- Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że w Pana przypadku historia zatoczyła koło, bo wrócił Pan do klubu, z którego wyszedł do – że tam powiem – poważniejszego grania.
- Dokładnie. Jestem wprawdzie wychowankiem Skidzinia. Potem reprezentowałem barwy Górnika Brzeszcze, ale do Unii Oświęcim trafiłem rozpoczynając naukę w gimnazjum, w którym uczyłem się w klasie piłkarskiej. Od ostatniej klasy gimnazjum przeniosłem się do Gwarka Zabrze.
- Czy w Gwarku Zabrze udało się Panu zdobyć jakiś medal w młodzieżowych mistrzostwach Polski?
- Niestety. Dwukrotnie przegraliśmy walkę o mistrzostwo w makroregionie śląskim, więc niedane było mi walczyć o medale młodzieżowych mistrzostw Polski. Lepsze od Gwarka były Ruch Chorzów i Górnik Zabrze.
- Kolejnym klubem w Pana przygodzie z futbolem był występujący w II lidze Raków Częstochowa. Czy to dla Pana nie był najlepszy moment, żeby przebić się do wielkiej piłki, zwłaszcza że przyszło Panu pracować pod okiem Jerzego Brzęczka.
- Raków był moim pierwszym klubem po skończeniu wieku juniora. Można powiedzieć, że wiek młodzieżowca zazwyczaj jest dla zawodnika atutem, bo ktoś taki ma regulaminem zapewnione miejsce w składzie. Poza tym trenerzy często starają się właśnie do bramki ustawiać młodzieżowca, żeby w polu mieć tylko jednego takiego zawodnika. Jednak w moim przypadku trudno było przebić się do podstawowego składu częstochowian. W klubie z pieniędzmi się nie przelewało. Pamiętam pierwszy mecz w kadrze Rakowa. W jego składzie było dziecięciu wychowanków, w tym wielu młodzieżowców. Znacznie więcej niż tego wymagał regulamin. Zatem szkoleniowiec w bramce mógł postawić doświadczonego zawodnika. Taka już widać moja dola. Coś tam w Rakowie pograłem. Byliśmy bliscy awansu na zaplecze ekstraklasy. Jednak przegraliśmy baraż z Pogonią Siedlce gorszym bilansem bramkowym. Na wyjeździe zremisowaliśmy 1:1 natomiast na własnym boisku 2:2.
- Jak trafił Pan do trzecioligowych Karpat Krosno?
- Tydzień przed inauguracją piątego sezonu w Rakowie złamałem palec. Gdybym został, pewnie szansę walki o miejsce w podstawowym składzie miałbym od piątej albo szóstej kolejki. Działacze poszukali innego bramkarza, Macieja Mielcarza, co utwierdziło mnie w przekonaniu barw klubowych. Trafiła mi się oferta z Krosna, więc postanowiłem z niej skorzystać. Palec wyleczyłem w trzy tygodnie, więc szybko w nowym klubie mogłem grać na pełnych obrotach.
- Po udanej jesieni na trzecioligowych boiskach nie miał Pan ofert z wyższych lig?
- Mogłem wrócić do Częstochowy, bo skończyło mi się półroczne wypożyczenie. Prezes krośnian uparł się jednak, żeby mnie wykupić. Zgodziłem się, choć później mocno żałowałem tej decyzji. To był chyba moment, w którym mogłem się przebić do piłki na wysokim szczeblu. Niedługo potem Raków awansował na zaplecze ekstraklasy. Jednak nie to było najgorsze. Po pierwszym sezonie w Krośnie dostałem propozycję z Chojniczanki. Prezes zablokował mi transfer. Rok temu, właśnie zimą, przyszły oferty z Wisły Puławy i Pogoni Siedlce. Było podobnie. Pewnie, że w klubach zaplecza ekstraklasy musiałbym zacząć od ławki, ale miałbym przynajmniej szansę podjęcia walki o miejsce w wyjściowym składzie. Najpierw trzeba dostać szansę, żeby móc ją wykorzystać. Niestety, nie dostałem jej...
- Jednak w Krośnie wyrobił Pan sobie dobrą markę...
- Na pewno trzecioligowe boiska były dla mnie doskonałym poligonem doświadczalnym. Niezapomniane były dla mnie mecze przeciwko ekipom walczącym o czołówkę tabeli. Pamiętam, że przegraliśmy mecz w Lublinie z Motorem 0:1. W moim wykonaniu było to doskonałe spotkanie. Zacięte boje toczyliśmy z innymi ekipami z Podkarpacia, czyli Stalą Rzeszów i Resovią. Właśnie z Resovią nie udało mi się wygrać. Ten zespół wyjątkowo nam nie leżał.
- Jednak i z Karpat zdecydował się Pan odejść...
- Jak wiadomo, także klub z Podkarpacia dopadły problemy finansowe, więc - w czerwcu ubiegłego roku - w końcu za porozumieniem stron udało mi się rozwiązać umowę z Karpatami.
- Miał Pan szansę pozostania na trzecioligowym podwórku. Przecież na tym szczeblu występował inny oświęcimski klub, czyli Soła.
- Wydarzenia ostatnich kilku tygodni pokazują, że dokonałem dobrego wyboru stawiając na Unię, bo Soła w grudniu straciła strategicznego sponsora, więc zespół poszedł w rozsypkę. Oczywiście, że latem nikt tego nie był w stanie przewidzieć. Nie wybrałem Soły głównie dlatego, bo tam trener w bramce stawiał na młodzieżowca, więc byłbym skazany na siedzenie na ławce. Nie chciałem oglądać meczów z boku tylko dlatego, że nie jestem już młodzieżowcem. Jak już powiedziałem, będąc w tym wieku nie było mi dane czerpanie z tego tytułu profitów. Za Unią przemawiała znajomość kilku chłopców z czasów występów w grupach młodzieżowych na Legionów, czy potem w Gwarku, że wymienię Szymona Grzywę, czy Adriana Pietraszkę. Jednak głównym argumentem było przedstawienie mi przez prezesa perspektywicznego planu na przyszłość osadzonego w realiach finansowych. Wydaje mi się, że Unii nie grozi krach podobny do tego, jaki przechodzi obecnie sąsiad „zza miedzy”, czyli Soła.
- Jak ocenia Pan jesienny dorobek Unii, która po jesieni plasuje się na 4. miejscu w grupie zachodniej IV ligi piłkarskiej?
- Mamy dobrą pozycję wyjściową do ataku na fotel lidera i zarazem mistrzostwo. Jednak – jak już powiedziałem – w klubie nie ma ciśnienia na awans. Nie ma sensu tworzyć presji wyniku. To nie pomaga. Dopiero po zakończeniu sezonu spojrzymy w tabelę. Pierwszy wiosenny mecz zagramy u lidera, na Suchych Stawach. Dla mnie to będzie ważne spotkanie, bo w premierze jesieni, w Oświęcimiu, kontuzja wyeliminowała mnie z meczu przeciwko Hutnikowi, z którym przegraliśmy 2:5.
- Czy nie myśli Pan jeszcze o przygodzie z piłką na wyższym szczeblu?
- Chyba tylko z Unią, w trzeciej lidze, jeśli klub do tego dojrzeje. Nie mam już ochoty żyć „na walizkach”. Po zakończeniu rundy wiosennej, w czerwcu, zmieniam stan cywilny. Podjąłem pracę zawodową w kopalni Ziemowit. Pracuję z młodzieżą nie tylko w Unii, ale i Jawiszowicach. Rozwijam własną działalność gospodarczą związaną z wędkarstwem, czyli produkcją przynęt typowo karpiowych. Wędkarstwo jest moją pasją. Na boisku łapię piłki, a poza nim ryby. Mój rekord to schwytanie 20 kg karpia.