Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Akordeon ocalił go od śmierci w komorze gazowej Auschwitz

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. halina gajda
Pośród rodzinnych pamiątek gorliczanin Józef Robak ma akordeon. Okazało się, że instrument kryje niezwykłą historię - dzięki niemu w czasie wojny jego ojczym ocalił życie w obozie zagłady.

- Masz, zagraj - miał powiedzieć obozowy kapelmistrz do Aleksandra Kwaśnika, trzydziestoparolatka z Majdanu Golczańskiego. Ze stosu instrumentów - fletów, skrzypiec, trąbek, gitar, bałałajek - wyciągnął akordeon i wręczył roztrzęsionemu mężczyźnie. Ten założył szelki, pomyślał chwilę i zaczął grać. Początkowo drżące palce z trudem trafiały we właściwe klawisze i guziki, jednak z każdą chwilą dźwięki były coraz płynniejsze, a muzyka skoczniejsza. Kapelmistrz przerwał mu. Stanowcze „od dzisiaj grasz z nami” brzmiało jak rozkaz, od którego nie ma odwołania. Młody mężczyzna jeszcze nie wiedział, że tych kilka taktów uratowało go przed pewną śmiercią. Przed komorą gazową.

Najpierw przesłuchania, potem obóz w Majdanku

Józef Robak, gorliczanin, co jakiś czas próbuje sięgać po spory instrument, który na co dzień stoi w kącie pokoju, jednak nie ma złudzeń.
- Wirtuozem nie jestem - zastrzega. - Ba, nawet do początkującego akordeonisty jest mi daleko. Muzyką nie uratowałbym swojego żywota - zamyśla się.

Akordeon, własność ojczyma, jest namacalnym dowodem, jak przewrotne scenariusze potrafi pisać los.
- Ojczym urodził się w 1915 roku, we wspomnianym już Majdanie Golczańskim. Malutka wieś nieopodal Niska, otoczona lasami, była w czasie wojny doskonałym schronieniem dla partyzantów - opowiada rodzinną historię. Doskonale wiedział o tym okupant. Niemieckie brygady wpadały do wsi nad ranem, gdy większość, zmęczona całonocnym czuwaniem, zasypiała. Nie mieli litości - palili zabudowania, strzelali do każdego. Taki los spotkał rodziców Aleksandra.
- Zginęli przed własnym domem, zanim tak naprawdę przekroczyli jego próg - dodaje cicho Józef Robak.

Stanisław, brat Olka, ukrył się w stawie, z oddali patrzył na to, co działo się na podwórzu. Serce podpowiadało mu, żeby ruszyć z pomocą, ale rozum mówił: siedź cicho, oni już nie żyją, ocal choć siebie. Hitlerowcy złapali natomiast Olka. Wsadzili do samochodu i zawieźli do Niska na przesłuchanie. Chcieli się dowiedzieć, kto zwerbował młodego chłopaka do partyzantki, kogo on sam wciągnął do ukrytej walki. Kwaśnik nigdy nie mówił, jak wyglądały te rozmowy. Ze strzępków zdań, uwag wypowiedzianych szeptem, pojedynczych słów, można się było tylko domyślać jego tragicznych doświadczeń. Ich fizyczne skutki odczuwał do śmierci. Nigdy też nie wspominał, co dokładnie powiedział Niemcom - bliscy wiedzą tylko tyle, że owszem, zdradził, ale tylko tych, którzy już nie żyli. Tylko im nie mógł zrobić już krzywdy.
- Nie wiemy, jak dalece Niemcy uwierzyli w zeznania ojczyma. Wsadzili go jednak do transportu, który jechał do obozu koncentracyjnego w Majdanku - wspomina dalej gorliczanin.

Tych kilkadziesiąt osób, które jechały razem z nim, zdawało sobie sprawę, gdzie i po co jadą.
Samochód zatrzymał się na chwilę przed obozową bramą. Gdy ją przekroczył, wszyscy wiedzieli, że ich życie wisi na włosku.

Kapelmistrz, który szukał muzyków do orkiestry

Aleksander Kwaśnik był więźniem w Majdanku przez blisko rok. Niemcy rozpoczęli ewakuację obozu 1 kwietnia 1944 r. W miarę napływających wiadomości o zbliżaniu się frontu wschodniego hitlerowcy wywozili kolejne grupy więźniów do obozu w Auschwitz. Z dokumentów zgromadzonych w obozie w Majdanku wynika, że Kwaśnika spotkał ten sam los. To najprawdopodobniej w Auschwitz trafił do obozowej orkiestry.
- Ojczym nigdy nie chciał wracać do trudnych dla niego wspomnień. Jeśli już coś mówił, to chaotycznie, bez jakichkolwiek szczegółów. Jakby nie chciał, abyśmy czegokolwiek się dowiedzieli - opowiada Józef Robak.

Nie wiadomo, gdzie Kwaśnik nauczył się grać. Majdan Golczański to malutka wioska. Owszem, w większych wsiach były nawet orkiestry, ale w takich jak Majdan był co najwyżej jeden grajek. Tak czy owak, Olek zagrał przed bramą Auschwitz. Kapelmistrzowi musiało się spodobać, bo kazał mu dołączyć do orkiestry. Od tej pory, młody mężczyzna przez całe dnie muzykował, a na noc wracał do celi, do innych współwięźniów. - Tragiczny żart losu, paradoks, od którego cierpnie skóra. Bo jak inaczej to nazwać - mówi Józef Robak.
- Przecież zdarzało się, że ojczym wieczory spędzał z ludźmi, którym potem grał w drodze na śmierć - mówi cicho.

Pobyt w obozie nie trwał długo, w lipcu 1944 roku bowiem rozpoczęła się sukcesywna wywózka więźniów w głąb Rzeszy. Z tego, co udało się ustalić Robakowi, Aleksander Kwaśnik najprawdopodobniej trafił do obozu w Dachau. Niedługo potem dotarli tam Amerykanie, którzy oswobodzili obóz.

Małżeństwo z rozsądku za wielką wodą

Tu rodzinna historia zatoczyła kolejne koło, na emigracji bowiem Olek Kwaśnik spotkał Bogdana Sowę.
- To był taki przybrany syn mojego dziadka Adama Sowy. Po prostu chłopak jako kilkulatek stracił rodzinę. Plątał się po wsi, był dzieckiem, więc nie za bardzo sobie radził z codziennością. Dziadkowi nie dawało to spokoju, uznał, że chłopakowi trzeba pomóc - opowiada Józef Robak.

Mieszkali w Konstantowie, gdy w 1942 roku sołtys wsi został zobowiązany do znalezienia grupy mężczyzn do pracy w Niemczech. Wyznaczył jakiegoś młodego ojca. Gdy ten wpadł w panikę, że nie zostawi domu, Bogdan zgłosił się na ochotnika, że pojedzie za niego. I tak się rzeczywiście stało. Wojnę przeżył więc w Niemczech. Potem zaś wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Zakotwiczył się w niewielkim miasteczku North Tonawanda nad Niagarą, tym samym, do którego przyjechał Olek Kwaśnik.

- Bogdan był kuzynem mojej mamy. Gdy w 1977 roku zmarł tata, dostała zaproszenie za ocean. Przybita śmiercią męża, pojechała. Tam poznała Olka - opisuje szczegóły.

Czy do ślubu z Polakiem pchnęła ją wielka miłość, czy po prostu rozsądek: ślub dawał możliwość pozostania w USA - nie wiadomo. Faktem jest, że związała się z Olkiem. Może nie był mężem z marzeń, ale dawał jej poczucie bezpieczeństwa, szanował.
- Kwaśnik zmarł w 1986 roku. W jednej z paczek mama przesłała mi akordeon - mówi dalej.

Instrument, wielki niczym mebel, zajmuje ważne miejsce w domu. Kto wie, może kiedyś znajdzie się ktoś, kto będzie chciał pójść w muzyczne ślady jego przypadkowego właściciela.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska