18 osób na jedno miejsce dermatologii i ponad 10 osób na ortodoncję – tak było w jesiennym postępowaniu kwalifikacyjnym na miejsca rezydenckie w Małopolsce (ostatnim, którego wyniki są już w pełni znane). Nikt z młodych lekarzy nie był zainteresowany angiologią, chirurgią klatki piersiowej, chorobami płuc dzieci czy też medycyną ratunkową. Niewielka jest także popularność m.in. geriatrii, hematologii, neonatologii czy patomorfologii - mimo, że są to dziedziny priorytetowe (to znaczy, że rezydenci, którzy je wybiorą, mają wynagrodzenie wyższe o kilkaset złotych). To właśnie lekarze tych specjalności są obecnie najpotrzebniejsi w systemie ochrony zdrowia w Polsce zarówno w szpitalach jak i Podstawowej Opiece Zdrowotnej. Jak podkreślają medycy również polityka MZ nie wystarczająco preferuje zdobywanie tych specjalizacji.
- Młodzi lekarze traktują czas specjalizacji jako inwestycję w siebie. Wybierają dziedziny, które będą mogli praktykować poza szpitalem – tłumaczy dr Marcin Mikos, zastępca dyrektora Szpitala Specjalistycznego im. J. Dietla w Krakowie.
Tak jest m.in. z dermatologią, która nie da się ukryć, że jest specjalizacją dochodową zwłaszcza jeśli chodzi o medycynę estetyczną, która staje się coraz popularniejsza nie tylko wśród kobiet, ale również wśród mężczyzn.
- To specjalizacja przede wszystkim ambulatoryjna, nie wiąże się z nocnymi dyżurami, trudniej też o błąd medyczny. Dermatologia zawsze cieszyła się popularnością, ale nie możemy być naiwni, medycyna estetyczna aktualnie magnesem, który przyciąga młodych lekarzy - zauważa dyrektor jednego z krakowskich szpitali.
Na ten sam problem zwraca dr Lech Kucharski.
-To, że najwięcej chętnych jest na specjalizacje bardziej dochodowe i obarczone mniejszą odpowiedzialnością, to trend ogólnoświatowy. Dlatego lekarze tuż po studiach poszukują specjalizacji w węższych dziedzinach medycyny, które zapewniają szybką samodzielność i możliwość prowadzenia własnej praktyki. Inaczej jest ze specjalizacjami, które wymagają dużego nakładu nauki, zaplecza szpitalnego np. sal operacyjnych, tu proces osiągania samodzielności jest zdecydowanie wydłużony w czasie i bardziej skomplikowany - zauważa dr Lech Kucharski.
Młodzi lekarze nie chcą terminować u królowej
Niepokojące jest natomiast małe zainteresowanie dziedzinami najpotrzebniejszymi. Mimo iż w naszym województwie najwięcej – bo aż 394 miejsc (35 z puli MZ oraz 359 z puli pozarezdenckiej) – przyznano lekarzom, którzy chcieliby zostać internistami, czyli specjalistami chorób wewnętrznych, to ostatecznie na jedno miejsce na internie było raptem 0,08 zgłoszeń.
- To bardzo trudna specjalizacja. Mówi się, że internista musi wiedzieć najwięcej i być przygotowany na każdą ewentualność, a nie idzie za tym ani wynagrodzenie, ani warunki pracy, ani prestiż. Niestety wśród wielu ludzi wciąż pokutuje, przekonanie, że internista to lekarz bez specjalizacji – dodaje dr Kucharski.
Tymczasem nie bez powodu interna nazywana jest królową medycyny.
- Internista zajmuje się diagnozowaniem i leczeniem schorzeń praktycznie wszystkich układów w organizmie człowieka. To on często stawia pierwszą diagnozę i współpracując ze specjalistami wąskich dziedzin medycyny prowadzi leczenie pacjenta z wieloma schorzeniami, monitorując jego stan i czuwając nad bezpieczną farmakoterapią – tłumaczy dr Kucharski.
Ale młodzi lekarze nie chcą terminować u królowej, bo nie widzą perspektyw i ścieżki kariery. Stąd kłopoty z kadrą na istniejących jeszcze oddziałach. Jak alarmują specjaliści, internistów wykluczono z samodzielnego funkcjonowania w Podstawowej Opiece Zdrowotnej a to dawało zdecydowanie korzystniejsze możliwości dalszej pracy po zakończeniu zatrudnienia w szpitalu.
- - Za kilka lat zabraknie lekarzy tej specjalności. Kto będzie pracował w oddziałach internistycznych czy w szpitalnych oddziałach ratunkowych? Gdyby nie medycy, którzy mają uprawnienia emerytalne, ale chcą jeszcze pracować, już teraz wiele oddziałów mogłoby przestać istnieć. W jesiennym naborze w szpitalu, w którym pracuję specjalizację z interny rozpoczął tylko jeden lekarz– alarmuje dr Kucharski.
Kolejne nabory rezydentów pokazują, że dziedziny jeszcze niedawno uznawane za prestiżowe czy elitarne, dziś stają się passe.
Tymczasem z danych przedstawionych w najnowszych mapach potrzeb zdrowotnych przygotowywanych przez resort zdrowia wynika, że w Małopolsce zawód wykonuje ok. 10 tys. lekarzy specjalistów. Połowa z nich przekroczyła już 52. rok życia, a ponad 14 proc. jest w wieku emerytalnym i zamiast przyjmować pacjentów, mogłoby odpoczywać od pracy.
