Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzyś dla Grzesia, czyli sztafeta dobrych uczynków

Katarzyna Janiszewska
Krzyś i Grześ spotkali się w styczniu 2005 roku. Młodzi, dopiero zaczynali życie. Obaj z duszą sportowca, wojownika. Krzysiek zapalony biegacz, Grzesiek jeździł na nartach. Łączyło ich wiele. Zawsze pogodni, uśmiechnięci, energiczni. Ambitni młodzi chłopcy z marzeniami. Spotkali się rankiem, niedługo po sylwestrze, kiedy za oknem leżał śnieg. Ale wtedy się nie poznali. Na intensywnej terapii Krzysiek po udarze mózgu walczył o życie. Grześkowi usunięto guza, ale nastąpił wylew.

Krzyś

Miał 10, może 11 lat, kiedy wspinał się z ojcem na Rysy, później na Mnicha. Kiedyś wybrali się na nartach na Stare Wierchy. Trzy godziny marszu pod górę. W dół zjadą po świeżym śniegu, zamiast ubitym stokiem. Ale śniegu spadło wtedy jak nigdy. Miękki puch, w którym człowiek zapadał się na metr głęboko albo i głębiej. Zamiast zjechać, musieli schodzić na nartach.

- Osiem godzin w śnieżnym korytarzu - przypomina sobie Roman Graczyk, tata Krzysia. - O pierwszej w nocy dotarliśmy do auta. Posuwaliśmy się ok. 300 metrów na godzinę, każdy metr to była walka, ja już wymiękałem. A Krzyś spokojny, wyszedł z założenia: nic lepszego nie wymyślimy, musimy iść.

Do życia podchodził zadaniowo: jest problem, trzeba go rozwiązać. Taki trochę typ harcerza. W kontaktach z rówieśnikami dość nieśmiały. Miał grono kolegów, ale nie był typem lidera. Nie narzucał się. W szkole świetny z języków obcych. Uczył się dobrze, lepiej z matematyki niż z polskiego. Nie przepadał za czytaniem lektur. Wolał wsiąść na rower, popływać. Energiczny, wysportowany, wytrzymały.

Okaz zdrowia.

Grześ

Grześ pasjonował się filmem, chciał iść do szkoły operatorskiej. Pisał recenzje i nawet dostawał za nie nagrody. Ambitny, wesoły, dusza towarzystwa. W liceum to on był spoiwem klasy, łącznikiem, jej dobrym duchem. Uwielbiał sport. Grał w koszykówkę, pływał, jeździł na nartach, na desce, żeglował.

- Nigdy nie miałam z nim żadnych problemów - mówi Grażyna Jaśkiewicz, mama Grześka. - Świetnie się rozumieliśmy, zwierzał mi się. Pewnie nie ze wszystkiego, bo to taki wiek, miał już swoje towarzystwo. Ale lubił chodzić ze mną na kawę, na obiad. Miałam wspaniałe, zdrowe dziecko, uśmiechnięte od ucha do ucha...

2004, sylwester. Krzyś

Jest mroźny, zimowy poranek 31 grudnia 2004 roku. Dochodzi południe. Za chwilę rozpocznie się Sylwestrowy Bieg Radości. Krzyś ma pokonać 10 kilometrów w 39 minut. Tak zakłada. Ktoś, kto regularnie trenuje, potrafi takie rzeczy obliczyć. A on, choć ma niecałe 16lat, jest doświadczonym biegaczem. Na mecie jest po 42 minutach. Więc już na trasie musiało się coś wydarzyć.

- Syn się ścigał, był dużo szybszy ode mnie, nie biegliśmy razem - przypomina sobie Roman Graczyk. - Na bulwarach wiślanych widziałem go kilka razy, bo trasa układała się w pętle. Krzyś od dawna regularnie trenował, prowadził tabelki, wykresy w których obliczał swoją wydolność, czas, dystans. Był dobrze przygotowany.

Ci, którzy biegli obok, przypominają sobie, że pod Wawelem nagle zwolnił. Myśleli, że po prostu opadł z sił. Dopingowali: nie poddawaj się, młody. Krzyś dobiegł do mety, usiadł na ławce i się osunął. Miał sparaliżowaną prawą stronę ciała, problemy z mówieniem.

Diagnoza: rozległy zawał lewej półkuli mózgu. Przyczyną było rozwarstwienie tętnicy szyjnej - genetyczna wada, o której nikt nie miał pojęcia - i zator, który zablokował dopływ krwi.

2004, Święta. Grześ

Nie było żadnych niepokojących sygnałów. Tyle tylko, że Grześ narzekał na kręgosłup, czasem bolała go głowa. Miał trochę podwyższone ciśnienie: 140 na 90. Nic wielkiego, ale lepiej to skontrolować. Matka, nie wiedzieć czemu, uparła się na rezonans.

- Tłumaczyłam sobie, że Grześ gra w kosza, ma 17 lat i rośnie, pewnie stąd te bóle - przypomina sobie. - Ale to, czego się dowiedziałam... Okazało się, że syn ma guza mózgu. 22 grudnia - to był najgorszy dzień w moim życiu.

Święta, wszyscy na urlopach, nigdzie nie mogła się dodzwonić. Błagała o numer do specjalisty, który zoperuje syna. Bo operować trzeba było natychmiast. Powiedzieli z mężem Grzesiowi, że czeka go wycięcie guza. Nie mówili, jak bardzo się martwią. Ale czuł to. Do kolegi powiedział: to musi być coś poważnego, wszyscy są dla mnie zbyt mili.

Operacja się udała, wydawało się, że sytuacja została opanowana. Grześ miał być na powrót zdrowym, radosnym chłopakiem. I wtedy nastąpił wylew krwi. Lekarze rozcięli czaszkę. Za późno.

- Przez rok spałam z synem w szpitalu, nie opuszczałam go na krok - opowiada pani Grażyna. - Leżeli z Krzysiem łóżko w łóżko. A ja, z jego mamą przy tych łóżkach, przy naszych dzieciach siedziałyśmy i płakałyśmy. Tak się poznaliśmy.

Grześ jest w śpiączce. Wymaga stałej rehabilitacji: ćwiczenia, logopeda, masaże. I tak na zmianę. W ich domu bez przerwy jest ktoś obcy. Rodzice masują syna, ćwiczą z nim: żeby było krążenie, żeby nie robiły się przykurcze. Przez dwa lata pani Grażyna nie wychodziła z domu. Bo wydawało się jej, że nikt lepiej Grzesiem się nie zajmie.

- Wiem, że syn odbiera sygnały od nas - mówi. - Rezonans funkcjonalny pokazuje reakcje jak u zdrowego człowieka. Brakuje tylko iskierki, która połączy komórki nerwowe i wyśle sygnał w drugą stronę. Tak bardzo tęsknię za nim. Chcę, żeby się wróciło to, co było.

Afazja

Krzyś cudem przeżył. Skutkiem wypadku jest afazja. Od nowa musiał uczyć się pisać, czytać, mówić. Trudność polega na tym, że ma do dyspozycji tylko jedną półkulę mózgu.

- Na początku było strasznie - przyznaje Roman Graczyk. - Pytamy: chcesz soku? A on mówi: nie, i wyciąga rękę po sok. Zero komunikacji. Zawsze był ambitny, a znalazł się na marginesie. Był jak w kokonie, odseparowany od świata. Potem to się stopniowo poprawiało, ale przecież nie do końca. Koledzy teraz studiują, mają dziewczyny, jeżdżą za granicę, otwierają firmy. On jest tego pozbawiony. To człowiek po przejściach, jest w nim jakiś smutek.

Ma świadomość, ile stracił, a to, co odzyskał, jeszcze go nie satysfakcjonuje. Najpierw, gdy poprawa następowała szybko, rozpierała go euforia. Dziś efekty są mniej widoczne.

- W gruncie rzeczy jest samotny - mówi dalej ojciec Krzysia. - Ludzie załamują się w towarzyszeniu mu. On zabiega, aby byli, podtrzymuje kontakty. Ale to nie proste: idzie ze znajomymi na piwo, wszyscy świetnie się bawią, a on nie nadąża w rozmowie. Przez lata nie robiliśmy nic innego, tylko zajmowaliśmy się synem. Mamy jeszcze dwójkę dzieci. Cierpią, bo poświęcamy im mniej uwagi, ale nie da się inaczej. Życie pod gigantyczną presją niszczy. Niedawno zaczęliśmy wracać do normalności. Ale nigdy do niej nie wróciliśmy.

Krzyś ma niedowład ręki i nogi, trochę kuleje. Sam porusza się po mieście. Trochę czyta, potrafi coś prostego napisać lewą ręką. Ale swobodna rozmowa sprawia mu trudności. Za to od kilku lat intensywnie jeździ na rowerze - raz do roku objeżdżają z ojcem Tatry. Pływa. Jak grają w piłkę, stoi na bramce. I znów biega.

2012 r., bieg

Jest 31 stycznia 2012 roku. Pogoda, można powiedzieć, wiosenna. Te parę płatków śniegu, które spadły kilka dni wcześniej, zdążyły się roztopić. Po 8 latach od choroby, Krzyś staje na starcie Biegu Sylwestrowego. Razem z rehabilitantami taki wyznaczył sobie cel. Ojciec się denerwuje, nie jest pewien, czy to dobry pomysł.

- Zadzwoniłem do rehabilitantów i mówię: panowie, bez przesady - opowiada pan Roman. - Ale oni porobili testy i wyszło im, że nie ma problemu. Rozmawiałem z Krzysiem, ustaliliśmy, że nie musi ukończyć biegu, zero ścigania, ważny jest sam udział. Powiedział "dobra, dobra", ale chyba tak nie myślał. Kilka razy na trasie pytałem, czy chce się wycofać. W końcu kazał mi się odczepić - uśmiecha się.

- Dałem radę, ale to tylko pięć kilometrów - mówi Krzyś. - Cały czas myślałem pozytywnie, nie brałem pod uwagę, że mogę nie dobiec. No i sprawdziłem się. Tato dużo mi pomagał, to on mnie wszystkiego nauczył.
Co roku od wypadku klub YETI i MZON organizował dla Krzysia zawody w Rabce na Maciejowej. Dochód przeznaczony był na jego rehabilitację. Od dwóch lat to Krzyś pomaga.

Miesiąc temu odwiedził Grzesia, w końcu się poznali. Zdecydował: pomagamy Grzesiowi. Choć znał go tylko z opowieści rodziców. - Byliśmy w tym samym szpitalu, to kolega z sali. Ja stanąłem na nogi. A on jest w ciężkim stanie i teraz jemu trzeba pomóc - tłumaczy Krzyś.

Roman Graczyk: Syn to dobry ambasador takiej imprezy. Pokazuje, że warto walczyć.

Dla Grzesia

Akcję "Krzysiek pomaga pomagać" organizują: klub narciarski "Yeti", Małopolski Związek Narciarski, stacja narciarska Ski - Lubomierz oraz Folwark Stara Winiarnia. Aukcja charytatywna wystartuje 23 lutego o godz. 17.00, koncert rozpocznie się o g.18.00 w Folwarku Stara Winiarnia w Mszanie Dolnej. Wystąpią m.in. Paweł Orkisz, Marek Raduli Trio oraz Grażyna Łobaszewska.

Cena biletu od 150 zł.

Przedwojenne cukiernie Krakowa [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska