https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Naganiacze ostro walczą przed knajpami o klientów

Dorota Czyż
Radek "ma gadane".  Nie ma szans, by ktoś nie zatrzymał się i nie wziął od niego ulotki
Radek "ma gadane". Nie ma szans, by ktoś nie zatrzymał się i nie wziął od niego ulotki Andrzej Banaś
- Cześć, wybieracie się może na jakąś imprezę? - takie zdanie promoter wypowiada setki razy w ciągu jednego wieczoru - pisze Dorota Czyż.

Dobra muzyka, oryginalny wystrój knajpy i tanie drinki nie są już gwarancją udanej imprezy.
Do krakowskich klubów przychodzi się wtedy, gdy bawią się w niej świetnie inni ludzie. Wiedzą
to właściciele lokali i dlatego, gdy tylko zapada noc, na ulicach miasta rozpoczyna się wielka "łapanka".

Do akcji wkraczają tzw. promoterzy, których zadaniem jest przyciągnięcie na imprezę "odlotowych" gości, a w szczególności dziewczyn. Przez jedną noc mogą na tym zarobić od 50 do 150 złotych.

Reporterzy "Gazety Krakowskiej" postanowili przyjrzeć się pracy klubowego naganiacza. Jest czwartek, godz. 21. Stoimy pod sklepem Empik w Rynku Głównym. Towarzyszy nam Grzesiek Garbula, student turystyki i rekreacji. Tryska energią i uśmiecha się od ucha do ucha. Gada jak najęty. To bardzo ważne w jego pracy.

Promoter ma przyciągnąć gości poza weekendem - mówią właściciele klubów

Chłopak jest promoterem od roku. - Cześć, wybieracie się dzisiaj na jakąś imprezę? - Grzesiek zagaduje grupkę chłopaków wręczając im ulotki. - Zapraszam do nas na Bracką. Z tymi ulotkami macie 40 proc. zniżki na drinki. Polecam "red diablo", naszą specjalność. To jest osiem shotów
ze spirytusem, likierem truskawkowym i red bullem - strzela jak z karabinu.

Na słowa "spirytus" i "zniżka" w oczach szukających wrażeń imprezowiczów pojawia się błysk. Porywają ulotki i znikają w mroku.

Pod samym Empikiem takich naganiaczy jak Grzesiek stoi co najmniej trzech, każdy z innego klubu. Nie ma co się dziwić. Tu wielu ludzi spotyka się przed pójściem "w tango". Idealne miejsce, żeby zasugerować im, dokąd powinni skierować swe kroki. Podobnie okupowane są ulice: Floriańska, Grodzka i Szewska.
Tym razem Grzesiek na cel bierze grupę dziewczyn. Te jednak słysząc nazwę klubu odpowiadają wprost: "kicha" i "beznadzieja". To dla naganiacza cios.

- Ale najgorzej jest, kiedy podchodzę do kogoś, a on mnie całkowicie ignoruje - wtrąca stojący obok nas Radek, promotor z innego klubu. - Bardzo łatwo jest się wtedy zniechęcić - dodaje.

Radek ma 21 lat, studiuje politologię. Promoterem jest od ponad roku. Jego zadanie jest proste:
ma przyciągnąć do klubu tylu ludzi, żeby zabrakło miejsc siedzących.

- Płacą mi całkiem nieźle, a praca nie jest męcząca fizycznie - podkreśla Radek. - Zrobiłem się bardziej pewny siebie i otwarty, odkąd jestem promoterem - wylicza zalety.

Radek dostaje 7 zł za godzinę. Do tego należy doliczyć tzw. "zwroty", czyli ulotki, które w barze zostawią nakłonieni przez niego klienci, kupując drinki w promcji. Za każdy "zwrot" promoter dostaje do wypłaty dodatkowo od 50 gr do 2 zł.

Każdy krakowski klub, jeśli chce się cieszyć powodzeniem, musi tętnić życiem jeszcze przed północą. To zwabia następnych klientów. Szukający nocnych wrażeń imprezowicze wchodząc do danego klubu chcą widzieć tłum wirujących na parkiecie ciał, a nie tylko kilka par snujących się w "chocholim pląsie". Od tego zależy, czy zagrzeją dłużej miejsce.

Klubów płacących naganiaczom jest w samym centrum około 14. Lokale mają podobny target: osoby, które skończyły 21 lat, są ubrane "imprezowo" i wyglądają zamożnie.

- Podczas pracy muszę patrzeć ludziom na buty - tłumaczy Dorota. - Mężczyźni, których zapraszam, obowiązkowo mają mieć laczki, a dziewczyny szpilki lub kozaczki. W poprzednim klubie szefowa zaznaczała, że dziewczyny ubrane "imprezowo" mają mieć kolczyki - dodaje.

Ponadto właściciele knajp nalegają, żeby "naganiać" jak najwięcej dziewczyn. Ich obecność w klubie zachęca kolejnych gości.

współpraca Piotr Rąpalski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska