Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Luźne panny, czyli jak w Krakowie nierząd karano

Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka
Nie tylko współcześnie walka z prostytucją kończy się na czczych hasłach. Chociaż w średniowiecznych Krakowie przy kościołach stawiano żelazne kuny dla wszetecznic, a niewierny mąż mógł wybierać pomiędzy życiem a przyrodzeniem, to z domów uciech miasto czerpało zyski, a istnienie prostytutek popierał nawet ówczesny kler.

Jeśli idzie o obyczajność, to nie sądzę, żeby w Sodomie i Gomorze większa była swoboda niż w Krakowie. Gdzie spojrzysz, ujrzysz bez liku wszeteczności. Gdzie skierujesz kroki, w ślad za tobą sunie cały poczet rozpustnic (...). Zaś z lubieżnikami z taką gadają zakonnicy śmiałością, jak powaśnieni z Bogiem kozacy czy żołdacy - zanotował w "Europica varietas" węgierski podróżnik Márton Csombor, który w XVIII wieku odwiedził Kraków. O podobne opinie nie było trudno. Dość sięgnąć do fraszek Jana Kochanowskiego, by przekonać się, że ci, którzy w niedziele bogobojnie klęczeli w kościele, w inne dni tygodnia o cnocie nie myśleli zbyt często.

W średniowiecznym Krakowie istniały trzy domy publiczne, a same prostytutki, które ówcześni zwali "murwami" lub "luźnymi białogłowymi" nie były szczególnie piętnowane. Wszystko za sprawą jednego z ojców Kościoła, świętego Augustyna, który, choć w księdze "De ordine" pytał: "Czy jest coś bardziej brudnego, bardziej niegodziwego, bardziej haniebnego i bezecnego od nierządnic, stręczycielek i innych plag tego rodzaju?". To z drugiej strony uważał, że usunięcie nierządnic z życia publicznego nie jest najlepszym pomysłem.

Przyzwolenie od świętego Augustyna
Właśnie autorytetem świętego Augustyna podpierał się dominikanin Jan Falkenberg, do którego na początku XV wieku zwrócili się rajcy Krakowa z ważkim pytaniem: czy miasto może przyzwalać na domy nierządu i czerpać z nich korzyści w postaci czynszów? Braciszek stwierdził, że dzięki płatnej miłości ogranicza się inne, znacznie gorsze formy zaspokajania popędu, takie jak gwałt, kazirodztwo, uwodzenie osób zamężnych. Tak więc należało ją traktować jako zło konieczne.

I choć Kościół prostytucji jawnie nie zachwalał, to dziwnym zbiegiem okoliczności wszeteczne dziewki najchętniej uprawiały swój proceder w okolicach świątyń i klasztorów. Szczególnie upatrzyły sobie okolice klasztoru Reformatów, leżącego przy ul. Reformackiej. Z uwagi na burdy i ciągłe hałasy pod murami rozmodlonych zakonników w 1696 r. zdecydowano się zburzyć drewniane i naprędce sklecone lupanary. Teren zrównano z ziemią i przeznaczono na cmentarz. Mimo bezsprzecznej świętości braciszkowie wszelkich reguł chętnie korzystali z usług "luźnych białogłów".

W 1398 roku Elżbiecie Selczerin przyłapanej z mnichem zagrożono pozbawieniem życia w razie powtórzenia tego niecnego występku. Sam braciszek ponoć nie ucierpiał. Luźne panny przynosiły miastu wymierne korzyści. Wszetecznica, według taryf pogłównego z roku 1498, miała płacić grosz tygodniowo. To więcej niż właściciel wsi, który musiał płacić 48 groszy na rok.

Jądra... albo wolność
Wbrew powszechnemu przekonaniu, że dawni mieszkańcy Krakowa i reszty ziem polskich żyli niemalże w celibacie, a rozkoszy fizycznych zażywali tylko w celach prokreacyjnych, dane historyczne pokazują, że rozpusta była niemalże drugą - po bijatykach - ulubioną rozrywką Słowian.

Z plagą zdrad małżeńskich walczyli sami królowie. I tak kronika niemieckiego biskupa Thietmara uświadamia nas, że Bolesław Chrobry - sam lubieżnik, a nawet gwałciciel (po zdobyciu Kijowa zgwałcił siostrę księcia, której ręki mu odmówiono), nie miał litości dla mężczyzn, którzy zdradzali swe ślubne: "Jeżeli kto spośród tego (polskiego) ludu ośmieli się uwieść cudzą żonę lub uprawiać rozpustę, spotyka go natychmiast następująca kara: prowadzi się go na most targowy i przymocowuje doń, wbijając gwóźdź przez mosznę z jądrami. Następnie umieszcza się obok ostry nóż i pozostawia mu się trudny wybór, albo tam umrzeć, albo obciąć ową część ciała".
Prawnuk Chrobrego i jego imiennik Bolesław Szczodry też nie był litościwy dla tych, których łoża były otwarte dla gości. Wincenty Kadłubek zapisał w swojej kronice, że kiedy król dowiedział się, iż żony jego rycerzy, których zabrał na wyprawę kijowską, zdradzały mężów z zarządcami majątków, nakazał swym żołnierzom, by odebrali kobietom dzieci i oddali je na wychowanie sukom, a matkom do piersi przystawili szczenięta.

Historycy jednak przekonują, że wersji Kadłubka nie należy odczytywać literalnie. Kilka wieków później z plagą prostytutek we właściwy sobie sposób rozprawił się hetman Jan Karol Chodkiewicz, który "zepsute dziewki" kazał po prostu utopić. Podobny rozkaz w 1620 roku wydał hetman koronny i dziad zwycięzcy spod Wiednia Jana III Sobieskiego - Stanisław Żółkiewski. Idąc pod Cecorę, nakazał rozpędzić "luźne panny" na cztery wiatry. Niestety, część ich nie posłuchała i nadal podążała za wojskiem. Skończyło się na tym, że rozsierdzony dowódca nakazał potopić je w Dniestrze.

Rogi to nie żart
Najczęściej za fizyczne swawole płaciły kobiety. W małopolskich wsiach niemalże do XX wieku zachował się obyczaj przepędzania uwodzicielek. Łapało się taką lubieżną pannę, obijało rózgami, a na głowę wkładało się jej wianek ze słomy, który podpalano, kiedy panna już była na obrzeżach wioski. Rzadko wyganiano chłopów, bo ci w kraju pańszczyźnianym byli zbyt cenni, aby się ich pozbywać. Jednak moralność chłopska swoje prawa ma i tym, którzy uwodzili cudze żony, przyprawiano rogi. Miało to nawiązywać do wizerunku diabła - uwodziciela.

Obyczaj wraz z rozwojem miasta przybył do Krakowa. Dlatego raz na jakiś czas zbierano "luźne białogłowy" i wśród krzyków i świszczących batów wyrzucano je za bramy miasta. Zwykle po kilku dniach panny wracały. Masowe wygnania prostytutek wiązały się zwykle z nawiedzającymi miasto epidemiami.

Mówiąc o ówczesnych prostytutkach trzeba wiedzieć, że dzieliły się one na kilka klas. Najniżej z całej hierarchii stały tak zwane ulicznice, łączące ten proceder z żebractwem oraz popełnianiem drobnych przestępstw. Wałęsały się po ulicach gotowe oddać się klientowi za jedzenie lub kieliszek wódki. Swoje usługi świadczyły gdzie mogły: w bramie, między straganami, a bywały i mniej wybredne. Jedna z takich wszetecznic zeznała, że miała cielesny uczynek "na gnoju pod górką".

Te, które zarabiały w lupanarach, mogły się uważać za szczęściary. Miały dach nad głowa, a choć ich "biura" dzieliły od "biur" koleżanek po fachu jedynie liche przegrody, a barłogi były zawszone, to przynajmniej mogły liczyć na opiekę kata. To właśnie jemu w średniowieczu powierzono pieczę nad domami rozpusty.

Zdarzało się jednak, że kat dbał nie tylko o dziewczynki, ale przede wszystkim o własny interes, zarówno finansowy, jak i cielesny. Zażyłość pomiędzy pannami a katami często nie odpowiadała żonom oprawców. I tak w księgach Krakowa zachowała się wzmianka o Zofii Więcławskiej z Krakowa, którą sługa miejski za namową katowej Reginy zmusił do pójścia do "złego domu", tam kazał jej włosy uciąć, potem rozebrał do naga i wypchnął na ulicę. Wcześniej jeszcze została wysmagana miotłami.
Oczy szeroko zamknięte
Władze miasta przymykały oczy na nierząd. Jak podaje Jędrzej Kitowicz, praktyka karania prostytutek "nie była regularna ani punktualna, tylko wtenczas, kiedy się z nich okazyi (powodu) między zalotnikami stała jakaś rąbanina". Dlatego najczęściej za obcowanie ze wszetecznymi dziewkami dostawało się skorym do burd i nieobyczajnego zachowanie krakowskim żakom.

W 1479 roku do akt sądowych trafiła sprawa pewnego studenta, który był sądzony za szerzenie zgorszenia, gdy kąpał się nago z kobietą w Wiśle. Zdarzało się też, że stróże prawa, powołani do pilnowania porządku, czerpali korzyści z nierządu, siłą rzeczy przymykając na niego oko. Zamiast zamykać prostytutki w kordegardach, łapali na gorącym uczynku ich klientów: młodzików, rzemieślników, kupców. Ci, przerażeni, oddawali wszystko, co mieli, by tylko nie trafić do aresztu i uniknąć rozgłosu. W ten sposób w ręce stróżów prawa trafiały pieniądze, paski, czapki, szable należące do klientów domów publicznych. Ryzyko było niewielkie, wiedziano bowiem, że pragnąc uniknąć wstydu nikt się o swoją własność nie upomni.

Rodzinny biznes
W miejskich księgach zachowało się sporo informacji o obyczajach dawnych krakowian. I tak pod datą 1382 roku widnieje wzmianka o szewcu Szymonie, który został oskarżony o wysłanie swojej żony na ulicę w celu uprawiania nierządu. A w 1384 roku zanotowano sprawę kobiety czerpiącej zyski z nierządu własnej córki. Sprzedawanie własnych dzieci nie było niczym dziwnym. Sławny Casanova, który odwiedził Polskę w 1765 roku, odnotował w swych pamiętnikach, że posiadł pewną niewinną pannę płacąc wcześniej jej ojcu wyznaczoną cenę. Ponoć tak to rozochociło innych rodziców, że pod drzwiami uwodziciela ustawiały się kolejki.

Z początkiem XVIII wieku doigrał się sutener Taborczyk z Krakowa, któremu nakazano zamknąć dom publiczny. Do dziś w dokumentach miasta zachowało się oskarżenie przeciwko niemu, w którym czytamy: "W domu swoim przy Wiślanej bramie, miejscu przywilegiowanym pod kościołem i klasztorem panien zakonnych s. Norberta, tudzież pałacu (...) biskupa krakowskiego, nierządnice chowa, muzyk, tańców, swawoli i wszelkich niecnot czynić pozwala, skąd jedni zniewagi i konfyzyje odbierają."
Wizyta w domu rozpusty była dość ryzykowna i to nie tylko ze względów zdrowotnych. Klienci często tracili nie tylko sakiewki, ale i życie. Szlachcic Kadecki, który zapragnął skorzystać z usług murw, nie miał wiele szczęścia. Nie dość, że go z sukien odarto i odebrano mu szablę (była to zniewaga dla szlachcica i znaczny ubytek na majątku), to go w dodatku rozebranego do samej koszuli na ulicę wypędzono. Jeszcze mniej szczęścia mieli ci, których skusiły panny z lupanaru prowadzonego przez niejakiego Rokickiego. Ten, kiedy tylko zauważył, że klient ma przy sobie większą gotówkę, potrafił go zabić, a ciało nocą wrzucić do Rudawy.

Kara boska dla rozpustnych
W późniejszym, nieco mniej liberalnym okresie, przyłapane na niecnych czynach nierządnice skazywano na karę kuny - odzierano z szat i zamykano w specjalnych metalowych klatkach umieszczanych przy wejściach do miejskich kościołów. Często też zakładano im na głowy prześmiewcze maski imitujące zwierzęce pyski. Kilka takich masek zachowało się w zbiorach Wawelu. A kunę, w której zamykano największych grzeszników, można obejrzeć przy wejściu do kościoła Mariackiego od strony placu Mariackiego.
Jednak prawdziwą karą boską za rozpustny tryb życia była kiła popularnie zwana francą. Według kroniki Marcina Bielskiego francę w 1495 roku przywiozła do Krakowa z pielgrzymki do Rzymu Wojciechowa-Biała - żona sługi burgrabiów na zamku krakowskim.

W Krakowie najstarsze wyobrażenie kiły znajduje się na jednym ze wsporników w kamienicy Hetmańskiej (z II poł. XIV w). Odkrył to kierownik krakowskiej Katedry Dermatologii - Kazimierz Lejman. Głowy wszystkich trzech postaci na zworniku noszą ślady kiły, mają nosy siodełkowate, widoczne zapadnięcia grzbietu nosa na granicy kostno-chrzęstnej.

W 1528 roku krakowscy radni uchwalili, że w mieście należy wybudować szpital dla francowatych. Placówka nosiła imiona św. Sebastiana i św. Rocha. Zarażone kiłą prostytutki były umieszczane w szpitalu pod przymusem. Niestety zniecierpliwione kuracją, często uciekały. Dotkniętych francą leczono przede wszystkim rtęcią, przez wcieranie specjalnej maści, tzw. szaruchy - sposób ten zawdzięczamy wielkiemu lekarzowi Paraselsusowi.

Stężenie rtęci było jednak tak duże, że terapia nieraz kończyła się śmiercią. Chorych też rozbierano i zakopywano po głowę w dołach wypełnionych końskim gnojem. Przebywali tam około tygodnia. Zdarzało się, że rekonwalescentów wprost z terapii wieziono na cmentarz. Medycyna ludowa znała oryginalniejsze sposoby na francę - zalecała mężczyznom odbycie stosunku z dziewicą. A tym, którzy nie chcieli dopuścić się cudzołóstwa, sugerowała zapuszczenie na głowie kołtuna.

Jak karano swawolników?
W Babilonie: niewierna żona była uśmiercana, natomiast niewierny mąż wypłacał jedynie żonie odszkodowanie pieniężne. Próbowano jednak zachowywać pozory. Jeżeli męża złapano na gorącym uczynku, wówczas topiono go razem z kochanką.

W Chinach: w dawnym okresie cesarstwa mąż mógł wypędzić żonę pomówioną o zdradę, zaś przyłapaną z kochankiem prawo zezwalało mu nawet uśmiercić. Żona takiego prawa nie miała, nawet przyłapując męża z całym haremem kochanek.

W Indiach - karano również mężczyzn, gdyż według prawa Manu nie wolno mężczyźnie siać nasienia na inną glebę.

Świat islamski: kobiety każdorazowo uśmiercano. W zakaukaskich krajach muzułmańskich, jak Turkmenia i Uzbekistan, niewierne żony najczęściej wrzucano do tzw. studni śmierci, a wyrok wykonywali przeważnie najbliżsi członkowie rodziny skazanej. Zdrada męska nie była ścigana w jakikolwiek sposób.

Przygotowując tekst korzystałam:
A. Lisak "Miłość staropolska - obyczaje, intrygi, skandale"
B.Baranowski "O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach. Szkice z obyczajów XVII i XVIII wieku".
A. Chwalca "Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych"
P. Jasienica "Polska Piastów" i "Polska Jagiellonów"
M. Czuma, L. Mazan "To jest Kraków, mości książę!"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska