Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość mierzona zegarem

Halina Gajda
Halina Gajda
fot.halina gajda
Józef Robak, gorliczanin, znalazł na strychu stary zegar z Amorem na oprawie. Niegdyś należał do jego babci, która do śmierci nie rozstawała się z nim nawet na chwilę. Okazało się, że kryje historię miłości.

Zegar dziadka Adama ma ze dwadzieścia centymetrów wysokości. Nie więcej. Jest ani ładny, ani brzydki. Płaski. Wchodzi pod pachę jak damska torebka. - Nieraz zachodziłem w głowę, co takiego widziała w nim babcia, że nosiła go przy sobie jak najdroższy talizman. Nie rozstawała się z nim, gdy szła spać ani gdy gotowała obiad. Ani nawet wtedy, gdy modliła się cichutko lub odpoczywała - opowiada Józef Robak, gorliczanin. - Nasłuchiwała tykania. Gdy słabło, nakręcała leciwą już sprężynę - dodaje. Babci Tekli już nie ma. Zegar wciąż tyka, opowiadając swoją historię...

Gorąca, tatarska miłość, ale ze śmiercią w tle
Wieś Kocudza. Gdzieś na obecnej Lubelszczyźnie. Jest koniec XIX wieku, to ziemie pod rosyjskim zaborem i to car miał ostatnie słowo we wszystkich sprawach. Osiedlili się tu potomkowie Tatarów, a w pobliskim Konstantowie - rdzenni Polacy. Mieszkańcy obu wsi z trudem się tolerowali. Nie było dnia, by ktoś kogoś nie zaczepił, nie potraktował nożem. Śmiertelne ofiary sąsiedzkich porachunków były na porządku dziennym. To tu zaczyna się historia niezwykłej miłości Adama Sowy i Tekli.

- Dziadek pochodził z Konstantowa, babcia z Kocudzy. Czy była Tatarką? Być może tak, ale nie ma co do tego pewności. Była naprawdę piękną kobietą - opowiada pan Józef. - Gdzie się spotkali, też nie wiem. Zresztą babcia nigdy o tym nie wspominała. Musieli bardzo się w sobie zakochać, skoro zdecydowali o ślubie - ciągnie dalej.

Poza rodziną wybranki, musiał przekonać do siebie jeszcze tatarskich kawalerów z Kocudzy, którzy swoich dziewczyn strzegli jak oka w głowie. - Babcia opowiadała, że robili to zazwyczaj za pomocą noża i bitki, z której absztyfikant z rzadka uchodził z życiem. Miał szczęście, gdy skończyło się tylko na siniakach i połamanych kościach - dodaje.

Tekla i Adam pobrali się w 1898 roku, zamieszkali w Konstantowie. Niedługo potem na świat przyszedł ich syn Jan. Bieda aż piszczała. W głowie Adama urodziła się myśl, by wyjechać za chlebem do Ameryki. - Długo o tym rozmawiali, zanim zdecydowali o jego wyjeździe. W końcu jednak nadeszło rozstanie - mówi.

Wystarczyło dostać się doaustro-węgierskiej Galicji i dalej do Prus, by droga na świat stanęła otworem. Cel - port w Hamburgu. Z Oświęcimia, gdzie kupił kartę okrętową, to około tysiąc sto kilometrów. - Tacy jak Adam nie mieli zazwyczaj grosza oszczędności, o bilecie kolejowym nie było więc mowy. W drogę wybrał się pieszo - zaznacza Józef Robak.

Jakimś cudem dziadek Adam uniknął aresztowania, deportacji i niecałe dwa miesiące od chwili, gdy wyszedł z domu, stanął na mitycznej amerykańskiej ziemi - bez kwalifikacji, znajomości języka, z tobołkiem pod pachą i wielkimi nadziejami.

Za przeczytanie listu należy się osełka masła
Tymczasem babcia Tekla próbowała związać koniec z końcem. Zajęła się uprawą lnu. - Niestety, tylko do pewnego etapu, bo do przędzenia był bowiem potrzebny warsztat tkacki. Wówczas taki we wsi był tylko jeden - tłumaczy pan Józef. Wielkie musiała mieć więc nadzieje, gdy siedem miesięcy po tym, jak dziadek Adam wyszedł z domu, dostała od niego list. Nieważne było, że nie potrafiła czytać.

Czuła, że w liście nie ma nic złego, że ukochany żyje. Przytuliła kartkę do serca i tak poszła spać. Rankiem zaś, gdy tylko słońce wzeszło, zabrała się za robienie masła. - Musiało być idealne, najlepsze na świecie. Uformowane jak żadne inne wcześniej. Przecież miało być zapłatą za przeczytanie listu - snuje opowieść. Otworzyła też list - była w nim drobno zapisana kartka i banknot o nieznanej wartości. Jedynym w Konstantowie, który potrafił czytać, był ksiądz. Parafianie rzadko prosili go o pomoc, bo zazwyczaj za przeczytanie żądał banknotu, który przychodził w liście. Wybrała się więc do rodzinnej Kocudzy. - Poszła do bakałarza. Wręczając mu osełkę masła, poprosiła, by przeczytał jej wieści do męża.

Amerykański majątek - krosna i zegar
Dziadek starał się, by jej nie martwić - pisał oględnie, że praca ciężka, że tęskni, ale daje radę. Listy przychodziły jeszcze potem kilkakrotnie. W każdym - banknot. - Babcia opowiadała, że trzy takie wystarczyły na kupno warsztatu tkackiego. Nie wiemy, o jakiej wartości banknoty chodziło - tłumaczy Józef Robak.

Radość z polepszenia bytu nie trwała długo. I wojna światowa wisiała w powietrzu. Któregoś dnia na podwórku Tekli pojawili się mierniczy, którzy wytyczali drogę dla wojska. Gdy dowiedzieli się, że gospodarz jest w Ameryce, poradzili kobiecie, by został za granicą, bo w kraju nic dobrego go nie czeka. Babcia czym prędzej, znowu z pomocą bakałarza, napisała depeszę do męża. List niestety minął się z Adamem, który nie dorobiwszy się majątku, stęskniony, wybrał się w podróż powrotną do domu. Dla babci w prezencie wiózł zegar z motywem Amora trzymającego w ręku łuk ze strzałą.

Na rozkaz cara koleją do Władywostoku
Tydzień po powrocie, w ich domu pojawili się żołnierze carscy. Rozkaz był bezlitosny - mężczyźni idą do wojska. Dziadek miał wtedy niewiele ponad czterdzieści lat. Trafił do 4. Syberyjskiej Dywizji Piechoty, a z nią do Sankt Petersburga, skąd koleją transsyberyjską pojechali do Władywostoku. Docierały do niego tylko pomruki wojny. Tak było do 1917 roku, gdy wojska carskie zostały zaatakowane przez Armię Czerwoną. - Dziadek, wiedział, że gdy bolszewicy wkroczą, nie czeka go nic innego, jak śmierć - opowiada. - Gdy tylko nadarzyła się okazja, opuścił wojsko. Zaczął uciekać na zachód, do domu - dodaje pan Józef.

Dziadek Adam uciekał razem z grupą. Wspólnie z nim w podróż przez 11 tysięcy kilometrów, poza żołnierzami, wyruszyli też potomkowie zesłańców styczniowych. - Trudno mi sobie wyobrazić ten marsz. Był koniec 1917 roku, zima. Temperatury poniżej pięćdziesięciu stopni Celsjusza były na porządku dziennym. Tajemnicą pozostanie, jak pokonywał wielkie syberyjskie rzeki. Być może wykorzystał sytuację, że skuły je lody - zastanawia się pan Józef.

Jak rozłożył trasę, zważywszy, że od Władywostoku do Polski piechur musi pokonać ponad tysiąc trzysta potoków, strumieni, ale i ogromnych rzek, takich jak Ussuri, Amur, Tom, Kirkut, Oka, Jenisej, Ob, Irtysz, Kama i Wołga, do dzisiaj nie wiadomo.

[b][b]Amor, który odmierzał godziny do spotkania
Z wędrówki dziadka wiadomo tyle, że dystansu pierwszych trzystu, co najwyżej czterystu kilometrów, nie przetrwało kilkudziesięciu najsłabszych, a pewnie i najstarszych piechurów. Swoimi ciałami zaznaczyli ten tragiczny szlak. - Ucieczka z armii była możliwa właśnie wtedy, bo wówczas nastał czas zmian w Rosji - mówi pan Józef. - Przede wszystkim dlatego, że carat upadł, a bolszewicy nie umocnili jeszcze swojej władzy. Bałagan administracyjny pozwalał przemknąć się pojedynczym osobom - tłumaczy.

Wiadomo i to, że dziadek ze swoimi towarzyszami, po drodze, najpewniej w Czelabińsku, w opuszczonym posterunku policji znalazł... okazałą rzepę. Podzielili ją sprawiedliwie na... sześć części. - Tylu ich bowiem zostało po pokonaniu siedmiu tysięcy kilometrów - tłumaczy Józef Robak.

Dziadek Adam dwie zimy musiał przeczekać w osadach w okolicach Irkucka, a potem Wołgogradu. Do celu dotarł w czerwcu 1919 roku. - W marcu 1920 roku Tekli i Adamowi urodziła się córeczka Marianna, moja mama - mówi cicho pan Józef. Doświadczenia, które los mu sprawił, zostawiły w nim trwały ślad, również na zdrowiu. - Dziadek zmarł w 1937 roku - opowiada pan Józef. - Przy pracy, osunął się na ziemię - dodaje.

Po śmierci męża Tekla jakby ucichła. Ciągle jednak odwracała oczy w kierunku parapetu i zegara. Wyglądało, jakby miała umowę z dziadkiem: miał zatrzymać zegar w jej godzinę - miała się nie martwić, być przygotowana na tak wyczekiwane spotkanie w tym innym świecie. Pan Józef znalazł zegar przypadkowo, podczas porządków. Leżał pośród szpargałów. Zaniósł go do zegarmistrza. - O dziwo, stosunkowo łatwo dał się naprawić - mówi z uśmiechem. - Teraz odmierza czas dla mnie - dodaje.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska