Z prezeską obchodzimy niemal wszystkie z 40 bloków i 5 pawilonów należących do spółdzielni. Zaczynamy od ul. Komandosów. Tu znajdujemy zaledwie jeden napis "Pasy" na plastikowym kuble na śmieci i "tagets" nad klatką jednego z wieżowców. Wulgaryzmów nie ma.
W czym tkwi tajemnica skutecznej walki? - W natychmiastowym zamalowywaniu świeżo pojawiających się napisów czy malunków - tłumaczy prezes spółdzielni, skręcając w ulicę Dworską. - Jeżeli zostawi się jeden napis, to on przyciągnie kolejnych "artystów" - kontynuuje. W przypadku graffiti jest podobnie, jak z wyrzucaniem papierka po cukierku. Jeżeli widzimy czysty chodnik, to trudniej nam go wyrzucić, niż gdy mamy wokół siebie śmietnik - dodaje Ślęczek.
Skręcamy w ulicę Szwedzką. Pani prezes pokazuje mi ręką niewielki napis kibicowski. - To musi być świeża sprawa. Jutro już go nie będzie - zapewnia. Spółdzielnia ma korzystną umowę z firmą, która prowadzi na jej terenie prace remontowe i budowlane. Wiążąc się z nią, wynegocjowała zapis, że budowlańcy muszą usuwać w ramach swoich obowiązków pseudoartystyczne malunki. Na ulicy Słomianej podchodzi do nas jedna z mieszkanek. To kolejna siła os. Podwawelskiego. Stworzyło się tu coś na wzór społeczeństwa obywatelskiego. - Gdy zauważymy jakieś wulgaryzmy na blokach, od razu informujemy spółdzielnię, ona reaguje i dlatego jest u nas czysto - tłumaczy Janina Gaweł, mieszkanka ul. Słomianej.
Na osiedlu nie ma monitoringu. Jest za to korzystna architektura. Budynki są blisko siebie. Mało jest miejsc, na które nie wygląda żadne okno. - U nas na osiedlu nikt wystawy swoich marnych dzieł na pewno nie zrobi - zapewnia Julia Ślęczek.