- Mchu raczej Państwo nie wymyślili...
- Oczywiście, że nie. Połączyliśmy jednak biotechnologię z m.in. nowoczesną technologią informatyczną.
- I stworzyliście wolnostojące konstrukcje - przypominające bilboardy - wypełnione właśnie mchem. To jakiś specjalny mech, czy taki, który rośnie w lesie?
- Od razu podkreślam, że nie jest to sztuczny ani genetycznie modyfikowany mech tylko naturalny. Sekret tkwi w tym, że z kilku tysięcy gatunków mchu został wyselekcjonowany taki, który ma największą zdolność pochłaniania pyłów. Działa to tak, że na jego powierzchni żyją bakterie, które rozpuszczają osadzające się na nich zanieczyszczenie powietrza i przetwarzają je w biomasę. Badania były prowadzone przez dziesięć lat na trzech niemieckich uniwersytetach m.in. w Dreźnie. I pokazały one, że te rośliny naprawdę mają niesamowite zdolności. A zespół, którego jestem członkiem, po prostu te wyniki tych badań - mówiąc ogólnie - skomercjalizował i wykorzystuje w praktyce.
- Ale sami ten mech hodujecie?
- Tak, mamy swoją fermę, na której on rośnie. Oceniamy, oczywiście na podstawie badań, że jedna produkowana przez nas konstrukcja wypełniona mchem, wysoka na cztery metry i szeroka na trzy metry, ma taką moc pochłaniania zanieczyszczeń powietrza jak 275 drzew. A przy tym zajmuje 99 proc. mniej miejsca.
- Ile takich konstrukcji musiałoby stanąć w Krakowie, żebyśmy odczuli faktyczną poprawę jakości powietrza?
- Szacujemy, że musiałoby takich konstrukcji stanąć ponad tysiąc. Zdajemy sobie sprawę, że to ogromna ilość, dlatego nie chodzi o to, aby traktować je jako główną metodę walki ze smogiem, ale jako jeden z elementów, połączony z innymi działaniami, takimi jak likwidacja pieców węglowych itd. Coraz więcej miast jest zainteresowanych naszymi urządzeniami. Stoją już m.in. w Oslo czy Paryżu, który również ma duży problem z zanieczyszczeniem powietrza. Najlepszym dowodem na skuteczność naszej metody, nie w warunkach laboratoryjnych, tylko fizycznie w terenie, będzie projekt dofinansowywany przez unię europejską. W jednym z europejskich miast, nie mogę jeszcze zdradzić w którym, ustawimy sześć naszych konstrukcji. A niezależny instytut badawczy będzie przez dwa lata mierzył, o ile zmniejsza się poziom zanieczyszczenia powietrza, dzięki mchowi pochłaniającemu pyły.
- Gdy ustawiona jest już w danym miejscu Państwa konstrukcja, to czy mech trzeba jakoś na co dzień pielęgnować?
- Mech generalnie nie czuje się najlepiej w przestrzeni miejskiej. Dlatego w środku całej konstrukcji znajdują się urządzenia, które mierzą, co się z nim dzieje i w razie konieczności nawadniają go lub odżywiają. Tak, by jak najlepiej pochłaniał pyły przez cały rok, również zimą.
- Z 27 zespołów, które brały udział w tegorocznym krakowskim Smogathonie - warsztatach, podczas których poszukiwane są sposoby na walkę ze smogiem - Państwa projekt został uznany przez ekspertów za najciekawszy. Czy padła jakaś deklaracja ze strony krakowskich urzędników, że są zainteresowani zakupem tych urządzeń?
- Konkretna deklaracja nie padła, ale jesteśmy w kontakcie. Bardzo bym chciała, by pojawiły się również w Polsce.
- Problemem może być cena. Jeden Państwa „pożeracz smogu” kosztuje ponad 100 tysięcy zł.
- To cena na dziś. Ale jesteśmy przekonani, że jeśli rozpoczniemy produkcję na większą skalę, to może być ona nawet o połowę niższa. Co więcej rozważamy nawet możliwość montowania w miastach naszych urządzeń za darmo. A zarabialibyśmy np. na udostępnianiu danych o zanieczyszczeniu powietrza, które też one zbierają.
- Jak właściwie trafiła Pani do „Green City Solutions”?
- Dość przypadkowo. Mając 18 lat - teraz mam 26 - wyjechałam na studia najpierw do Szkocji a potem do Hongkongu. Z wykształcenia jestem ekonomistką, ale zajmowałam się też m.in. kwestiami związanymi z procesami chemicznymi. Półtora roku temu wracając na święta do domu do Szczecina, leciałam przez Berlin. W samolocie poznałam chłopaka, który opowiedział mi, że jego znajomy architekt Dénes Honus prowadzi od 2014 r. z trójką swoich przyjaciół (wśród którym jest inżynier, biolog i informatyk) właśnie ten cały projekt. Nawiązałam z nimi kontakt, dwa miesiące później byłam już w Berlinie i dołączyłam do zespołu, który cały czas się rozwija i udoskonala stosowane rozwiązania.
Rozmawiał: A. Maciejowski