- To sprawiedliwa kara - zgadza się Marianna Brachowska, matka zmarłego. Do dziś nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanego syna.
42-letni Wojciech nie wyglądał na swój wiek. Na zdjęciach lekko uśmiecha się, umięśniony, opalony.
- O! tu ładnie wyszedł. A tak nie lubił zdjęć - mówi jego matka. Podobał się dziewczynom, a koleżanki mamy wprost nie mogły się go nachwalić.
- Mówiły, że taki grzeczny, ułożony. Całował je w rękę, odprowadzał na pętlę autobusową, gdy mnie odwiedzały. Miał dobre serce - zaznacza Marianna Brachowska. Od dziecka starała się go chronić. Lekarze wykryli u niego epilepsję, był bardzo impulsywny. W przedszkolu mówili: żywe srebro. Potem dostał rentę inwalidzką II grupy.
- Skończył zawodówkę w zawodzie ślusarz-tokarz, ale najbardziej lubił naprawiać komputery i telewizory. Miał do tego dryg, koledzy mu przynosili sprzęt, on im to składał, majstrował - mówi pani Marianna. Miał słabość do alkoholu. Pani Marianna wiele razy krzyczała na niego z tego powodu.
- Nie mógł sobie z tym poradzić. Ostatnio przyrzekł, że będzie się leczyć. Kupiłam lekarstwa, ale nie zdążył zacząć terapii - żałuje matka. Nie zdążył, bo nadszedł 31 maja 2009 r., Zielone Świątki. Tego dnia rano Wojciech wyszedł z mieszkania, w którym mieszkał z mamą. Pani Marianna pojechała do koleżanki za miasto. Nie wiedziała, że około godz. 13 jej syna pobili na osiedlu dwaj bracia O. Kopali go po całym ciele i głowie. Obaj zostali już sądownie za to ukarani. Wieczorem tamtego dnia pan Wojciech poczuł się źle. Pluł krwią. O godz. 20.38 zadzwonił po karetkę, logicznie wyjaśnił, co się dzieje. Dziewięć minut później przyjechała ekipa ratowników z dr Karoliną J. Wzięła 42-latka do szpitala Narutowicza i kazała czekać na przyjęcie. Pan Wojciech zaczął się awanturować i wyszedł. Jak stwierdzili biegli, krwiak po pobiciu już wtedy puchł w jego mózgu. Była godz. 21.15, a półtorej godziny później pani Marianna wróciła na osiedle. Zobaczyła zbiegowisko przed blokiem. Karetkę, policję i straż miejską. Zapytała sąsiada, o co chodzi.
- "No, Wojtek" - usłyszała imię syna. - Zamarło mi serce - mówi kobieta. Pobiegła w stronę karetki. Obok na ziemi, nienaturalnie skulony, leżał jej 42-letni syn. Był nieprzytomny.
- Zapukałam do drzwi karetki i spytałam, co mu jest. "Nic, pijany, śpi", rzuciła mi przez szybę ta lekarka z karetki. Nie zająknęła się słowem, że dwie godziny wcześniej była u niego. Około 23.00 sugerowała, że trzeba go przewieźć na izbę wytrzeźwień - mówi pani Marianna. Karolina J. twierdziła, że pan Wojciech jest pijany, a jego zdrowiu nie grozi niebezpieczeństwo. Strażnicy miejscy chcieli, żeby dała im to na piśmie. Niepokoili się, bo mężczyzna był nieprzytomny. Lekarka nie dała im żądanego dokumentu, strażnicy pokłócili się z ekipą karetki. W końcu nieprzytomnego przenieśli na łóżko do jego mieszkania.
- Przykryłam go wtedy kołdrą i poszłam do swojego pokoju. W nocy usłyszałam, jak chrapie. Wtedy stwierdziłam, że to dobrze, że się wyśpi - opowiada matka. Rano chodziła na paluszkach, żeby go nie zbudzić. Zajrzała koło 8.00 rano i zamarła.
- Na ustach syna i na poduszce zauważyłam dziwną wydzielinę. Był już martwy. Teraz wiem, że w nocy nie chrapał, ale charczał przed śmiercią - nie może powstrzymać łez.
Biegli w procesie orzekli, że "już studenci medycyny są uczeni, że stan po spożyciu alkoholu często maskuje objawy krwiaka mózgu". Pan Wojciech umarł z powodu tego krwiaka. Sądy pierwszej i drugiej instancji uznały winę dr J. Ona do winy się nie przyznawała.
- Nie wolno ludzi tak traktować. Lekarz powinien każdemu pomóc - mówi pani Marianna. Ostatnio wstawiła na cmentarzu Batowickim ładne, owalne zdjęcie na nagrobku. W styczniu minęło trzy i pół roku, jak pochowała syna.
Word Press Foto 2012 - Najlepsze zdjęcie prasowe 2012 r. [GALERIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze