Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małopolska: polecieliśmy zrzucać lisom szczepionkę

Piotr Rąpalski
Załadunek szczepionki na lotnisku w Łososinie. Uniformy są konieczne, aby od lekarstw nie było czuć zapachu człowieka
Załadunek szczepionki na lotnisku w Łososinie. Uniformy są konieczne, aby od lekarstw nie było czuć zapachu człowieka Andrzej Banaś
W lasach Małopolski grasują wściekłe lisy. Weterynarze wysyłają przeciwko nim eskadry samolotów. Te nie mają jednak biednych zwierzątek bombardować, ale zrzucić im lekarstwo - szczepionkę ukrytą w karmie. Czworonogom trzeba pomóc, bo stały się niebezpieczne dla otoczenia. Zaraziły się prawdopodobnie od zwierząt emigrujących z zagranicy.

Lotnisko Areoklubu Krakowskiego w Pobiedniku Wielkim. Godzina 10. Wraz z pilotami Andrzejem Zalasińskim i Grzegorzem Olejnikiem szykujemy się do lotu. Polecimy najpierw na lotnisko w Łososinie, po drodze zrzucając mały ładunek szczepionki. Po wylądowaniu samolot zostanie doładowany. Następnie będzie latał nad terenami między Dobczycami, Limanową i Bieczem.

- Weźcie słuchawki, bo wam uszy od ryku silnika popękają - mówi Olejnik. A spadochrony? - Do takich lotów nie trzeba. Zresztą lecimy nisko, więc i tak by się nie otworzyły - z uśmiechem odpowiada pilot. Nie ma co. Pokrzepiające. Musimy ubrać białe kitle i rękawiczki. Uniformy są konieczne, aby szczepionka nie przeszła ludzkim zapachem. Gdyby tak się stało, lisy mogą wybrzydzać przy posiłku i akcja się nie powiedzie.

Zrzucać szczepionkę będą chłopaki z areoklubu. Zaczęli już załadunek. Lekarstwo popakowane jest w wielkie worki. Dawki przypominają kształtem kurki od kuchenki gazowej. - Nie możemy jeszcze startować. Czekamy na zgodę Wróżki - mówi Zalasiński. "Wróżka" to nie Cyganka ze szklaną kulą, ale ksywka człowieka w Łososinie, który sprawdza pogodę. To on daje zgodę na start. Zgoda jest. Możemy startować. Pakujemy się do jednosilnikowego samolotu transportowego AN-2. Daleko mu do nowoczesnego myśliwca.

- W pełni sprawny. Samoloty się nie starzeją, jak samochody - zapewnia Zalasiński. Mechanicy zaczynają kręcić śmigłem. Czyżbyśmy startowali "na popych"? - Chodzi o to, żeby olej spłynął. Z samolotem jak z kobietą, trzeba ją rozochocić - tłumaczy obrazowo Zalasiński. W centralnym miejscu samolotu znajduje się stolik z wyciętą dziurą w środku. Przez nią przechodzi rura, którą zrzuca się szczepionkę, a elektroniczny rejestrator melduje, ile jej wypadło. Zapinamy się pasami. Jesteśmy gotowi do startu.

Ryk silnika słychać nawet przez słuchawki. Strach je ściągać. Buchają kłęby białego dymu. Maszyna nabiera pędu. Trochę telepie, ale po paruset metrach łagodnie odrywamy się od ziemi. Lecimy. Zabudowania i drogi w Pobiedniku szybko się kurczą, a stawy w Przylasku Rusieckim zamieniają się w małe kałuże.

Samolot lekko kiwa się na boki, niczym łódka na Mazurach. Chłopaki rozpruwają worki ze szczepionką. Wykrzywia nam nosy. Lekarstwo bynajmniej nie pachnie wanilią. Bardziej zgniłą rybą. - Jeszcze jest zamrożone. Gdy się roztapia, zamienia się w rodzaj galarety. Wtedy dopiero śmierdzi - mówią nam piloci.

Rozpoczyna się zrzut. Kostki znikają w rurze mniej więcej z prędkością jedna na sekundę. Bywa, że nie wylądują w lesie, ale w terenie zabudowanym. Wiążą się z tym ciekawe opowieści. Kiedyś część ładunku spadła na lotnisko w Balicach. Była awantura, bo ktoś myślał, że rozpuszczona galareta to atak terrorystów. Innym razem do areoklubu dzwoniła zdenerwowana matka, której syn wyręczył lisy i schrupał śmierdzące "ciasteczko". Lotnicy uspokoili ją, że szczepionka jest niegroźna dla ludzi. Bywa też, że niektórzy szczególnie psioczą, kiedy choć jedna kosteczka wyląduje im na podwórku. Takie gospodarstwa piloci mają naniesione na mapę i omijają je szerokim łukiem.

Lecimy jakieś 150 km na godzinę. Nad miejscowością Sawa - ostry skręt i zmiana wysokości lotu. Żołądek w gardle, wątroba zastępuje płuco, a to spada w okolice kolana. Koszmar, a do tego lekarstwo zaczyna puszczać zapach. Pomocne są małe nawietrzniki. Razem z fotoreporterem łapczywie połykamy podmuchy świeżego powietrza. Szybownicy się śmieją.

20. minuta lotu. Fotoreporter zielony. Ja się jeszcze trzymam. Kolejny zakręt. Skręca nam brzuchy. Teraz ma być już prosto. Po 30 minutach lotu nadlatujemy nad lotnisko w Łososinie. Samolot zniża pułap. Pędząc, uderzamy o ziemię. Maszyna trzęsie nami, wściekle hamując. Wreszcie stoimy.
Na lotnisku w Łososinie czeka już potężny tir-chłodnia. Szczepionki leżą w temperaturze minus 25 stopni. Szybowcowi ładują 25 pudeł z preparatem. To jakieś 16 tys. dawek. - Teraz będziemy latać przez jakieś 4-5 godzin. Lecicie? - pyta Zalasiński. Szukając w Łososinie autobusu do Krakowa, patrzymy jak AN-2 odrywa się od ziemi i znów leci ratować lisy.

Brutalne zbrodnie, zuchwałe kradzieże, tragiczne wypadki. Zobacz, jak wygląda prawda o kryminalnej Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska