Znużony intensywnym latem, ale też poirytowany przedwczesną jesienią, wyjechałem na kilka dni
z Krakowa. W zakresie piosenki, która jest zazwyczaj pretekstem czwartkowych felietonów, chwilowo nic się ważnego w mieście nie działo.
Uwaga krakowian (jak wiadomo, z natury swej wykształciuchów) skupiła się na budzeniu z letniego snu miejscowych wyższych uczelni.
Inauguracje, immatrykulacje… A wokół nich jak zwykle jarmarczna zabawa mediów, z gazecianym przebojem sezonu, nazwanym elegancko "stancją za seks". Słowem - nuda. Jak zawsze między porami roku czy epokami. Już nie lato, jeszcze nie jesień. Nuda…
A w czasie nudy kraj nasz, poszerzony całkiem niedawno do rozmiarów kontynentu - nęci. Góry
w nim wielkie, rzeki szerokie, słońce zadomowione na dłużej. Na dodatek owe nowe terytoria kuszą drogami płaskimi jak stół.
Wiedeń dla mieszkańca Krakowa wydaje się bardziej spowinowacony z jego Wyspą niż stolica
Śmigłym swym samochodzikiem pojechałem więc na południe. Za siódme góry i siódme doliny.
Ale też, jak zwykle, do Wiednia. Odwiedzanie Wiednia należy bowiem do stałych obowiązków mieszkańca Krakowa. Kto nie wie o tym, ten trąba.
Nad pięknym, szarym Dunajem działo się mnóstwo. Ledwiem nadążył w pogoni za jazzmanami, koncertującymi w ramach wielkiego wiedeńskiego festiwalu jazzowego (bo okazji posłuchania Hancocka nie daruję sobie nigdy).
Kilkakroć zieleniałem z zazdrości, widząc na plakatach filharmoników nazwiska największych dyrygentów świata (u nas nawet Strugały nie ma).
W dolnym Belwederze utonąłem w hipnotyzującej wystawie twórczości Klimta, aż się budzić musiałem niepowtarzalnym bukietem świeżego piwa z Salm Brau. Spod Glorietty patrzyłem na błyszczący przepychem Schonbrunn i otaczające go fantazyjne ogrody, wypatrując drogi do Wagenburga, muzeum cesarskich powozów (i mrucząc w złości: na zaborze Małopolski się tak wzbogacili…).
W Albertinie przepychałem się z setkami turystów, by obejrzeć jedyną w swym rodzaju monograficzną wystawę Van Gogha…
Miniony tydzień w Wiedniu nastrajał szczególnie do odwiedzania muzeów. Nie tylko dla ekspozycji specjalnych (jak w Albertinie czy Belwederze).
Także z powodu "Długiej Nocy Muzeów". W sobotni wieczór (ale na tyle długi, że o nocy mówić można) 97 wiedeńskich muzeów otwarło się dla publiczności. Znamy ten zwyczaj i z Krakowa, choć muzeów u nas nieco mniej.
Ale widok elegancko, odświętnie ubranych wiedeńczyków, stojących w długaśnych kolejkach, był mimo wszystko nieporównywalny z naszą całkowicie nieodświętną przepy- chanką przed - dajmy
na to - Krzysztoforami, gdy noc muzeów zapada w Krakowie… Narzekamy w Krakowie na zanik potrzeby obcowania ze sztuką.
Ale i w Wiedniu obcowanie ze sztuką (najwyższej jakości!) dla niewielu bywa doświadczeniem codziennym. I wiedeńczycy wcale nie mają na co dzień zwyczaju podziwiania wszystkich swych Breughlów i Rubensów, zawieszonych w Kunsthistorisches Museum, czy oglądania prawie dwóch milionów (!) grafik (od Michała Anioła po Picassa), zgroma- dzonych w Albertinie.
Daję głowę, że przeciętny wiedeńczyk częściej i chętniej jedzie tramwajem numer 38 do Grunzigu, uroczej dzielniczki pod wzgórzami, gdzie z początkiem października trwają "heurigi". To swoiste święta wina, jako że Wiedeń jest jedną z niewielu (jeśli nie jedyną) ze stolic, w których z miejscowych winnic produkuje się całkiem dobry trunek. Nawet dla abstynenta prześliczny spacer wśród winnych latorośli, ścieżką z Coblentz do Grunzigu jest przeżyciem, także kulturowym…
Nałaziłem się po mieście, które dla mieszkańca Krakowa wydaje się jakoś przedziwnie spowinowacone z jego Wyspą. I niech mi wszyscy wybaczą - ale podobnego powinowactwa nie umiem odczuć w stosunku do mej obecnej stolicy. Co może być uznane za jeszcze jeden dowód,
iż krakowianin to mutant. Dla jednych - niewystarczająco napełniony tzw. prawdziwą polskością (zwłaszcza kroju toruńskiego).
Ale dla innych - bardziej niż rodacy (zwłaszcza prawobrzeżni) przystający do "europejskości", owego poczucia kraju bez granic i tolerancji bez plemiennej pychy…
Wróciłem do Krakowa i sposobię się do najbliższego wielkiego tygodnia piosenki artystycznej. Już
za kilka dni 44. Studencki Festiwal Piosenki!