- Za jakiś czas obejrzymy obrazki z Krakowa i usłyszymy: „Tak wyglądały początki trenerskiej kariery Mariusza Wlazłego”?
- Jestem jeszcze czynnym siatkarzem i chciałbym na tym się skupić. Co będzie później, zobaczmy. Ale oczywiście nie wykluczam takiej ewentualności.
- W sobotę i niedzielę w hali Uniwersytetu Ekonomicznego poprowadził Pan treningi dla dzieci i młodzieży z gimnazjum.
- Jest i satysfakcja, i frajda. Z każdym miastem, każdym treningiem wszystko się rozwija. Chcemy wyprowadzić młodzież z domów, żeby odeszła od komputera, zaraziła się sportem, a przede wszystkim piłką siatkową. W tym momencie w Polsce są piękne obiekty, a jak ja zaczynałem przygodę z jakimkolwiek sportem, to nie mieliśmy boiska.
- Jest Pan z rocznika 83.
- Wydeptywało się trochę trawy, słupki robiło z dwóch bluz i grało w piłkę nożną. Teraz są nawet boiska do siatkówki plażowej, a ja musiałem jeździć trzydzieści kilometrów, żeby pograć na piasku. Czasy się zmieniły, infrastruktura poszła bardzo do przodu, a dzieci jakby się przystopowały. Gdyby te same warunki były dwadzieścia lat temu, to teraz mielibyśmy dużo więcej sportowców klasy światowej.
- Skąd pomysł na Kraków?
- Bo graliśmy tutaj Ligę Światową, jest publiczność siatkarska. Stwierdziłem, że jeżeli oprawa meczów tak fajnie wygląda poprzez doping kibiców, to są też adepci siatkówki. I się nie pomyliłem. Grupa była fantastyczna i to fantastyczne uczucie, jak setka dzieci nie przeszkadza sobie w tym, co robi, wie, co z czym się je. W Krakowie było naprawdę megafajnie.
- Chętnych do zajęć z Panem jest tak wielu, że potrzeba selekcji.
- Powiem szczerze, że ja za nią nie odpowiadam i to jest najlepsze, co mogę zrobić, bo nie miałbym serca kogoś odrzucić. Aczkolwiek jesteśmy przygotowani na pewną liczbę osób i nie możemy jej przekroczyć. Mamy dużo zgłoszeń. Na każdy dzień po około trzysta-czterysta, więc te dwieście-trzysta osób trzeba odrzucić. Miejsca są ograniczone, obiekty też posiadają swoją pojemność. Jakby to ode mnie zależało i znalazłbym obiekt Bóg wie jak wielki, to można by było zrobić trening i dla tysiąca osób.
- Ale wtedy chyba nie wszyscy otrzymaliby autograf.
- Tego nie przemyślałem (śmiech). Sądząc po kolejce, stwierdziliśmy z Kacprem (Piechockim, także siatkarzem Skry Bełchatów, również był w Krakowie - przyp.), że w pewnym momencie dzieci chyba się rozmnożyły. Najważniejsze, że chcą się bawić, a my im przy zabawie zafundowaliśmy troszkę lekcji siatkówki.
- Za treningami stoi „Fundacja Wlazłego”, której jest Pan prezesem.
- Mam pracowników, którzy radzą sobie z „papierologią”. Spełniam funkcję zarządzającą i wizerunkową, ale jak tylko mogę, staram się nad rzeczami formalnymi też siedzieć.
- Był już Kraków, Pana rodzinny Wieluń, za chwilę pora na Łódź, a potem imprezy będą odbywać się co roku?
Później będzie lipiec i trochę wolnego.
Rozmawiał Łukasz Madej