niebezpieczne narzędzia, transparenty, a na twarzach znaki wojenne.
- Chcieliśmy zwrócić uwagę na bezczynność policji i prokuratury - wyjaśnia Barbara Łącka, prezes Klubu Młodych SP. - Maczety i noże miały symbolizować panujące ostatnio w Krakowie prawo dżungli - dodaje.
Jak relacjonuje Łącka, kiedy happening dobiegł końca, do jego uczestników podeszło czterech policjantów, którzy pilnują porządku w budynku prokuratury. - Zaczęli straszyć zatrzymaniem na 24 lub 48 godzin, w końcu wezwali funkcjonariuszy z komendy miejskiej - twierdzi działaczka młodzieżówki.
Na miejsce podjechały trzy radiowozy: dwie furgonetki i osobówka. Pięć osób rozlokowano w autach i odwieziono na komisariat przy ul. Lubicz, wcześniej pozbawiając ich niebezpiecznych narzędzi oraz telefonów komórkowych.
- Nie wiedzieliśmy, co robić - mówi Łącka. Dodaje, że chciała się dowiedzieć, za co została zatrzymana, ale funkcjonariusze powiedzieli jej jedynie, że to nie jest zatrzymanie. - Bo działanie policji nie było zatrzymaniem, a tylko doprowadzeniem na komisariat w celu m.in. sporządzenia dokumentacji - tłumaczy "Krakowskiej" nadkom. Artur Kasicki, komendant z komisariatu przy ul. Lubicz. Dodaje, że uczestnicy happeningu zostali zabrani do radiowozu, bo posiadali niebezpieczne przedmioty. - Sporządzony został protokół zatrzymania siedmiu noży, siekiery i maczety - mówi.
W podobnym tonie wypowiada się rzecznik małopolskiej policji Dariusz Nowak. Tłumaczy, że przewiezienie na komisariat działaczy młodzieżówki miało na celu "zaoszczędzenie im dyskomfortu". - W takiej sytuacji do wypełnienia jest dużo papierów, jak chociażby protokoły przejęcia przedmiotów. To wszystko trwa - mówi Nowak. - Policjanci nie chcieli robić tego w miejscu publicznym - dodaje.
Jak tłumaczy rzecznik, sprawa ewentualnych zarzutów wobec działaczy młodzieżówki nie jest przesądzona. Mogliby zostać oskarżeni na podstawie art. 50a kodeksu wykroczeń, który mówi o posiadaniu w miejscu publicznym niebezpiecznych narzędzi. Przepis precyzuje jednak, że posiadacz narzędzia musi wykazywać zamiar jego użycia w celu popełnienia przestępstwa. - Tutaj sprawa jest dyskusyjna, dlatego musimy wszystko przeanalizować - mówi Nowak.
Tymczasem Barbara Łącka twierdzi, że komendant proponował, by sprawę zamknąć już na komisariacie. - Powiedział, że jeżeli nikt się nie dowie o tym, co nas spotkało, to nie dostaniemy zarzutów. Komendant Kasicki mówi, że to nieprawda. - Osoby te zostały poinformowane o podstawach prawnych i możliwościach zakończenia tej sprawy. Być może zostałem żle zrozumiany - mówi Kasicki.
Za wykroczenie grozi areszt, ograniczenie wolności lub grzywna.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+