Był wrzesień ubiegłego roku. Znana w Kobylance (pow. gorlicki) energiczna społeczniczka - udzielająca się w straży pożarnej, tańcząca w zespole "Polanie" - nagle opadła z sił. Tłumaczyła sobie, że to przez niedawny poród, obowiązki przy dwójce maluchów.
Kiedy nie była już w stanie sama wstać z łóżka, wiedziała, że dzieje się coś złego. Lekarze potwierdzili najgorsze przypuszczenia - białaczka, a przy tym zaawansowana osteoporoza. Zaczęła się walka: przede wszystkim poszukiwanie dawcy.
W pomoc Kindze zaangażowała się "Gazeta Krakowska". Razem z fundacją DKMS szukaliśmy genetycznego bliźniaka Kingi. Któregoś dnia przyszła dobra wiadomość: znalazła się osoba, która może oddać Kindze swój szpik. Kiedy 25-latka przechodziła kolejne cykle chemioterapii, jej mąż postawił sobie kolejny cel - spełnienie marzenia Kingi, która chciała być na koncercie zespołu Enej.
Dziennikarka naszej gazety, fundacja DKMS i miejscowy ksiądz ruszyli do pracy. Nie sądzili, że trafią na tak otwartych i pomocnych chłopaków.
-Nie wahaliśmy się ani przez chwilę. Sami dostaliśmy od życia dużo. Uznaliśmy, że czas dać innym coś od siebie - mówi Mirosław Ortyński, wokalista.
- W niedzielę mieliśmy koncert w Nowym Sączu, więc uznaliśmy, że nic się nie stanie, jak wrócimy do Olsztyna trochę później i w poniedziałek zrobimy sobie przystanek w Krakowie - dodaje Jakub Czaplejewicz, puzonista.
- Podobno dobra energia też jest lekiem. Jeżeli wywołamy na twarzy Kingi uśmiech, będziemy częścią terapii - tłumaczy Mirosław.
Koncert miał być niespodzianką. Poza organizatorami wiedzieli o nim mąż Kingi i personel szpitala. - Powiedziałem jej, że czekają na nią osoby z DKMS - mówi prof. Aleksander Skotnicki, kierownik kliniki hematologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. To on wprowadził Kingę na salę, w której czekał Enej.
Dziewczyna, odłączona na chwilę od kroplówki, weszła na salę i zaniemówiła. Prof. Skotnicki próbował jej wytłumaczyć, że zespół przyjechał specjalnie dla niej. Dotarło chyba dopiero, kiedy rozległy się pierwsze dźwięki hitu "Radio Hello". Po policzkach Kingi popłynęły łzy, a widząc to członkowie zespołu też z trudem powstrzymywali wzruszenie. Choć w małej sali było zaledwie kilkanaście osób, muzycy bez problemu porwali publiczność.
"Że ta chwila wiecznie trwa! Że na nowo się odradza, kiedy człowiek do niej znowu wraca!" - śpiewała z wokalistami Kinga, a za jej plecami w rytm podrygiwał m.in. prof. Skotnicki.
- Następnym razem widzimy się na koncercie już nie w szpitalu - zwrócił się do Kingi Piotr Sołoducha, wokalista i akordeonista.
- Bardzo dziękuję. Teraz idę dalej leżeć i walczyć. Mówię wam: do zobaczenia na koncercie, bo wierzę, że tak będzie - cieszy się Kinga.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+