https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Moja kryzysowa narzeczona

Marcin Kaczmarek
Piotr Król
Praca nagrodzona w IV edycji Konkursu im. Macieja Szumowskiego na reportaż "Polska zza siódmej miedzy" - "Kryzys. Historie dramatów i zwycięstw"

Niedziela, więc na obiad powinien być schabowy. - Do tego koniecznie surówka z kapusty i ziemniaki polane tartą bułką - pani Marecka. - To dosyć pretensjonalne - pan Marecki. - Takie obiady jadłam w domu. - Mój syn nie będzie jadł jak przeciętny Polak w bloku!

Przeciętnymi Polakami nie są choćby ze względów finansowych. Zjedzą dziś sandacza w sosie miętowo-cytrynowym. Ale już od sąsiadów z nowobogackiej podwarszawskiej dzielnicy się nie wychylają. Ot, czterdziestoczteroletni pan Marecki, z młodszą o dwadzieścia lat, i piękną jak sen, panią Marecką oraz dwuletni Kacper, z którym pan Marecki co sobotę chodzi na basen. Ona urodziła mu go trzy miesiące przed ślubem. On jest biologicznym ojcem. Ona… nie jest biologiczną matką.

Najlepsze naczynie
Lekarze podkreślali, że najważniejsze jest, by prowadziła zdrowy tryb życia, nie paliła, nie piła, sam wygląd nie jest tak ważny. Przy zapłodnieniu in vitro dziecko nie odziedziczy żadnych genów po kobiecie, która będzie nosiła je w łonie. Ale Dawid Marecki i tak pierwszą selekcję prowadził na podstawie nadesłanych zdjęć. Na Halinę Kowalską wybór padł właściwie po pierwszym przestudiowaniu zgłoszeń.
- Nie chcieliśmy sami przed sobą używać tego słowa, ale to było jak casting. Na tym stole - tu wskazuje wielki drewniany mebel - położyliśmy dziesięć zdjęć i krótki opis, który każda z kobiet umieściła w mailu.
- Casting na najlepsze naczynie dla swojego dziecka? - Nie, wtedy postrzegałem to inaczej. Marzyliśmy o potomku, nasze marzenia się spełniały. Halina potrzebowała pieniędzy. Wszyscy mieli być zadowoleni. - I co, byli? Marecki wzdycha głęboko. - To nigdy nie jest takie proste.

Kopciuszek bierze ślub
Halina zanim została panią Marecką była surogatką, czyli matką zastępczą. Zanim została surogatką była szwaczką w jednym z łódzkich zakładów. Zanim została szwaczką doglądała świń na ojcowskim gospodarstwie.
- I wbrew pozorom to był chyba najlepszy okres mojego życia - mówi, siedząc z równo złożonymi kolanami w przestronnym salonie z gigantyczną plazmą, tapicerowanymi czarną skórą meblami i imponującym barkiem dobrych alkoholi.

- Jak to? Żyjesz w luksusie, przecież Twoja historia to historia Kopciuszka. - Na wsi wszystko było prostsze, byłam beztroską dziewczyną bez balastu doświadczeń. Marzyłam o znalezieniu księcia z bajki, miłości i ślubie w cudnej sukni.
Chwilę wcześniej, gdy oprowadzała mnie po domu, widziałem na komódce jej ślubne zdjęcie. Halina moment przed zostaniem panią Marecką, błyszczała u boku przyszłego męża. Piękna kobieta w pięknej sukni uchwycona na kawałku papieru który udowadnia, że marzenia mogą się spełniać.

- Zdjęcia w magazynach kłamią, to zdjęcie także - mówi pozbawiając złudzeń. - To część iluzji, którą stworzyliśmy dla Kacpra. Na zdjęciu jest ślub, suknia, ale nie można sfotografować miłości. A to nie był ślub z miłości… No może z miłości do Kacperka.

Pierwsza pani Marecka
Dzień Wszystkich Świętych, rodzinna wizyta na grobie cioci Ani. Mały Kacper z zaciekawieniem ogląda niesiony przez siebie znicz, tuż za nim idą Dawid i Halina Mareccy. Chłopiec jest jeszcze zbyt mały, by podejrzane mogły mu się wydać daty na nagrobku. Anna Marecka, rocznik jego ojca, zmarła dwa miesiące przed jego narodzinami. Zresztą jakie podejrzenia można wysnuć wobec ciotki? Nikt mu nigdy nie powie, przynajmniej tak się zarzekają, że kobieta która tam leży była żoną jego ojca i że miała być jego matka. Szaleniec rozpędzony do 170 km/h wjechał w jej samochód, śmierć na miejscu. Kacpra w ogóle nie byłoby na świecie, gdyby w łonie nie nosiła go obca kobieta, ta do której teraz co rano mówi: "Mamo".

- Można urodzić się biednym, można sytuowanym. Ale każdy ma prawo do normalnego domu, dwójki kochających rodziców - tłumaczy Marecki.
Sam takiego nie miał, od 25 lat nie odzywa się do ojca. Punktem krytycznym w ich relacji była pięść Dawida, która wylądowała na twarzy rodziciela.
- Kazał mi się przeprosić. Ale ja tego nie żałuję. Wiem, że gdybym wtedy go nie uderzył, on uderzyłby, zresztą tak jak wiele razy wcześniej, matkę.

Postanowił, że jego dom będzie wyglądać inaczej. Annę poznał na prywatce, na ostatnim roku studiów. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Narzeczeństwo, ślub i siedemnaście lat wspólnego życia, zgodnego, szybkiego. Tak to jest, gdy schodzi się ze sobą dwójka ambitnych ekonomistów i do domu nie wracają przed dwudziestą. Punkty zwrotne tej historii: pierwsze zagraniczne wakacje, pierwszy samochód, zakup domu, no i wreszcie 38 urodziny Dawida. Anna dała na nie mężowi do połowy puste pudełko tabletek antykoncepcyjnych, chciała przerwać ich stosowanie i ofiarować mu dziecko.

Jest zszokowany nagłą propozycją, ale prawdą jest też, że od jakiegoś czasu poważnie o tym myślał. Są zabezpieczeni finansowo, a biologiczny zegar tyka. Trzy lata starań nie dają rezultatu. Najpierw irytacja, potem strach, wreszcie lekarze którzy nie pozostawiają nadziei, że komórka jajowa Anny nigdy nie zagnieździ się w jej macicy. W Internecie umieszczają ogłoszenie, że poszukują surogatki.

Zostaję surogatką
Halinie matka powiedziała, że jest jak dziwka. Dziewczyna lała łzy, ale swojej decyzji nie zmieniła. Ojciec - dorabiający jako kościelny - rzucił, że ją piorun razi. Halinie brakowało wsparcia, postanowiła spytać o zdanie księdza. Ale nie tego na wsi. Pójdzie do kościoła w Łodzi, gdzie jest tolerancja i liberalizm. Od księdza usłyszała to samo co od matki, trochę w lżejszej formie. Że kupczy ciałem, że z daru życia robi sobie produkt.
- A mi się wydawało, że czynię dobrze. Byłam już w takim stanie, że zapomniałam o pieniądzach. Chciałam Dawidowi i Ani dać możliwość posiadania dziecka. Było widać, że to dobrzy ludzie. I że tego dziecka pragną.

O tym, że zostanie surogatką nie zdecydowała przymierając głodem, ani z chęci wykarmienia samotnie wychowywanego dziecka. Od dwóch lat była w Łodzi, początkowo próbowała zaocznie studiować, ale szybko zrezygnowała. Pracowała, wynajmowała pokój, jak coś zostało z pensji wysyłała do domu. Póki chodziła wśród odrapanych kamienic niczym się nie wyróżniała, ale wystarczyło iść na kolorową Piotrkowską, by czuć się spoliczkowaną.

- Bo miałam wrażenie, że nic ze swoim życiem już nie zrobię. Nie chodziło o robienie kariery. Chciałam, by życie było bardziej złożone, realizować ambicje, może zobaczyć kawałek świata… Zacząć chciała od małego zakładu krawieckiego. Do szycia miała smykałkę, fachu uczyła ją matka na starej maszynie Łucznika. Tyle, że świat nie chciał stanąć przed nią otworem, a drzwi do niego zamykały kolejne banki odmawiając pożyczek. Wtedy po usłyszała o surogatkach. Pomyślała, że 30 tysięcy które mogłaby otrzymać za urodzenie komuś dziecka to klucz do jej planów. Pomyślała także o tym, że da komuś coś, czego ten ktoś pragnie z całego serca.

Pierwsze cztery miesiące ciąży mijały Halinie spokojnie. Co jakiś czas odwiedzali ją Mareccy, przywozili owoce, i pytali o to jak się czuje. Stosowała się do zaleceń, dbała o siebie, a przede wszystkim starała się nie myśleć o dziecku, które nosiła w łonie. Miała do niego nie mówić, nie głaskać brzucha, słowem wyzbyć się wszystkiego co mogłoby obudzić w niej więź z dzieckiem. Organizm okazał się silniejszy. Gdy brzuch zaczął wyraźnie się zarysowywać, zaczęła tracić kontrolę nad emocjami.

- Próbowałam jeszcze wmawiać sobie, pół żartem, by zdyskredytować pojawiające się wątpliwości, że jestem tylko taką "kryzysową narzeczoną". Urodzę dziecko, oddam je rodzicom i zacznę nowe życie.
Próbowała bronić się przed myślą, że może pojawić się w niej pragnienie zatrzymania dziecka. Pomyślała sobie, że decyzja o zostaniu surogatką była najgorszą w jej życiu. Zabawa w boga musi kończyć się źle. Przyznała rację matce, ojcu i księdzu z łódzkiej parafii.

Pierwsze "kocham cię" powiedziała do dziecka noszonego w brzuchu w siódmym miesiącu ciąży, tego dnia w którym dowiedziała się, że Anna Marecka zginęła w wypadku samochodowym. Maluch wiercił się strasznie wtedy w brzuchu. Potem nie widziała Dawida przez dwa miesiące.

Przyjechał przed porodem, gdy Halina zadzwoniła do niego z prośbą o spotkanie. Wręczyła mu foliówkę z pieniędzmi, które od niego dostała, prosząc by pozwolił jej zostać z dzieckiem. Był wściekły, ale przytulił Halinę. Wiedział, że oboje kochają to dziecko i któreś z nich będzie straszliwie cierpieć. Tego dnia nie dał odpowiedzi, ale uświadomił sobie, że żadna inna kobieta nie pokocha jego dziecka tak jak Halina.
Do Łodzi wrócił dwa dni później prosząc ją o rękę. To miało być małżeństwo na papierze, bez miłości. Iluzja, która miała stworzyć ich synowi pozór prawdziwego domu. Halina miała wątpliwości, wrażenie że próbując stworzyć coś nieprawdziwego, znowu bawią się w boga. Dawid przekonał ją, że ten proces rozpoczęli siedem miesięcy temu i teraz nie ma już odwrotu, a oni wybierają mniejsze zło. Trzy dni później urodził się Kacper, trzy miesiące później wzięli ślub. Gdy teraz, dwa lata po tym zdarzeniu pytam ich, czy są szczęśliwi, mieszają się. Głos zabiera Dawid: - Przyzwyczailiśmy się już do siebie. Zrobiliśmy najlepszą rzecz, jaką mogliśmy zrobić.

Każda historia jest inna
O surogatkach zrobiło się głośno pod koniec lipca, gdy prasa opisała historię łódzkiej matki zastępczej, która o urodzone dziecko postanowiła walczyć w sądzie. Opinia publiczna podzieliła się. Polskie prawo mówi, że matką dziecka jest kobieta, która je urodziła, wielu jednak argumentowało, że surogatka powinna wywiązać się z umowy, którą zawarła z bezdzietnym małżeństwem. Z czasem na jaw zaczęły wychodzić szczegóły z życia surogatki mające zdyskwalifikować ją jako przyszłą matkę. Jej postępowanie zaczęto określać jako handel dziećmi.

Na początku września umieściłem ogłoszenie na portalu internetowym ułatwiającym kojarzenie małżeństw z surogatkami. Chciałem poznać motywacje, które kierują ludźmi decydującymi się na ten krok i uczucia które rodzą się podczas dziewięciu miesięcy ciąży. Wśród odpowiedzi otrzymałem maila od Dawida Mareckiego.

"Z przykrością obserwuję medialną wrzawę dotyczącą macierzyństwa zastępczego. Z historii surogatki walczącej w sądzie usiłuje się stworzyć sensacyjny materiał, służący jednakowej ocenie wszystkich surogatek oraz małżeństw decydujących się na ich usługi. Pragnę zaznaczyć, bazując swoje stwierdzenie na własnych doświadczeniach (sam skorzystałem 3 lata temu z usług surogatki), że proces macierzyństwa zastępczego to zawsze ogromne cierpienie i dramat obu zainteresowanych stron, kobiety która decyduje się wynająć brzuch, i małżeństwa które nie może w sposób naturalny począć dzieci. Żadna ze stron nie jest moralnie zła, to okoliczności posuwają je do takich a nie innych działań. Przestrzegałbym osoby, tak chętnie wypowiadające się w tej sprawie, przed nieskazitelnym moralizatorstwem. Chciałbym opowiedzieć swoją historię, by pokazać jak często niejednoznaczne są ludzkie losy".
* Dane bohaterów zostały zmienione.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska