Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Między marzeniami a rzeczywistością

Marcin Biały
Grzegorz Michałowski
Pewnie mogłabym leżeć pod bambusami i nic nie robić. Mogłabym, ale nie wyobrażam sobie takiego życia. Nie chcę tak żyć. Nie żyjemy trzysta lat, życie jest ulotną, krótką chwilą - mówi Renata Gabryjelska w rozmowie z Marcinem Białym. To pierwszy wywiad, jakiego aktorka, dokumentalistka, udzieliła od 3 lat.

Jadąc dziś do Pani, w radiu usłyszałem piosenkę zespołu Perfect - "Co się stało z Magdą K.". Myślę, że wiele osób w ostatnim czasie też się zastanawiało - co się stało z Renatą Gabryjelską, co teraz robi, czym się zajmuje?
W mojej ulubionej piosence Perfectu - "Kołysanka dla nieznajomej", jest taka fraza - "Kiedy już masz dość zabawek mechanicznych, kiedy nie chcesz już śnić cudzych marzeń...". Po prostu w pewnym momencie zadałam sobie pytanie czego chcę, jakie są tak naprawdę moje marzenia. To się stało jakoś tak przed 30-stką.

Ale wcześniej była Pani często obecna w polskich mediach.
Dokładnie. To wszystko się zaczęło od momentu kiedy zagrałam w filmie Juliusza Machulskiego - Girl guide. Później zaczęłam grać w serialu Złotopolscy i tak trwało to nieprzerwanie przez siedem lat. Myślę, że trochę za długo.

Znudziła się Pani polskim showbiznesem?
Pewne rzeczy robiłam w sposób bardzo mechaniczny, to nie były moje pasje.

A co się zmieniło w Pani życiu od przeprowadzki do Krakowa?
W 2002 roku wzięłam ślub w Krakowie. To przyśpieszyło pewne sprawy. Podjęłam wówczas współpracę z programem telewizyjnym - Animals. Jeździłam po schroniskach, zaczęłam robić małe reportaże o adopcji i bezdomności zwierząt.

Wówczas zrobiła Pani swój pierwszy film - "Nibylandia".
To był dokument, reportaż. Zafascynowała mnie pewna pani spod Krakowa, z Harbutowic, która prowadziła schronisko dla bezdomnych psów, osoba z ogromnym sercem. Straciła dziecko i tę całą miłość przelała na zwierzęta.

Skąd u Pani zainteresowanie filmem dokumentalnym?
Lubię słuchać ludzi, obserwować. A dokument... - myślę, że to zawsze gdzieś we mnie siedziało.

Nie musiała Pani na początku udowadniać, że nie jest tylko piękną kobietą, ale także ma Pani coś ciekawego, atrakcyjnego do przekazania innym?
Bardzo dużo pracowałam nad tym przez swoje kolejne filmy. Po "Nibylandii" starałam się szukać i pokazywać bohaterów, którzy są odbierani stereotypowo, np. bezdomnych. Zawsze ciekawili mnie ludzie wymykający się jednoznacznym i prostym ocenom.

Wtedy też nakręciła Pani film dokumentalny - "Janek".
Tak. Jeżdżąc pociągami między Krakowem a Warszawą poznałam krakowskiego pucybuta - Janka. Przez prawie rok obserwowałam go. Rozmawiałam z nim, chodziliśmy na kawę. Czasami on ją postawił, czasem ja. Zachwyciła mnie w nim radość życia. Zobaczyłam kogoś, kto ma pasję. Ze swojego zawodu uczynił rodzaj kunsztu. Po jakimś czasie zapytałam go, czy zgodzi się, abym zrobiła o nim film.

Co Janek na to?
Przestraszył się i zniknął. Chodziłam później po dworcu przez parę tygodni, szukałam go. Zostawiałam wiadomości w kioskach z gazetami, u pań sprzedających precle. Już prawie straciłam nadzieję. Aż któregoś dnia udało się go złapać. Poszliśmy do knajpy dworcowej i powiedział, że boi się, ale przekonałam go. Zaufał mi.

Nie bała się Pani, że może go skrzywdzić? Przyszła Pani do niego z całkiem innego świata. Piękna kobieta, była modelka, żona Stanisława Tyczyńskiego, i Janek, który nie ma domu.
Znaliśmy się już od roku. Nie byłam kimś obcym, szukającym sensacji. Poza tym mieliśmy dużo wspólnych cech. Wtedy ja też byłam gdzieś zawieszona między budową nowego domu w Krakowie a starym życiem w Warszawie. Między marzeniami a rzeczywistością. Ten film był po części opowieścią o mnie w tamtym czasie.

Janek obejrzał film?
Kiedy skończyłam film, to zniknął. A był przecież dla mnie najważniejszym widzem. Myślałam też, że film jakoś mu pomoże, że uda się pozyskać dla niego fundusze, aby Janek wreszcie miał mieszkanie. Ale Janka nie było.

Lecz w końcu się odnalazł.
Po paru miesiącach zaproszono mnie do Gdańska na festiwal filmów poświeconych bezdomności. Gdzieś przed Gdańskiem pociąg się zatrzymuje i nagle słyszę jego głos - "Dzień dobry, buciki przeczyścić". Wybiegam z przedziału i mówię do niego - "Janek, właśnie jadę pokazywać film o tobie. Czy pojedziesz ze mną go zobaczyć?". Kiedy siedzieliśmy w sali kinowej pełnej ludzi, oglądaliśmy film, to serce mi waliło jak młot. Bałam się jak on to odbierze, czy go nie zawiodłam. Kiedy zapaliły się światła zobaczyłam, że po twarzy płyną mu łzy. Też się popłakałam. Wtedy sobie pomyślałam, że to jest ten moment, dla którego warto właśnie to robić, że to jest to.

Nadal Pani uważa, że to jest to?
Za pięć lat może będę już w innym punkcie, cały czas mam świadomość upływającego czasu. Dobrze byłoby, żeby coś po człowieku małego zostało. Nie tylko w takim sensie jak rodzina, dzieci. To jest bardzo ważne. Ale jeśli można, to warto też zbudować coś trwalszego.

Spotkałem się z opiniami, że Pani łatwiej robić dokumenty, dlatego, że ma Pani znanego, bogatego męża, że to zwykły Pani kaprys.
Jasne, że mam wsparcie ze strony męża. Jednak zainteresowałam się filmem wcześniej zanim znalazłem się w Krakowie. Zaczęłam się też uczyć, żeby ktoś mi nie powiedział, że zajmuje się czymś nie mając wykształcenia. To była Warszawska Szkoła Filmowa, a później Mistrzowska Szkoła Andrzeja Wajdy. Od 7 lat to robię. Na pewno nie jest to kaprys.

Spotyka się Pani z takimi opiniami?
Już się do tego przyzwyczaiłam. Po prostu robię swoje. Od tego się nie ucieknie. Taka niestety jest ludzka natura i nasza polska cecha narodowa. Jestem na początku swojej drogi, ale już coś za mną stoi, 2 dokumenty, krótki metraż fabularny. Dostałam kilka nagród, które też świadczą o mojej pracy.

Ale ma Pani też wsparcie finansowe ze strony męża?
Projekty, którymi zajmuje się Staszek, są kompletnie poza moim zasięgiem. Moje realizuję za kilka tysięcy złotych. Sama pozyskuję pieniądze na swoje projekty. Podobnie jak inni początkujący dokumentaliści.

Za ostatni Pani film - "Pogodna" dostała Pani nagrodę - "Małego Jantara", w Koszalinie. O czym on opowiada?
To historia przede wszystkim o relacji dwóch kobiet, 90-letniej mamy i 60-letniej córki. Mieszkają w małym mieszkanku w Krakowie i mają wspólną pasję. Prowadzą zespół taneczny, w którym występują starsi ludzie. Tańczą, śpiewają, jeżdżą po sanatoriach, domach opieki społecznej, szpitalach w Małopolsce. Dają dużo pozytywnej energii innym starszym ludziom.

Skąd zainteresowanie taką tematyką?
Trafiłam do domu kultury, gdzie zobaczyłam starych ludzi, którzy mają niesamowitą energię. Mogliby się położyć w łóżku, a oni jeżdżą, skaczą po scenie, tańczą. Są uśmiechnięci. Dzięki temu dostają nowe życie. Zobaczyłam inną starość. Pogodną.

A decyzja o wyborze takiego zajęcia również daje Pani tyle energii?
Oczywiście. Poza tym, że kręcę, to zajęłam się także montażem. Montuję filmy dokumentalne, krótkie metraże fabularne, koncerty, teledyski. Pewnie mogłabym leżeć pod bambusami i nic nie robić. Mogłabym, ale nie wyobrażam sobie takiego życia. Nie chcę tak żyć. Nie żyjemy trzysta lat, życie jest ulotną, krótką chwilą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska