https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mówili o niej "Shirleyka"

Małgorzata Iskra
Bożena Lutczyn dostała medal "Sprawiedliwy..." w 2001 r.
Bożena Lutczyn dostała medal "Sprawiedliwy..." w 2001 r. Wojciech Matusik
Kiedyś Bożena Lutczyn medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" przekaże synowi Edwardowi, by nie zapomniał, jacy byli jego przodkowie i jak uratowali życie Żyda Jana Wolfa.

Jeszcze dziś, choć Bożena Lutczyn skończyła siedemdziesiątkę, może uchodzić za uosobienie młodzieńczej radości i optymizmu. A gdy była dzieckiem, emanowała tak wielkim wdziękiem
i urokiem, że ludzie na ulicy mówili o niej "Shirleyka". Podobieństwo do małej gwiazdy Hollywood Shirley Temple ujawnia zresztą jedyna zachowana fotografia Bożeny z tamtych czasów, z lat wojny.

Mieszkała wówczas z rodzicami i dwoma braćmi w Krakowie przy ulicy Bosackiej, w przestronnym czteropokojowym mieszkaniu. Zapamiętała siebie jako siedemnastolatkę paradującą po mieście
w bryczesach i oficerkach, co niejednokrotnie narażało ją na zainteresowanie ze strony niemieckich okupantów. A bywało, że miała się czego obawiać.

Starszy brat, 21-letni Edward, po pracy trudnił się podrabianiem dokumentów, a ona zanosiła je
w umówione miejsca. Raz tylko cudem uszła cało. Szła na spotkanie z pewnym mężczyzną. Dostrzegła, że rozmawia z kimś na ulicy, i intuicja kazała jej zaczekać. Całkiem słusznie, bo inaczej
- z lipnymi papierami w torebce - wpadłaby w sidła gestapo.

- Nigdy się nie bałam nosić tych dokumentów - mówi dziś, ale nie chce tego nazywać odwagą. - Czasy były takie. Trzeba było pomagać ludziom - dodaje.

Nie było wtedy łatwo żyć. Przed wojną ojciec Bożeny, Mieczysław Kubiczek, pracował w magistracie, gdzie kreślił plany miasta. Czy podczas wojny dostawał z urzędu jakieś pieniądze, córka nie pamięta. Wie tylko, że malował i pisał wiersze, że był stałym bywalcem Jamy Michalika, gdzie rysował gościom portrety. Mama Maria prowadziła dom. A Bożena jeździła na wieś po mąkę i przywoziła szpitalom sól z Wieliczki, z czego były jakieś pieniądze.

Nie przelewało się więc. Tymczasem w marcu 1941 roku, gdy powstawało krakowskie getto, znajomy poprosił ojca o przechowywanie Żyda, który chciał pozostać po aryjskiej stronie. Choć Kubiczkowie go nie znali, zgodzili się. Przedtem tylko spytali dzieci o opinię. Wszyscy doskonale wiedzieli, że wpadka groziła śmiercią całej rodziny.

- Jan Wolf dostał pokój od podwórka, na które zresztą wychodził na spacery. Bez wątpienia sąsiedzi wiedzieli, że u nas mieszkał, ale nikt się w to nie mieszał. My też nie obserwowaliśmy, co się dzieje
u sąsiadów. To były takie czasy, że lepiej było zbyt wiele nie wiedzieć. Wolf szczęśliwie doczekał
w naszym mieszkaniu wyzwolenia. Polubiliśmy go - wspomina Bożena Lutczyn.

Przez te cztery lata tylko raz życie Żyda było zagrożone. Ale znów pomógł szczęśliwy traf. Pewnego razu mama, choć nie miała tego w zwyczaju, wyglądała przez okno i… zorientowała się, że idzie
do nich gestapo. Jan uciekł tylnym wyjściem z wysokiego parteru. Potem rodzice się dowiedzieli, kto zdradził jego kryjówkę, jednak nie chowali w sobie nienawiści. Mało tego: ta rodzina żyje i ciągle nie wie, że Kubiczkowie poznali prawdę.

Dziś wspomnienia tamtych dni pozacierały się w pamięci. Bożenie Lutczyn wydaje się na przykład, że w pokoju wraz z Janem Wolfem mieszkał też jego kuzyn Zygmunt Horodyński oraz siostrzenica Michalina - oboje na fałszywych aryjskich papierach. Bez wątpienia jednak, jeszcze nim Wolf pojawił się na Bosackiej, Edward Kubiczek podrobił papiery dla Michaliny, z którą się później ożenił i wyjechał do Australii.
Młodzi małżonkowie namawiali do emigracji również Bożenę. Zgodziła się. Edward, niezwykle utalentowany plastycznie i sprawny manualnie (talent malarski odziedziczyła po ojcu również Bożena), sporządził dokumenty - na inne nazwiska - dla wszystkich. Cała trójka znalazła się
w Paryżu. I tu dramat. Bożena usłyszała śpiewającą Edith Piaff. Zachwyciła się, postanowiła śpiewać tak samo, więc podjęła decyzję o powrocie do kraju. I znów Edward musiał podrabiać dokumenty.

Wcześniej jednak bratowa poznała ją ze swym obozowym znajomym, Pawłem Lutczynem. Młodzieńcza miłość, ślub i narodziny w Niemczech synka Edwarda - dziś cenionego rysownika
i satyryka - nieco opóźniły powrót do kraju.

Jednak Lutczynowie z niemowlakiem przybyli już nie na Bosacką. Po wojnie Jan Wolf, pracujący
w tym czasie jako urzędnik "w przemyśle odzieżowym", zaproponował rodzinie Kubiczków mieszkanie - podobnie jak poprzednie, też czteropokojowe - przy Batorego, gdzie mieszkał przed wojną. I tak zamieszkali w jednej kamienicy. Tu też rósł Edward Lutczyn, trzecie pokolenie uzdolnionej plastycznie rodziny. Jego syn 7-letni Kubuś ma szansę zostać czwartym. Już uwielbia malować.

- Czy Wolf był nam wdzięczny? Nie rozumiem tego pytania. To naturalne, że skoro mogliśmy, to mu pomagaliśmy. Nie dla honorów przecież, choć dostaliśmy z bratem za jego uratowanie medale "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". A Jan Wolf po wojnie utrzymywał z nami sympatyczne kontakty. Odwiedzaliśmy się aż do jego śmierci - wspomina Bożena Lutczyn.

Już od lat szkolnych miała artystyczną duszę. Jako uczennica gimnazjum, uczęszczała też do szkoły baletowej. Ale to nie taniec, a malarstwo i śpiew towarzyszyły jej przez całe życie. Opowiada, że przez 30 lat śpiewała w Piwnicy pod Baranami piosenki Edith Piaff, czyli nie darmo wróciła z Paryża. Śpiewa zresztą nadal. Gdy w skromnej czarnej welurowej sukience wychodzi w piątki na estradę kabaretu Loch Camelot i nieoczekiwanie donośnym głosem intonuje "Niczego mi nie żal", sala się trzęsie od braw.

Malarski dorobek artystki amatorki Bożeny Lutczyn jest imponujący. Namalowała setki obrazów. Samych Chrystusów - kopii obrazu z sanktuarium w Łagiewnikach - czternaście. Jeden z nich trafił
do Watykanu. Również obraz przedstawiający św. Franciszka zabrał z sobą Jan Paweł II. Ostatni, ogromny obraz "Jezu, ufam Tobie" stoi w pokoju Bożeny Lutczyn oparty o ścianę i czeka na podróż
do amerykańskiego polonijnego kościoła. Autorka uwielbia obdarzać ludzi swoimi pracami i prezentami. Choćby szklanymi aniołkami. Tworzyła różne formy plastyczne. Napisała 50 ikon, o czym informowała nawet niemiecka prasa.

W życiu Bożeny Lutczyn jest jeszcze jeden ciekawy epizod - jeśli można tak nazwać pobieranie
w dojrzałym wieku przez pięć lat nauk na Papieskiej Akademii Teologicznej. Dzięki temu doświadczeniu, jak uważa, zyskała umiejętność prostowania duchowych ścieżek ludzi, którzy się
w życiu pogubili. Opowiada, że po rozmowie z nią ludzie całe lata niepraktykujący udają się
do konfesjonału.

Wierzy, że to nie przypadek, ale kolejny dar, którym została obdarzona.

A w kolekcji dobrych uczynków ma zapisane m.in. wojenne ratowanie Jana Wolfa. W każdym razie medal w oryginalnym skromnym drewnianym etui trzyma zawsze pod ręką, w górnej szufladzie. Kiedyś przekaże go synowi Edwardowi, by nie zapomniał, jacy byli jego przodkowie.

Bożena Lutczyn jest jedną z bohaterek wystawy "Polscy bohaterowie. Ci, którzy ratowali Żydów", którą można oglądać w Żydowskim Muzeum Galicja w Krakowie.

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

A
Anna
Niesamowita Pani, miałam przyjemność ją poznać i przeprowadzić wywiad. Pełna pogody ducha i miłości do ludzi. Wspaniały głos, cudny człowiek!

Wybrane dla Ciebie

Prokuratura umorzyła postępowanie ws. Park and Ride. Bochnia straciła ok. 1,3 mln zł

Prokuratura umorzyła postępowanie ws. Park and Ride. Bochnia straciła ok. 1,3 mln zł

Poznaj wszystkie półfinalistki Miss Polski. Tylko część z nich przejdzie do finału

Poznaj wszystkie półfinalistki Miss Polski. Tylko część z nich przejdzie do finału

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska