Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków. Podpalił kolegę, ale sąd obniża mu wyrok do 4 lat i 2 miesięcy

Artur Drożdżak
Artur Drożdżak
Sąd Apelacyjny w Krakowie obniżył z 6 lat i 2 miesięcy do 4 lat i 2 miesięcy wyrok na 60-letniego Zbigniewa A., który oblał benzyna i podpalił kolegę na ul. Ojcowskiej w Krakowie. 58-letni Władysław N. przyjął przeprosiny znajomego, którego zna od 40 lat. Otrzyma też 20 tys. zł zadośćuczynienia za krzywdę. Ten wyrok jest prawomocny.

Władek blizny ma wszędzie. Na udach, szyi, klatce piersiowej. Podnosi koszulę i pokazuje bez skrępowania. Do dziś się leczy z oparzeń, ale żalu do Zbyszka już nie ma.
- Przyjąłem jego przeprosiny i podaliśmy sobie ręce. Nie mogło być inaczej, jak się kogoś zna od 40 lat - opowiada szczupły mężczyzna z wyraźną łysiną.

Wychowywali się po sąsiedzku na ul. Ojcowskiej w krakowskich Bronowicach. Zbyszka i Władka znają wszyscy. O pierwszym mówią, że miał jakiś wypadek w wojsku, gdy służył w komandosach. Wiedzą, że zawsze był kawalerem i nie znalazł sobie żony. Pracowity, ale nerwowy i nieobliczalny. Nieco przygłuchy, więc gdy z kimś gadał można odnieść wrażenie, że zwyczajnie krzyczy na rozmówcę.

O drugim z mężczyzn wspominają, że kobietę miał, ale od niego odeszła. Taki upierdliwy gaduła do roboty nieskory, który zna się na wszystkim, ale palcem nie kiwnie, jeśli nie dostanie łyku piwa czy paczki papierosów.
Władek ze Zbyszkiem chodzili do jednej szkoły, razem grali w piłkę i w karty przy alkoholu, a potem Władek pracował u kumpla w firmie elektrycznej.

- Fizolem u niego byłem, rowy kopałem. Honorowo zawsze płacił za robotę - potwierdza dziś 58-latek, o dwa lata młodszy od ówczesnego pracodawcy.

Za niewielkie pieniądze sprzątał mu też obejście, dbał o ogród. Gdy było trzeba to popilnował zwoju kabla, by Zbyszkowi, go nie ukradli. Docierały jednak do Władka sygnały, że kumpel opowiada o nim, że jest złodziejem, który przywłaszczył sobie jego elektronarzędzia, laptop, a nawet kury.

- Zbyszek laptopa nie miał, a gdyby nawet to nie potrafiłby go włączyć. Kur mu nie ukradłem, ale na prośbę kumpla tylko je pogrzebałem w jego ogródku, bo mnie o to poprosił.

Z dziesięć lat temu Zbyszek zaczął mieć problem z agresją i alkoholem. Ludzie zapamiętali, że chodził po okolicy z małą butlą z gazem podobną do gaśnicy samochodowej i psikał przechodniom w twarz. Nie oszczędzał też swojej siostry, którą podczas pijackich awantur kopał i bił po całym ciele, atakował czajnikiem i blatem od stołu. W nocy nie pozwalał spać i w furii niszczył domowe sprzęty.

Za znęcanie fizyczne i psychiczne usłyszał prawomocny wyrok. Krakowski sąd dał mu szansę i warunkowo umorzył jego sprawę na dwa lata próby, ale zobowiązał go do powstrzymania się od nadużywania alkoholu. Przez pewien czas Zbyszek dobrze się sprawował, choć drzemiące w nim negatywne emocje nie miały ujścia.

Zdarzyły się drobne incydenty. Potrafił puszczać zbyt głośną muzykę, co nie podobało się sąsiadom. Sklepowe postraszył sanepidem, gdy nie chciały mu sprzedać piwa. Raz na widok Władka złapał drewniany styl siekiery i uderzył go z całej siły.
- Gdybym się nie zasłonił to rozwaliły mi łeb - wspomina Władek. Po kilku dniach, gdy Zbyszek zauważył gips na ręce kumpla zaproponował mu 600 zł odszkodowania.

- Pieniądze wziąłem, policji doniesienia wtedy nie zgłaszałem - potwierdza. Sprawa została załagodzona, choć Władek w niczym nie czuł się winny.

Podobne odczucia miał kilkanaście miesięcy później, gdy przechodził koło posesji Zbyszka, który niespodziewanie wyskoczył z krzaków, oblał go benzyną i podpalił.
- Do tej pory nie wiem co strzeliło mu do głowy - dziwi się Władek. Zbyszek na sali sądowej tłumaczył, że nie miał zamiaru zabójstwa. Kilka dni wcześniej spotkał Władka na cmentarzu na grobach swoich rodziców, a potem pili u niego piwo w domu.

- Gdybym chciał go zabić to wtedy mógłbym to zrobić - tłumaczył oskarżony. Nie krył, że od dawna podejrzewał kumpla o kradzieże, a tamtego dnia zobaczył go, jak myszkuje po szufladach w jednym z pokoi.

- Ja nawet nie zbliżyłem się do jego domu. To chyba jakieś urojenia - ripostuje Władek. Gdy zapłonął jak pochodnia natychmiast zrzucił z siebie palące się ubranie i wypił haust wódki, którą poczęstowała go znajoma widząc, w jakim jest stanie. W szoku nie czuł bólu.

Trafił do szpitala Rydygiera w Nowej Hucie, gdzie okazało się, że ma poparzone 12 proc. powierzchni ciała. Do tej pory się leczy, bo ma kłopoty z uszkodzonymi drogami oddechowymi. Ma już za sobą jeden przeszczep skóry. Wrócił już do domu. Każdy na ul. Ojcowskiej wskazuje, gdzie go można spotkać.

Zbigniew A. odpowiadał za próbę zabójstwa, złamanie ręki Władysławowi N. oraz za grożenie śmiercią dwóm inspektorom Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, którzy przyjechali z interwencją na ul. Ojcowską.

- Oblałem Władka benzyną jednym chluśnięciem. Podpaliłem zapałkę, ale rzuciłem ją pół metra od niego na ziemię. Chciałem go wystraszyć, by opuścił moją posesję - opowiadał na rozprawie niski krępy 60-latek o groźnej minie. Zbigniew A. nie umiał jednak racjonalnie wytłumaczyć w jaki sposób ogień przeniósł się na szyję i klatkę piersiową Władka.

Żałował tego, co się wydarzyło i chciał zrekompensować koszty leczenia kolegi. Przeprosił go za swoje zachowanie i przeprosiny zostały przyjęte.

Z uwagi na ograniczoną poczytalność oskarżonego Sąd Okręgowy w Krakowie nie wymierzył mu najsurowszej kary i skazał go na 6 lat i dwa miesiące więzienia. Na skutek apelacji ten wyrok jest mniejszy o 2 lata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska