Zacząłem od stwierdzenia, że oczywiście wina moja jest bezsprzeczna, ciężka, że mieli absolutną rację zatrzymując mnie, że porządek musi być, że wiem, że tam był zakaz i nic mnie nie usprawiedliwia.
- Mogę jedynie mieć nadzieję - ciągnąłem spuszczając wzrok - że okażą miłosierdzie i nie wymierzą mi tak strasznej kary, bo to mnie zrujnuje, sprawi, że będę smutny i przegrany.
Zorientowałem się szybko, że nie rozmawiam z grupką wymoczków, polujących z latarkami
na piwkujących studentów na Plantach. Nie mądrzyli się i nie powtarzali po pięć razy tego samego, pusząc się w głupich czapkach. Mieli sokole spojrzenie i duże muskuły. Jeden z nich wziął moje papiery, postukał po nich zamkniętym długopisem, westchnął ciężko, zmarszczył czoło i powiedział:
"Panie Tadeuszu, fajny z pana facet. Nie kłóci się pan, nie ściemnia - tak jak niektórzy kierowcy. A nas cholernie wkurzają takie głupie dyskusje. Dlatego puścimy pana wolno, bez mandatu. Do widzenia. Niech pan tylko o nas coś miłego napisze, bo nikt nas nie lubi". No to piszę.