18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krakowska podróż na Dach Świata. "Język rosyjski kontakty ułatwia, a kieliszek zbliża"

Przemysław Osuchowski
Wyprawa przejeżdża przez Kanion Czaryński w południowo-wschodnim Kazachstanie. Krajobraz do złudzenia  przypomina  amerykański Wielki Kanion Kolorado
Wyprawa przejeżdża przez Kanion Czaryński w południowo-wschodnim Kazachstanie. Krajobraz do złudzenia przypomina amerykański Wielki Kanion Kolorado Przemysław Osuchowski
11 ekip offroadowych wystartowało z Krakowa w podróż, jakiej jeszcze nikt nie odbył. Zamierzają dotrzeć do Lhasy w Tybecie. Pokonają 25 tys. km. Wyprawie towarzyszy nasz wysłannik Przemysław "Oberżyświat" Osuchowski.

Nasz podróżniczy dzień rozkład ma prosty i oczywisty. Wstajemy, gdy słońce nie pozwoli już spać w samochodzie. Śniadanie i w drogę. Kilometry "nawijamy" w tempie zależnym od stanu dróg i wyrozumiałości drogówki. Z głównej trasy zbaczamy rzadko. Głównie w celach zakupowych.

Tankujemy niestety często, ale im bardziej na wschód, tym taniej. Posiłki przygotowujemy sami w plenerze lub korzystamy z przydrożnych jadłodajni.

Nocujemy zwykle na leśnych polankach, a gdy lasu zabraknie, na parkingach przydrożnych. I błogosławimy podróżnicze ułatwienia, które w samochodach mamy. Przede wszystkim prysznic i kuchnię. Dziennie robimy około 800 kilometrów.

Podróżowanie długodystansowe ma swoje plusy, które zwykle równoważą lub przebijają minusy. Filmowy prezes klubu sportowego "Tęcza" ostrzegał, aby owe plusy nie przesłaniały nikomu równie oczywistych minusów. Więc my w naszej na wschód podróży plusów i radości szukamy, ale minusy (choćbyśmy nawet chcieli omijać) w pamięci zapisujemy.
Trudno aby było inaczej, gdy długiej drogi początek wypada we Lwowie. Sentymentalna turystyka Polaków zwykle polega na szukaniu śladów przeszłości i współczesność przemyka niezauważona.

Szkoda, bo dzisiejsza Ukraina ma większą dynamikę zmian niż obserwujemy to w Polsce.
Po części wynika to z większych zaniedbań w poprzedniej epoce, po części z późniejszego startu do wyścigu kapitalistycznych przemian. Efekt bywa zaskakujący. Stacje benzynowe, salony samochodowe, centra handlowe bywają bardziej "wypasione" niż u nas. Ale nieobecność dotacji unijnych spowalnia rozwój infrastruktury miejskiej i drogowej. Szosy więc tradycyjnie znęcają się nad naszymi resorami. Im dalej na wschód, tym mniej europejskich ambicji i mniej ukraińskiego języka.
Rosyjskość wschodniej Ukrainy zaskakuje. "Ukraińskość" rezerwuje się na okazje wyborcze i świąteczne, na co dzień pozostaje prostota i przaśność "rosyjska".

O ile Lwów jawi się jako miasto europejskie, akademickie, doceniające historię, o ile Kijów pokazuje się obcym jako dynamiczna, rozpolitykowana i nowoczesna biznesowo stolica, o tyle prowincja razi marazmem, zaniedbaniem, obojętnością i podejrzliwym stosunkiem do wszelkich zmian.

Wszystkie rozmowy bardziej przypominają litanię narzekań niż ciekawą pogawędkę. Narzeka się na ceny, płace, polityków, pogodę i na sąsiadów. A tworzenie własnej niepodległej przyszłości jest mniej ważne od powszednich problemów bytowych i dumy z praktycznie tylko jednego "epizodu", jakim była wojna ojczyźniana 1941-1945 i w niej zwycięstwo.

Nic chyba dziwnego, że na Ukrainie nas to dziwi. Trudno tym samym uwolnić się nam od stereotypów w ocenianiu sąsiada.
Podobnie w Rosji. Niektóre miasta zaskakują tempem rozwoju. Ulice wreszcie są czyste i bezpieczne, sygnalizacja świetlna (w przenośni) działa, a przedszkolanki lub sprzedawczynie sklepowe nie sprawiają wrażenia upokorzonych swym losem.
Uśmiechnięta młodzież jest modnie ubrana, włada angielskim, jada w amerykańskich fastfudziarniach, nie odrywa wzroku od swoich smartfonów. Policja nie wymusza łapówek, nie trzeba się oganiać od żebraków, uważać na kieszonkowców i naciągaczy. Zagraniczny turysta nie jest już żadną atrakcją.

Niestety, wrażenia takie dotyczą tylko niektórych miast, na przykład Samary z jej elektrowniami i fabrykami. Bo inne miejscowości, pozbawione przemysłowego zaplecza lub zasobów naturalnych gniją w marazmie. Tak jest choćby w Kursku. Byt mieszkańców zależny jest od pracy w handlu lub usługach, ale cóż to za handel, jeżeli nikt nie ma pieniędzy, a oszczędności całego życia poszły na złote uzębienie żony?

Rosyjska wieś przeraża

Im bardziej miejscowość prowincjonalna, tym gorzej. Rosja wiejska po prostu przeraża. Na zachód od Wołgi ma się wrażenie, jakby od czasów Breżniewa nie zmieniło się nic. Paskudna ceglana architektura, eternit, betonowe ławki i pomniki, a ukoronowaniem całości jest "napowietrzna" sieć gazyfikacji - rury, rurki i rureczki oplatają każdą miejscowość siecią pomalowanej na żółto pajęczyny.

Dziurawe drogi, kompletny brak chodników, wszechwładny kurz. Uliczny handel badziewiem z bagażnika rozlatującej się łady lub żiguli. Dyskopolowa muzyka o przebasowanym dźwięku.

Nikt nie zaprząta sobie głowy zmianą nazwy ulicy Marksa lub Czapajewa. Nikomu nie przeszkadza odmalowywany corocznie na olejno pomnik Lenina. W centrach miasteczek piętrzą się blokowiska i garażowiska.

Na obrzeżach z kolei królują ogródki działkowe z marnymi altankami i grządkami ziemniaków i cebuli. A ostatnim kręgiem każdej miejscowości są dzikie wysypiska śmieci. Brudno jest nawet na cmentarzach. Na wschód od Wołgi, gdzie drewnianej architektury nie spaliła rewolucja i wojny, jest bardziej klimatycznie, ale wcale nie lepiej. Zwykle jedynym w mijanym miasteczku zadbanym, czystym, ukwieconym "obejściem" jest cerkiew.

I tak we Lwowie i Żółkwi pospacerowaliśmy historycznie. Po Kijowie połaziliśmy "politycznie", bo tam nawet w sobotnią noc ma się wrażenie uczestnictwa w demonstracji lub proteście. W Kursku posmutnieliśmy. W Woroneżu skorzystaliśmy z McDonalda. Nad Wołgą zjedliśmy trzykilowego szczupaka skłusowanego przez miejscowych. Tatarstan i Baszkirię przejechaliśmy migiem. W Ufie odwiedziliśmy meczet.

Ural i umowną (oj, umowną!) granicę Europy i Azji przekroczyliśmy wartko. Syberii kawałek przemknęliśmy ekspresowo. Brzozom się pokłoniliśmy. I pożegnaliśmy Rosję z ulgą.

Kazachstan jak Emiraty?

Przejazd samochodem przez kraj tak duży jak Kazachstan to przygoda sama w sobie. Kazachskie kontrasty zadziwiają. Gdy pytałem kogokolwiek - czy to wykładowcę akademickiego, czy prostego pasterza - o coś, czego zrozumieć nie potrafiłem, zawsze słyszałem tę samą odpowiedź: "eta Kazachstan!".

Może z jednym wyjątkiem świadczącym przy okazji o wisielczym poczuciu humoru. Bo gdy pytałem, czemu pogoda w tym roku tak podła, wszyscy twierdzili, że to z powodu kolejnej rakiety z dzierżawionego przez Rosję Bajkonuru, która spadła nie tam gdzie trzeba.

Owszem, Kazachstan jest krajem skoku i szoku gospodarczego. Skok cywilizacyjny, jaki dokonuje się w dawnej republice radzieckiej, nie ma precedensu. Zasoby naturalne, jakimi dysponuje Kazachstan skazują go na ponadczasową prosperity.
Kazachstan można bez przesady porównywać choćby z Emiratami Arabskimi. Ropa naftowa, węgiel, uran to tylko część Tablicy Mendelejewa ukrytej pod stepami i w górach tego olbrzymiego kraju. Gdy przed kilkunastu laty prezydent Nazarbajew ogłaszał program gospodarczy, który miał do roku 2030 uczynić z Kazachstanu potęgę światową, przewidziano 3 scenariusze.

Pesymistyczny, umiarkowany i optymistyczny. Ten ostatni zakładał, iż baryłka ropy będzie kosztować na rynkach światowych… 18 dolarów. Skoro więc kosztuje ponad sto dolarów, Kazachstan jest skazany na sukces.

Turysta, który wysiądzie z samolotu w Astanie lub Ałmaty cud widzi. Tak okazałe budynki, takie tempo rozwoju urbanistycznego spotyka się tylko w okolicach Zatoki Perskiej. Wieżowce mienią się nowością, a złotym oraz niebieskim kolorem przypominają o narodowych barwach.

W centrach handlowych czujesz się jak w Nowym Jorku. Lodowisko latem w jego patio nie jest żadną ekstrawagancją, a basen zimą, tak jak najnowsze i najdroższe modele samochodów na parkingach reprezentacyjnych biur i banków również.
Gigantomania budynków rządowych, że o inwestycjach w pomniki nie wspomnę, zadziwia. Więc przybysz rozdziawia gębę zaskoczony.

Kłopot w tym, że my do Kazachstanu wjechaliśmy na kołach i cały kraj przejechaliśmy w niespiesznym tempie. Nawet sami staliśmy się atrakcją medialną dla telewizji (prezydenckiej, jak podkreślali dziennikarze) w Kanionie Czaryńskim.

Jednak nasze wnioski z podróży są mało entuzjastyczne. Przedmieścia stolicy administracyjnej (Astany) i biznesowej (Ałmaty) to zapuszczone osiedla z czasów wczesnego Breżniewa. A ich mieszkańcy nie wyglądają na beneficjentów przemian. Raczej są smutnym tłem cyrku, który odbywa się w centrum metropolii.

Kazachstan nie trudzi się rozwijaniem produkcji. Importuje praktycznie wszystko. Od ołówków po komputery. A inwestycje cywilizacyjne (drogi, budownictwo, koleje) prowadzone są przez firmy zagraniczne. Mnożą się więc plotki o kolosalnym łapownictwie.

Rosyjskie disco-polo

Bezmiar nieszczęść szarego człowieka w kraju ropą i uranem płynącym jest zasmucająca. Nie zmienia to faktu, że przybysza z daleka - jak nasza grupka - przyjmują ze słowiańską, a nie azjatycką gościnnością. Język rosyjski kontakty ułatwia, a kieliszek zbliża. Szkoda tylko, że rozczarowuje to turystę, który chciałby liznąć orientu, a dostaje zamiast tradycji nomadów pielemieni, wódkę, saunę z brzozowymi witkami i rosyjskie disco-polo. Eta Kazachstan!

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska